Artykuły

Czarownice z Salem wiecznie żywe

Społeczny horror, małżeńska tragedia, narodziny zła - "Czarownice z Salem" Arthura Millera doczekały się wielu interpretacji. 25 maja na Dużej Scenie Teatru Współczesnego w Szczecinie dramat zostanie poddany kolejnej próbie odczytania, o której rozmawiamy z Adamem Orzechowskim, reżyserem sztuki.

Jako ludzie jesteśmy podatni na manipulacje?

- Świat coraz bardziej wymyka się prostym ocenom. W związku z tym my - ludzie, chcemy żyć, rozumieć i wpływać na to co dzieje się dookoła. Nie zawsze się to udaje. Liczba informacji, które docierają do nas jest tak duża, że nie jesteśmy w stanie jej przetworzyć. Dziś częściej od rozpowszechniania prawdy zajmujemy się rozstrzyganiem czy dana treść jest fake newsem czy może "jedynie" zniekształconą informacją. Takie i inne manipulacje na pewno ułatwiają rządzącym opanowanie pewnych grup społecznych. Widać to szczególnie np. podczas kampani wyborczej. I choć często między nami, a prawdą leży jedynie wola sprawdzenia źródła przekazu, to większość się tego nie podejmuje. Większość wybiera drogę łatwiejszą i poddaje się manipulacjom. A te pojawiają się na każdym kroku -w internecie, w telewizji, w radiu, w prasie, w reklamach, podczas rozmów z sąsiadami... To szeroki temat.

To też temat, który jest częścią dramatu Arthura Millera "Czarownice z Salem". Akcja rozgrywa się w XVII wieku. Niby od tego czasu zmieniło się wiele, ale chyba nie aż tak wiele jakbyśmy chcieli. Jako reżyser, jak Pan to ocenia?

- Mechanizmy rządzące ludzką naturą i mechanizmy manipulacji nie zmieniły się aż tak bardzo. To co się zmieniło to narzędzia i "czarownice". Cały XX wiek jest dowodem na to, że wystarczało słowo przeciwko słowu by zdecydować o czyimś losie. Hasła - on jest zły, to obcy w wielu przypadkach wystarczyły żeby człowieka wykluczyć czy np. zesłać do obozu pracy. Dziś żyjemy w kraju, w którym nie musimy bać się tak jednoznacznych wypowiedzi, jednak oczekiwanie deklaracji, po której stronie stoimy jest duże. Lubimy się polaryzować, wiedzieć czy ten jest "nasz" czy "nie nasz". Pozornie porządkuje to świat i ułatwia odnalezienie się w nim.

Miller napisał w "O procesie w Salem" - "sumienie nie było sprawą osobistą, lecz wytworem administracji państwowej". W kontekście dzisiejszych wydarzeń te słowa brzmią znajomo. Historia zatacza koło?

- Arthur Miller pisał "Czarownice z Salem" w okresie zimnej wojny, w czasie kiedy doszukiwanie się komunistów w amerykańskim establishmencie, polityce i kulturze mocno dawało się we znaki społeczeństwu. Autorowi udało się znaleźć autentyczny moment w historii, który oddawał ówczesną sytuację Amerykanów. Salem, rok 1692, schyłek XVII wieku, procesy czarownic. Niewielkie miasteczko zamieszkałe przez około 550 ludzi. Społeczeństwo może ten problem zignorować lub nie. Sytuacja zmienia się kiedy każdy członek tej społeczności, niezależnie od pozycji społecznej może, być oskarżony o czary.

Dziś żyjemy w świecie, w którym słowa "on się z nią przespał" nie wywołują przewrotu w sądownictwie i nie zatrzymują świata.

Pojawia się refleksja - co możemy z tym zrobić? Takie sytuacje wciąż się zdarzają i jako społeczeństwo wciąż nie do końca potrafimy na nie właściwie reagować. Niestety nasze życie publiczne obfituje w takie przypadki by wspomnieć o Trybunale Konstytucyjnym, sądownictwie czy szkolnictwie. W konsekwencji jedni wyłączali się do dyskusji, zajmowali stanowisko, drudzy rzucali oskarżeniami. Podobnie jest w "Czarownicach". Jednak Miller w swoim dramacie odkrywa nie tylko problem, ale obnaża też mechanizm, który temu towarzyszy.

Miler posłużył się kostiumem historycznym, a jak będzie w spektaklu, który zobaczymy 25 maja na deskach Teatru Współczesnego w Szczecinie?

- Na pewno nie będziemy wchodzili w XVII-wieczną realność. Postaramy się odnaleźć w "Czarownicach" dzisiejszego człowieka, który funkcjonuje wśród określonych problemów i realiów, często zaskakujących, niespodziewanych i ekstremalnych. Nie będziemy też robili z tego dramatu niekomunikatywnej post-dramatycznej opowieści. Skupimy się na faktach. Postarany się o pełnokrwiste postaci, dobrze skonstruowane. Tekst daje takie możliwości aktorom, a widzom wejście w ich świat.

Reżyseria dramatu Millera jest wyzwaniem? Dziś to mocno ograna historia.

- Motyw czarownic z Salem jest intensywnie eksploatowany w kulturze popularnej. Pojawia się w filmach, serialach, spektaklach czy książkach. Samo zjawisko traumy po Salem trwało bardzo długo. Dobre imię poszkodowanym rodzinom przywracano jeszcze w XX wieku, do tego czasu wypłacano też odszkodowania. To co się tam wydarzyło odcisnęło piętno na każdym poziomie: gospodarczym, ekonomicznym, społecznym. To wszystko sprawia, że dotknięcie tematu na nowo jest dużym wyzwaniem. W tym przypadku chcemy wejść w obszar wspólnie eksplatowany przez politykę i religię. Ta religijność u Millera jest natury wręcz sekciarskiej, chorej wynaturzonej, która nie wiele ma wspólnego z prawdziwą wiarą. Boli mnie wykorzystywanie wiary w Boga do celów politycznych. Pierwszy raz reżyserowałem ten spektakl 20 lat temu. Miał on zupełnie inny wydźwięk. Od tego czasu zmieniło się wiele. Dramat jest wystawiany praktycznie na całym świecie, konteksty się pozmieniały a reżyserzy zawsze znajdują coś dla siebie interesującego. To co jest prawdziwym wyzwaniem to wejście aktorów w role, które pozwolą im uwiarygodnić postaci w oczach widzów.

"Czarownice" coraz częściej są odczytywane w kontekście feminizmu. Odczujemy to w sztuce?

- To przez to, że dziewczyny mają mocno zarysowaną pozycję w dramacie. To one są oskarżycielami. Ich liderka Abigail Williams, ma silną osobowość. Jest wyrachowana i cyniczna, ale jest też ofiarą postaw społecznych. Nie możemy zapominać, że nie-dorosła jeszcze Abigail została wykorzystana przez dorosłego mężczyznę, który miał żonę i dzieci. Miller zapisał jej postać dość ostro, a nawet bezwzględnie, jest to sierota z chorą ambicją zaistnienia, panicznie chcąca zmienić coś w swoim życiu. Lub kobietą, która kocha a ogień jej miłości może spalić wszystko co zastaje na swojej drodze. Każdy z tych elementów może stać się powodem by mówić o kobiecie i jej problemach.

Ta historia odbiera sporo wiary w drugiego człowieka. Może chociaż w małżeństwie Proctorów jest jakaś nadzieja? W końcu pod koniec tej zagmatwanej opowieści znaleźli drogę do siebie.

- Czy na pewno jest tam nadzieja? Małżeństwo Johna i Elizabeth Proctor, zostało dotknięte zdradą. To tajemnica, która wychodzi na jaw i jeszcze bardziej komplikuje trudną, a nawet bardzo trudną relację małżonków. Dziś żyjemy w świecie, w którym słowa "on się z nią przespał" nie wywołują przewrotu w sądownictwie i nie zatrzymują świata. Oswoiliśmy grzech cudzołóstwa i daliśmy sobie przyzwolenie na życie w stanie permanentnej zdrady. Sam zresztą autor wykorzystał ten kontekst "Czarownic" do uporania się z własną niewiernością. Rolę Elizabeth przypisał swojej pierwszej żonie, a Abigail, Marylin Monroe jego drugiej żony. On sam to John. Autor starał się pokazać z jak najlepszej strony, ale to już temat na inną rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji