Artykuły

Ucieczka poza system

- Rzadko udaje mi się w teatrze uciec poza granice Polski. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, nie przerobiłem tego tematu, nie leżałem z nim na kozetce u psychoanalityka. Widać to jakaś nieprzepracowana trauma, ta Polska, ten teatr o Polsce - z Marcinem Liberem, reżyserem i scenografem, rozmawia Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Magda Piekarska: - Czy piosenka jest dobrym medium do tego, żeby zabrać głos na tematy społecznie i politycznie gorące?

Marcin Liber: - Chciałbym, żeby nim była. Tak z dramaturgiem Michałem Kmiecikiem wybieraliśmy utwory do naszego spektaklu, drugiej części Koncertu Finałowego na PPA - żeby były nieobojętne wobec rzeczywistości.

Ciekawe, że te napisane dwadzieścia, trzydzieści lat temu wciąż zaskakuj ą świeżością i tym, że stawiana w nich diagnoza pasuje jak ulał do tego, co się dzieje wokół nas. Jest wśród tych piosenek moja ulubiona, autorstwa Klausa Mitffocha, zespołu ultrawrocławskiego: "Chować się, bo nadbiega tłum / Chyba że ktoś chce się z tego pośmiać / Wiele rąk i zbyt mało głów / O faszyzmie łatwo nic nie mówić". Mamy więcej takich propozycji, ale to widzowie i słuchacze ocenią, na ile trafiają w sedno.

Te, po które sięgacie, nie są klasyką piosenki aktorskiej - w repertuarze są Courtney Love, Brygada Kryzys, Kraftwerk.

- A czym jest klasyka piosenki aktorskiej? Mam wrażenie, że ta kategoria jest dziś tak pojemna i szeroka, tak bardzo odbiega od stereotypu, że ten repertuar sam się uzupełnia w naturalny sposób i to o rzeczy niekoniecznie pisane przez bardów. - Piosenka aktorska nie jest skostniałą kategorią - silnie podąża za nurtami kulturowymi na poziomie estetyki, formy i treści. A w koncercie finałowym znalazły się nasze ulubione piosenki - moje i Michała Kmiecika. Na pewno nie będą to piosenki o miłości.

Więc o czym są?

- O niezgodzie, o buncie. To są utwory antysystemowe. Nie lubię pojęcia "piosenki zaangażowane", ale takie właśnie są. Chociaż może lepiej powiedzieć: krytyczne. Na tej zasadzie, jak uprawiamy teatr krytyczny. Bywają też zabawne, bo sięgamy do muzycznej awangardy lat 60. i 70.

A wszystko zaczęło się od "God" Johna Lennona. I od Kraftwerku - całość zaczyna się i kończy tymi utworami. Kraftwerk wybraliśmy ze względu na estetykę tego utworu, a Lennona przez ideologię. Bo w świecie przyszłości, o którym opowiadamy, wiara jest rodzajem otumaniającego narkotyku. I zaznaczę od razu, że nie mam nic przeciwko wierze - to jest kwestia indywidualna, wybór każdego człowieka. Tyle że mieszkańcy naszego świata są tego wyboru pozbawieni, wiara jest kwestią przymusu, a narracja religijna służy do otumaniania tłumów.

A co do klasyki piosenki ma George Lucas?

- Jest istotny, jeśli chodzi o inspirację - tę pierwotną zaczerpnęliśmy z jego filmu "THX1138" z 1971 roku, obrazu wcześniejszego od "Gwiezdnych wojen". Dla mnie to obraz kultowy, prawdziwe arcydzieło, jeden z dziesięciu najlepszych filmów, jakie oglądałem.

To dobry klucz, żeby opowiedzieć o współczesnych zagrożeniach. Lucas pokazuje świat przyszłości. Jesteśmy w XXV wieku, w świecie, w którym seks i rozmnażanie się gatunku ludzkiego są zakazane, nie istnieją rodziny, zunifikowani obywatele zostali pozbawieni imion i nazwisk, a ich emocje są kontrolowane przez rząd, za który wszyscy mają obowiązek się modlić. Robert Duvall gra jednego z tych obywateli, który próbuje uciec ze świata, w którym nie ma już wolności.

A bohaterowie twojego spektaklu?

- Wykorzystujemy w nim piosenkę Dezertera "Urodziłem się dwadzieścia lat po wojnie", z tym że nie chodzi tu o drugą wojnę światową, ale o nieodległą przyszłość, świat po jakimś kataklizmie, po którym ludzie są skazani na życie w schronach przeciwatomowych.

A kto trzyma władzę?

- To jest tajemnica przedstawienia - aparat władzy jest, ale obywatel nie ma z nim kontaktu. To też opowieść o tym, jak władza mutuje dziwną formę pod wpływem biotechnologii i pewnych sił, których dziś jeszcze nie znamy, a których przyszłe istnienie możemy intuicyjnie przeczuwać. Poza tym wszystkim jest perfekcyjnie działający system, unifikujący wszystkich, zagarniający sobie prawo do posiadania dusz. Ten system przybiera różne maski, także maskę wiary, żeby posługując się jej ikoną, jak Czarnoksiężnik z krainy Oz, dysponować ludzkimi duszami. A obywatele są faszerowani lekarstwami, ujarzmiającymi ludzkie potrzeby, wszelkie przejawy buntu, szczęścia, indywidualności.

U Lukasa bohaterowi udaje się uciec. A u ciebie?

- Moja puenta będzie bardziej pesymistyczna. Nasz spektakl nazwaliśmy "Wielki brat słucha" i jesteśmy w nim świadkami przesłuchań. Tyle że aresztantami są tu nie ludzie, ale piosenki, które podejrzewa się o to, że stały się zbyt antysystemowe, że stanowią zagrożenie dla aparatu władzy, wpuszczając do tego świata odrobinę wolności. Sięgamy tu m.in. po "War" Sinead O'Connor, utwór, który doskonale pamiętamy z wykonania podczas którego artystka podarła zdjęcie papieża Jana Pawła II. W mojej opowieści są to najprawdopodobniej ostatnie wykonania tych piosenek, które się wymykają podważając istniejące układy. Słyszymy je dosłownie na moment przed tym, jak zostaną usunięte z historii, wymazane z naszej pamięci. Dwa lata temu koncert galowy na PPA przygotował warszawski kabaret Pożar w Burdelu. Spektakl nazywał się "Muzeum wolności" i wolność była w nim dostępna tylko w muzealnych gablotach, jako eksponat.

Ty idziesz o krok dalej. Jest coraz gorzej?

- Sytuacja się zaostrza. A to, że opowiadam o rzeczywistości, sięgając po wizje przyszłości, wynika z mojego naturalnego temperamentu. Traktuję tę pracę jako kolejną część rozmowy, dialogu podejmowanego z literaturą i filmem science-fiction, po spektaklu "Fahrenheit 451" zrealizowanym w Teatrze Wybrzeże na podstawie powieści Raya Bradbury'ego. W tamtym świecie przyszłości niszczyło się indywidualizm i źródła, z których można było czerpać wiedzę - za posiadanie książek groziły wysokie kary. Zresztą widzę, że dziś coraz częściej sięga się w teatrze po dystopie, Orwell i Huxley wracają do łask, jak zawsze, kiedy nasza wolność zaczyna podlegać ograniczeniom.

Do Wrocławia przyjechałeś tuż po premierze "Zmowy milczenia" w krakowskim Teatrze Ludowym, spektaklu inspirowanego "Opowieścią podręcznej" Margaret Atwood.

- Bo opowieści dystopijne to jeden z głównych nurtów mojej twórczości. Drugim ważnym tematem jest Polska i zazwyczaj oba łączą się ze sobą - wykorzystują te ponure wizje przyszłości, żeby diagnozować to, co się dziś z nami dzieje. I bić na alarm. Wydaje mi się, że jako artysta jestem szczególnie wrażliwy na gesty odbierania mi wolności. Oczywiście, to się dokonuje nie tylko w sztuce. Inny aspekt to ludzie zachłanni na władzę - mam wysypkę na tym punkcie.

Kiedy ostatnio?

- Nie wiem, może po Konferencji Episkopatu Polski, która się odbyła w ubiegłym tygodniu? Ale nie chcę się odwoływać do pojedynczych przypadków, to jest cały zbiór, który wciąż się powiększa.

W przestrzeni teatru powiększył go ostatnio zamach na spektakl Pawła Passiniego w Rzeszowie. Na ironię zakrawa fakt, że próbował go dokonać prezydent miasta związany z SLD, nie z PiS.

- I ten mechanizm jest szczególnie niebezpieczny - kiedy ludzie, którzy podejmują ważne decyzje stają się bardziej posłuszni niż tego wymaga władza Takie gesty pokory wobec niej sprawiają, że władza nawet nie musi się specjalnie starać, żeby poszerzyć przestrzeń wpływów, a margines wolności niebezpiecznie się kurczy. Tak się dzieje zawsze, kiedy poddajemy się tym, którzy nami rządzą. Wtedy widzą, gdzie mogą wkroczyć i robią to bez skrupułów.

Twoja wolność też ucierpiała w ostatnim czasie?

- Nie, mam szczęście i wciąż się wymykam. Ale czuję, że przestrzeni, w której mogę poprzez teatr rozmawiać z publicznością o rym, co się dzieje i co może się wydarzyć, jest coraz mniej. Widać to w rozmowach, jakie toczą się na temat repertuaru z dyrektorami teatrów - coraz trudniej w nich jest polemizować z rzeczywistością. Dlatego tak doceniam zaproszenie do realizacji w ramach Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Cezary Studniak, dyrektor PPA powiedział mi "Zapraszam cię do koncertu finałowego, ale pamiętaj, że to jest okazja do powiedzenia czegoś istotnego". Taki komunikat dziś coraz rzadziej pada, dlatego powinniśmy dbać o tę przestrzeń wolności, którą tu, we Wrocławiu mamy.

W obsadzie twojego spektaklu są Katarzyna Strączek i Andrzej Kłak, z którymi pracowałeś jeszcze w Teatrze Polskim. Na ile Wrocław jest naznaczony pamięcią katastrofy, która dotknęła tę scenę?

- Kasia i Andrzej to moi przyjaciele, pracowałem z nimi przy "Media Medei" w Polskim, potem w krakowskim "Fucku", który odwoływał się do tej historii, z Kasią spotkałem się przy "Szajbie" w Gnieźnie, teraz planuję spektakl z udziałem Kłaka, więc ich nazwiska w obsadzie są powodowane naturalnym wyborem reżyserskim, niekonieczne determinowanym historią Teatru Polskiego. Ale nie tylko Wrocław, cała teatralna Polskajcest naznaczona widmem tej katastrofy. Nie sposób gdziekolwiek indziej pracować i nie myśleć o tragedii Polskiego, cień tego budynku kładzie się na wszystkich teatrach w Polsce. To jest przerażająca, ciemna historia, z której powinni wyciągnąć wnioski urzędnicy, ale też wszyscy ci, którzy głosują w wyborach. Nie masz dość zajmowania się Polską w teatrze? Nie chciałbyś odetchnąć, zająć się czymś innym?

- Nie wiem, chyba jednak mam jakieś spektakle w dorobku, które są ucieczką od Polski? Na pewno wałbrzyski "Być jak Dr Strangelove" taki był.

Ale to było trzy lata temu.

- Rzeczywiście, rzadko udaje mi się w teatrze uciec poza granice Polski. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, nie przerobiłem tego tematu, nie leżałem z nim na kozetce u psychoanalityka. Widać to jakaś nieprzepracowana trauma, ta Polska, ten teatr o Polsce. No, ale troszeczkę azylu znajdę we Wrocławskim Teatrze Lalek, gdzie za chwilę zaczynam próby. Reżyseruję tam spektakl "Motyl" z tekstem Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk - będziemy się w nim zajmować lękami - tymi dotykającymi dzieci i dorosłych.

* Marcin Liber, reżyser, scenograf, laureat Lauru Konrada za zrealizowany w Legnicy spektakl "III Furie". Podczas tegorocznej edycji PPA reżyseruje część II Koncertu Finałowego, zatytułowaną "Out of the System, czyli Wielki Brat słucha", podczas którego usłyszymy piosenki m.in. Johna Lennona, Courtney Love i Brygady Kryzys w wykonaniu Katarzyny Strączek, Heleny Sujeckiej, Emose Uhunmwangho, Andrzeja Kłaka, Tomasza Orpińskiego, Bartosza Pichera, Krzysztofa Suszka, Mikołaja Woubisheta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji