Artykuły

Ucho cesarza. Już zrozumieliście?

"Cesarz" Ryszarda Kapuścińskiego w reż. Mikołaja Grabowskiego w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

W "Cesarzu" Mikołaja Grabowskiego, opartym na słynnym reportażu Ryszarda Kapuścińskiego o etiopskim satrapie Hajle Sellasje, nie znajdziemy konkretów o polityce XX-wiecznej Afryki czy Europy. Spektakl o bezwzględnej władzy może się rozgrywać gdziekolwiek, na przykład - dziś nad Wisłą.

W warszawskim teatrze Ateneum cesarzem jest - i jednocześnie nie jest - Marian Opania. Do niego zwracają się na podobieństwo cesarza, a może raczej jak do jego wyobrażenia, pozostali dworacy. To z ich ust, pośród eleganckich mebli, słyszymy opowieści o władcy. Sam Opania opowiada jednak też o cesarzu w trzeciej osobie.

Niski wzrost, tuszowany sposobem prezentowania postaci wodza przez dworaków. Kartoteka urazów w głowie - a jednocześnie gra papierowymi jak najbardziej teczkami. Władca lubi zamordystyczny centralizm i pełną kontrolę, nie lubi zaś brania bezpośredniej odpowiedzialności za swoje decyzje, podpisywania czegokolwiek we własnym imieniu. Stąd ministrowie zderzaki, stąd najważniejsze jest nie to, kto ma jakie kompetencje. Nawet lepiej, żeby nie miał zbyt dużych, ale był lojalny i trochę skorumpowany. A najcenniejsze dobro to dostęp do ucha preze... Cesarza oczywiście!

Już zrozumieliście? Hajle Sellasje to Kaczyński! Warszawska publiczność chwyta to w mig. Teatr aluzyjny pozwala widowni Ateneum poczuć się jak w latach 80., czyli latach świetności tej sceny. Dziś specyfika tego teatru to znani z ekranu aktorzy w zazwyczaj słabych, niestety, rolach. W "Cesarzu" możemy np. zobaczyć, jak zły na scenie czasem potrafi być uwielbiany Marcin Dorociński. Julia Konarska ("Miasto 44", "Bodo") wtłoczona została z kolei w powracającą w teatrze Grabowskiego pod różnymi imionami rolę fantazmatycznej seksbomby idiotki. Nieco lepiej bronią się aktorzy starszego pokolenia Janusz Łagodziński i Maria Ciunelis. Ale i tak jest ciężko.

Temat spektaklu Grabowskiego to oczywiście samograj, ale reżysersko nie jest w "Cesarzu" najlepiej - dziury montażowe między scenami, rozłażące się rytmy... A także światło i choreografia (opracowane przez samego reżysera) użyte w sposób, który nie tylko w warszawskim teatrze widuje się coraz rzadziej. Sposób wykorzystania muzyki Prokofiewa (powracający motyw z "Romea i Julii") woła o pomstę do nieba. Wolę już to, jak użyte jest tutaj banalne i odsyłające wprost do dzisiejszej Polski również powracające disco polo.

Plusy? Zaadaptowany przez Grabowskiego język Kapuścińskiego, pełen ironii i oparty na podniosłym szyku, starszym teatromanom przypominać może celebrowany teatr kościoła międzyludzkiego Witolda Gombrowicza, a młodszym - chwilami z ostrymi, też opartymi na inwersji frazami - polityczny dramat Pawła Demirskiego.

W polskim teatrze doby PiS trwa zabawa w "co się kojarzy". Książka Hitlera, rzeź w Rwandzie, "Transatlantyk", Etiopia... Czasem wychodzi to lepiej, czasem gorzej. Trudno nie zgodzić się z recenzentem Onetu i redaktorem TVP Kultura w jednej osobie Wojciechem Majcherkiem, który - pisząc o "Cesarzu" - zauważył, że w tym przedstawieniu tekst totalnie przesłania to, co dzieje się na scenie, czyni to nieważnym. "Można powspominać dawno minione czasy, ale i trochę pokojarzyć ze współczesnością" - ocenił z kolei premierę "Cesarza" były prezydent Bronisław Komorowski w promocyjnym wideo zamieszczonym na stronie teatru. I taki właśnie, mocium panie, jest ten spektakl.

Taki teatr ma oczywiście swojego odbiorcę, jest jakoś potrzebny, nawet jeśli nie odkrywa niczego nowego i mógłby być lepiej zrobiony. Mruganie okiem może jednak przejść w fazę nerwowego, nieświadomego tiku. Podobnie jak kiwanie głową na znak zgody i porozumienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji