Artykuły

Pani Krysia znana nie tylko z "Misia"

Dzięki filmowi Barei zyskała sympatię widzów. Ale KRYSTYNA PODLESKA nie chce być tylko Krysią z "Misia". Na co ją stać, stara się pokazać w monodramie "Mój boski rozwód".

Nowy cykl Życia Warszawy "Poszukiwana, poszukiwany - na tropie gwiazd"

Porzucona przez męża kobieta próbuje odnaleźć się w nowej sytuacji. Ma za towarzysza jedynie białego psa. Poza tym sporo zaprawionego ironią humoru oraz dystans do siebie i życia. - Ujęła mnie postawa bohaterki - mówi Krystyna Podleska. Ale o tym, że sama zagra w monodramie Geraldine Aron, który przełożyła z Anną Wołek, zadecydował ostatecznie... pies. Występujący w sztuce zwierzak przypomina aktorce białego kundelka, którego przywiozła z wakacji w Turcji. Ukochaną suczkę znajdę nazwała Mesut, czyli Szczęście.

Krakowska przygoda

Szczęście znaczy dziś dla niej coś innego niż wtedy, kiedy grała w "Barwach ochronnych" Krzysztofa Zanussiego i "Misiu" Stanisława Barei. - Gdyby mi ktoś dawniej powiedział, że z taką chęcią będę uprawiać ogródek, wyjadę z Londynu, by osiedlić się na wsi i niechętnie będę bywać na imprezach, nie uwierzyłabym - zapewnia. A jednak wyjechała z Anglii. Z trzecim mężem, reżyserem Januszem Szydłowkim, który zamarzył o powrocie do Krakowa. - W Anglii trzymali mnie rodzice. Po ich śmierci poczułam, że mogę żyć w Polsce. Taka przygoda w moim wieku może być nawet przyjemna - żartuje aktorka.

Jestem Podleska, Krysia

Urodziła się w Londynie, ale od dzieciństwa miała kontakt z polską kulturą i językiem. - Nawet dla Anglików byliśmy rodziną Podleskich - podkreśla. Pseudonim Paul przyjęła, stając się aktorką. Jako Christina Paul postanowiła występować w Polsce.

- Byłam młoda, ambitna, chciałam zaistnieć na międzynarodowym rynku - mówi. Zdębiała, gdy w czołówce filmu "Za rok, za dzień, za chwilę" zobaczyła, że nazywa się "Christine Paul-Podlasky". Przekręcone imię (w metryce jest Christina) i nazwisko z "y" na końcu! - Już nie wiem, gdzie mam interweniować. Jestem Krystyna Podleska! - żali się aktorka, która jest dumna ze swoich korzeni. Wyrastała w środowisku londyńskiej Polonii. Grała z legendami polskiej sceny, m.in. z generałową Andersową. Marian Hemar napisał dla niej rolę w "Pięknej Lucyndzie".

Nieznośna dziewczynka

Od dziecka była jak iskra. Z powodu nieznośnego charakteru usunięto ją z londyńskiej Royal Ballet School. Temperamentu nie okiełznała nawet szkoła prowadzona przez zakonnice. Krysia chciała być samodzielna. Zazdrościła swobody starszej o trzy lata siostrze. Tego, że pierwsza ma pas do pończoch i może używać szminki.

Jako nastolatka została hipiską. Nie miała oporów, by odsłaniać ciało. Rola bezpruderyjnej stypendystki Nelly, w "Barwach ochronnych" była w siermiężnym PRL-u zapowiedzią obyczajowych zmian. Rodzice popierali ją i motywowali. - Mama mówiła nam tylko: Bawcie się mocno, ale i pracujcie mocno - wspomina.

Miłość w Polsce

Podczas pierwszej podróży do Polski, jako dziesięciolatka, poznała Stanisława Dygata. Był przyjacielem ojca z młodości. To Dygat polecił ją Stanisławowi Lenartowiczowi, który szukał dwujęzycznej aktorki do filmu "Za rok, za dzień, za chwilę". Zagrała skrzypaczkę, która przyjeżdża na konkurs Wieniawskiego i zakochuje się w Polaku. Musiał to być bardzo przekonujący scenariusz, bo zaczęła go powielać w prywatnym życiu. Wybierała na partnerów tylko Polaków.

Jej pierwszym mężem był szermierz, mistrz olimpijski z Tokio, Janusz Różycki. - Straszny wariat, ale uroczy człowiek. Z zawodu plastyk, pięknie malował - wspomina Krystyna. Z drugim mężem, dyrygentem Jackiem Kasprzykiem, zjeździła cały świat. - Oczarował mnie muzyką- ocenia. Obecny związek trwa najdłużej. Już osiemnaście lat. - Może dlatego, że jestem o wiele spokojniejsza, bardziej refleksyjna - zastanawia się aktorka.

Mój boski prezes

"Miś" zmienił jej życie. Stał się najważniejszym filmem w karierze, chociaż przyjmując propozycję Tyma i Barei nie podejrzewała tak znamiennych skutków zagrania dziewczyny prezesa klubu Tęcza. Bohaterka, którą zagrała w "Misiu", do dziś wywołuje sympatię widzów, choć sympatyczna przecież nie jest. Raczej, jak ocenia aktorka, wyrachowana, kiedy wiąże się z Ochódzkim, licząc że ułatwi jej on zdobycie roli w filmie. - Gdyby Olę zagrać jako osobę wyzywającą, byłoby to niesmaczne, a tymczasem taka "słodka idiotka", dobrze skomponowała się z wymową i stylem filmu Barei - uważa Podleska. O kontynuacji tej kultowej komedii Krystyna Podleska myśli z obawą. - Nie wiem, czy to dobry pomysł. Chociaż uwielbiam Staszka Tyma prywatnie i od lat podziwiam jego talent - mówi.

Na razie Krystyna Podleska poświęca się przygotowaniu angielskiej wersji monodramu "Mój boski rozwód", wyreżyserowanego przez Jerzego Gruzę. Od tych wakacji będzie ją przedstawiać turystom w Krakowie, a od połowy sierpnia w Warszawie. Do końca wakacji w Montowni będzie grać i po polsku, i po angielsku. A już od dziś do 2 lipca o godz. 19.15 polską wersję sztuki można obejrzeć w Starej Prochowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji