Artykuły

Teatr gra Masłowską

W TR Warszawa Grzegorz Jarzyna wystawił hiphopowy poemat "Inni ludzie". Tym samym utwierdził obraz Doroty Masłowskiej jako najważniejszej współczesnej inspiracji literackiej polskiego teatru - pisze Aneta Kyzioł w Polityce.

To Grzegorzowi Jarzynie zawdzięczamy Dorotę Masłowską dramatopisarkę - na zamówienie dyrektora TR Warszawa napisała w 2006 r. swoją pierwszą sztukę "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku". Także na jego zamówienie napisała trzy lata później swoją najgłośniejszą sztukę "Między nami dobrze jest", którą wystawił w koprodukcji z prestiżową berlińską Schaubühne, a pięć lat później zekranizował. To stamtąd pochodzą frazy typu: "Wiele zawdzięczam nieistnieniu i niebyciu: z jednej strony nie jestem nikim, a z drugiej na przykład nie jestem Polką", które weszły do języka.

Po sukcesie "Między nami..." Masłowska miała napisać dla TR musical - nawet podobno wymyśliła tytuł: "Metro"... Pozostał pomysłem. W ubiegłym roku wydała za to Po sukcesie "Między nami..." Masłowska miała napisać dla TR musical - nawet podobno wymyśliła tytuł: "Metro"... Pozostał pomysłem. W ubiegłym roku wydała za to hiphopowy poemat "Inni ludzie", kreślony rapową frazą portret spowitej smogiem współczesnej, późnokapitalistycznej Warszawy. Główny bohater, okazjonalnie dilujący prochami blokers, krąży tramwajami między warstwami społecznymi miasta - mieszkańcami bloków na Grochowie, słoikami z Radzynia wynajmującymi mieszkanie na Wrzecionie i klasą średnią z apartamentowca na grodzonym osiedlu. Jarzyna zobaczył w nim swój musical.

Pierwsze publiczne czytanie odbyło się w czerwcu w TR Warszawa na Marszałkowskiej i połączone zostało z wieczorkiem autorskim Doroty Masłowskiej. Na widowni było równie gwiazdorsko co na scenie, a na koniec wszyscy zakupili książkę i ustawili się w długiej kolejce po autograf. Drugi raz poemat przeczytano we wrześniu, w poszerzonym gronie na placu Defilad, w miejscu, gdzie ma stanąć nowa siedziba TR.

Przedsięwzięcie się rozrastało. Ostatecznie ponoć wzięło w nim udział 80 osób. 11-osobowemu świetnemu zespołowi aktorskiemu TR na scenie towarzyszy kilkadziesiąt osób w nagraniach wideo, obok aktorów i aktorek z różnych teatrów jest tu np. Monika Olejnik czy raper Wojtek Sokół, słychać głos m.in. Krystyny Czubówny. Muzykę współtworzyli raperzy związani z wytwórnią Prosto, na żywo miksuje bity DJ B (Michał Olszański). Głównego bohatera Kamila Janika gra - całkiem przekonująco - Yacine Zmit, spotkany przez twórców w barze na warszawskim "Zbawiksie" chłopak z korzeniami polsko-algierskimi, marzący - jak Kamil - o nagraniu płyty hiphopowej, mający do tego za sobą epizod studiowania aktorstwa.

Spektakl jest grany w wynajmowanej przez TR hali ATM na obrzeżach Warszawy - jednej z tych, w których nagrywane są programy typu "Taniec z gwiazdami". W surowej, betonowej przestrzeni stoją wielkie, pionowe pasy blachy, z jakich robi się ogrodzenia wokół placów budowy. Służą za ekrany, na których wyświetlane są filmiki - niektóre genialnie zabawne - ilustrujące potok słów stworzony przez Masłowską czy pokazujące na zbliżeniach bohaterów. Green boxy zaś mają jeszcze silniej podkreślić główny temat utworu i spektaklu: kapitalistyczna rzeczywistość składa się ze złudzeń, fantazji, aspiracji, frustracji, rozczarowań i rozpaczy.

Kłopot w tym, że ten gigantyczny wysiłek realizacyjny nie ma oparcia w równie mocnym tekście Masłowskiej, a twórcy spektaklu nie potrafili poprzez inscenizację go pogłębić. Językowo "Inni ludzie" to kolejny majstersztyk autorki, ale i akcja, i diagnoza społeczna, jaka za nią stoi, nie są pierwszej świeżości. I nie chodzi tylko o to, że kilka miesięcy temu oglądaliśmy podobną odyseję po stolicy, podszytą podobną krytyką kapitalizmu, w zrealizowanym przez HBO serialu "Ślepnąc od świateł" (na podstawie powieści Jakuba Żulczyka).

Dotychczasowe perypetie Doroty Masłowskiej z polskim teatrem pokazują jednak, że premiera to dopiero początek drogi jej utworu do pełnego wybrzmienia na scenie. Często dopiero po latach w kolejnej inscenizacji nabiera znaczenia, jakiego nie miał na starcie, trafia na właściwy czas, na realizatora lub realizatorkę z odpowiednią wrażliwością.

Masłowska jest najczęściej wystawianą współczesną polską autorką w kraju i za granicą. Oprócz sztuk i powieści na scenę przenoszone są nawet felietony ("Więcej niż możesz zjeść"). A jedynym z utworów autorki "Wojny polsko-ruskiej...", który inscenizacji się nie doczekał, jest już tylko wywiad rzeka "Dusza światowa".

Zagraniczna kariera dramatów Masłowskiej rozwija się m.in. w tak nieoczekiwanych miejscach, jak Sachalin, Omsk, Hawana czy Sydney. "Między nami dobrze jest" - portretujące trzy pokolenia polskich kobiet, żyjące w jednej kawalerce, ale w kompletnie różnych światach, a także nieżyjące i nieistniejące w żadnych światach, może poza filmowym, z niezrealizowanego scenariusza filmu "Koń, który jeździł konno"... - miało bardzo dobre przyjęcie m.in. w Stambule. A ponoć podczas czytania sztuki w Nowym Jorku hinduski pisarz podkreślał, iż dotyka ona problemów typowych dla Indii. Nie przeszkadzały mu zdania w stylu: "Gdy świat rządził się jeszcze prawem boskim, wszyscy ludzie na świecie byli Polakami. Niemiec był Polakiem, Hiszpan był Polakiem, cały świat był Polską: i Ameryka, i Azja, i Australia. A teraz tylko w Polsce jest Polska"...

Masłowska została dramatopisarką, nie mając wcześniej ani dobrych wspomnień związanych z teatrem, ani poczucia, że to może być ważne medium dla spraw i emocji. Debiutancki dramat "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" napisała z grubsza według wskazówek uzyskanych od zaprzyjaźnionego teatrologa (i autora tekstów scenicznych) Michała Sufina: bohaterowie nie mogą mówić tego, co myślą, akcja z każdym zdaniem musi postępować do przodu, całość ma spinać klamra łącząca początek z końcem. W tak określoną formułę włożyła swój niepodrabialny język, suspens i wplątała bohaterów i widzów w gry rzeczywistości i fikcji, dodała emocje i sprawy społeczne, perspektywę polską i uniwersalną.

Teatr starał się swoją nową gwiazdę jakoś scharakteryzować i sklasyfikować. "Rumunów" nazywano nowymi "Emigrantami" Mrożka, rozgrywane w realistyczno-metaforycznej kawalerce-Polsce "Między nami dobrze jest" bywało określane nową "Kartoteką" Różewicza (choć np. Grzegorz Jarzyna twierdził, że "Tak krytycznego, błyskotliwego i ironicznego tekstu nie było w polskim dramacie od czasów Gombrowicza"). W "Pawiu królowej" dopatrywano się gry z Różewiczowskimi satyrami na śmieciową kulturę i media. Sławomira Mrożka spotkała. "Powiedział, że wydaje mu się, że jestem szczera, więc żebym została szczera, to wszystko będzie dobrze. Potem jedliśmy w milczeniu pierogi" - wspominała w miesięczniku "Teatr". Zaś Tadeusz Różewicz napisał złośliwą parodię języka Masłowskiej. "Byłabym zaszczycona, gdyby to była dobra parodia" - odcięła się.

"Kiedy zaczęłam pisać dla teatru, zrozumiałam, że dobrze zrobione przedstawienie działa mocniej niż wszystkie inne sztuki. Trzęsie mózgiem, drapie serce grabiami. Pokochałam to również jako widz" - przyznawała po latach w "Rzeczpospolitej". Jednak polski teatr nie jest łatwy do kochania, czemu pisarka dawała wyraz wielokrotnie i bez ogródek.

W 2011 r. organizatorzy Warszawskich Spotkań Teatralnych zaproponowali jej prowadzenie bloga z recenzjami ("Tramwaj zwany teatrem") - do dziś wielu pamięta jej ostre opinie. Za podstawowy grzech polskiego progresywnego, lewicowego teatru uznała jego elitaryzm; formy postdramatyczne adresowane do wyrobionego i wykształconego widza, z góry wykluczające zwykłego i niewyrobionego. W miesięczniku "Teatr" tłumaczyła kilka lat temu: "Sztuka jest dla mnie wtedy wartościowa, gdy tworzy platformę, na której mogą spotkać się bardzo różni ludzie. Lalka i Chłopi Wojciecha Kościelniaka w gdyńskim Teatrze Muzycznym to dobry przykład". Wycofała się z dwóch przedsięwzięć: napisania sztuki na kolejną rocznicę powstania warszawskiego (uznała, że termin był zbyt krótki) oraz stworzenia tekstu do "Poczekalni.0" w reż. Krystiana Lupy we wrocławskim Polskim na podstawie improwizacji aktorskich na próbach. "Myślę, że Dorota przeczekała odpowiedni moment. Mówiła: jeszcze popatrzę. Tak sobie patrzyła i czekała, a teatralna rzeczywistość powstała bez niej" - mówił z żalem reżyser, który ostatecznie sam napisał tekst.

Przede wszystkim jednak bolesne bywały konfrontacje z realizacjami własnych sztuk. Zaczęło się od prapremiery debiutanckich "Dwojga biednych Rumunów", wyreżyserowanych w TR Warszawa przez Przemysława Wojcieszka. Mimo że w głównej męskiej roli wystąpił ówczesny partner życiowy autorki Eryk Lubos, mówiła "Gazecie Wyborczej" z goryczą: "Z tego została zrobiona realna historia z cyklu ty i ja na ścieżkach życia, próba zapozorowania rzeczywistości. Moje teksty leżą, jak się je obcina z baśniowości, jak się je próbuje przedstawić jeden do jeden".

Za to trzy razy obejrzała czteroipółgodzinnego "Pawia królowej", dyplomowy spektakl studentów łódzkiej Filmówki w reż. Łukasza Kosa: "Ta rzeczywistość sceniczna składała się i rozpadała na oczach widza. Była bardzo paranoiczna i umowna, i jeszcze się rozsypywała. Na mnie to bardzo działało" - wspominała w tym samym wywiadzie.

Zachwyciła się też inscenizacją "Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną" w reż. Pawła Świątka w Teatrze Słowackiego w Krakowie sprzed kilku tygodni, gdzie wszystkie role grają, a właściwie wypowiadają aktorki w kostiumach disco księżniczek. Świątek "idzie w abstrakcję (). I to daje kosmiczny efekt, bo koniec końców występuje sam język, wszyscy są tylko jego podwykonawcami, a gra on sam. To było olśnienie. Lata udręk reżyserów, którzy próbowali to wszystko udosłowniać, umieszczać w konkretnych realiach, wypadają pokracznie. Bo ten język jest fikcyjny, bałamutny" - tłumaczyła w "Gazecie Wyborczej".

Z kolei "Paw królowej", wspaniale zrealizowany przez Świątka w krakowskim Starym Teatrze sześć lat po wydaniu książki, i "Dwoje biednych Rumunów..." w inscenizacji Agnieszki Glińskiej z warszawskiego Studia (siedem lat po prapremierze) pokazały, że rzeczywistość dogania społeczne wizje Masłowskiej. W momencie premiery brzmiały jak satyra albo baśń, dziś mają gorzki smak spełnionego proroctwa. Rozgrywany na korcie do squasha obstawionym sprzętem do nagrywania "Paw" był koncertem grupy ofiar rozbudzonych i niespełnionych obietnic wejścia do Unii Europejskiej: o klasie średniej, o bogactwie, konsumpcji na światową skalę, która pozwoli im wreszcie przestać być Polakami i stać się co najmniej Skandynawami. W tle pojawiała się maska Guya Fawkesa, symbol antysystemowych protestów młodych ludzi. W "Rumunach" najgłośniej wybrzmiewał motyw rozczarowania bohaterów, że wszystko, co rzeczywistość ma im do zaoferowania, to marna rólka w głupiej telenoweli, wypełnianie faktur albo smażenie frytek.

Teksty Masłowskiej się nie starzeją, często po latach brzmią mocniej niż na premierach. Czas pokaże, czy podobnie będzie z "Innymi ludźmi".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji