Artykuły

"Tartuffe", czyli wypisy z Moliera na tematy życia rodzinnego

"Tartuffe" Moliera w reż. Rudolfa Zioły w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Młodzież się ucieszy. Odwiedzi Teatr Zagłębia i już "Świętoszka" czytać nie musi. bo go dostanie w skoncentrowanej (105 minut) formie i w kostiumach "z epoki".

Pomysł, żeby słynną komedię Moliera - w Sosnowcu graną pod oryginalnym tytułem "Tartuffe" - wystawić w tradycyjnej konwencji, zrazu wydaje się interesujący. W epoce teatralnych unowocześnień klasyki, mogłoby to uchodzić (przy perfekcyjnej inscenizacji i dobrym aktorstwie) wręcz za... eksperyment. Podobnie nie ma zastrzeżeń do skrócenia tekstu, w całości trudno go dziś wchłonąć.

Niestety, ani reżyser - Rudolf Zioło, ani dramaturżka - Daria Kubisiak nie wykorzystują do końca własnych pomysłów. Powodów jest kilka. Twórcy nie ingerując w bieg akcji, eksponują jednak głównie wątek dominacji Orgona nad rodziną i jego upór w skojarzeniu małżeństwa swojej córki z obłudnym bigotem. To ważny wątek, konsekwencją ślubu jest przecież przejęcie (w posagu Marianny) majątku Orgonów. Przy ogromnej redukcji tekstu wątek zostaje jednak słabo umotywowany, bo ze spektaklu praktycznie wypada misterna siatka intryg, manipulacji i wpływów nabożnego spryciarza, które dopiero w sumie składają się na swoiste "zniewolenie" Orgona. Po prostu nie wiadomo dlaczego Orgon tak bardzo upiera się przy swojej decyzji.

Wiarygodności postaci nie pomaga Zbigniew Leraczyk, budujący pana domu ledwie kilkoma grymasami, zamaszystym krokiem i kwestiami wygłaszanymi bez emocji. Nie on jeden.

Galop przez narrację prowadzi do tego, że między postaciami nie nawiązują się (nie mają czasu) relacje i nie przepływa żadna energia. Nawet w ładnie zagranej rozmowie Doryny (Agnieszka Bieńkowska) i Marianny (Agnieszka Bałaga-Okońska) bohaterki siedzą przez kilkanaście minut w jednym miejscu i tej samej pozycji. I nic (teatralnie) się nie dzieje.

Zupełnie niezrozumiała statyczność wielu scen to kolejny minus inscenizacji. Prawie połowa przedstawienia toczy się dosłownie w miejscu; postacie jedynie stoją i rozmawiają. Jak w słuchowisku...

Teatr zaczyna się dopiero wtedy, gdy na scenę wkraczają: Elmira - Ewa Kopczyńska i Tartuffe - Grzegorz Kwas. Ten duet ratuje przedstawienie. Pojawiają się emocje, konflikt, kontrreakcje, wiele mówiące gesty, życie. Spektakl rusza z miejsca. Ale to już prawie finał, więc się za bardzo nie nacieszymy.

Przedstawienie ma zaś dwa zakończenia. Pierwsze, zgodne z gorzką wizją Moliera, której nie pozwolono mu wystawić, czyli zagładę domu Orgona. Drugie, dopisane przez twórców, nawiązuje do polskiej współczesności i doczepione jest nieco na siłę. Całość jest na tyle czytelna, że taka kropka nad "i" bardziej jej szkodzi niż pomaga.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji