Artykuły

Dorota Kolak i Katarzyna Z. Michalska: W naszej rodzinie rozkręcamy się z wiekiem

Wzajemnie się inspirują, dają sobie ogromne wsparcie oraz odwagę. Tylko nam opowiadają, jak buduje się taką relację matka - córka.

Matkę i córkę łączy szczególna więź. Jak to jest w waszym przypadku?

Dorota Kolak: To zupełnie inna więź niż matki z synem. Kobiety mają wspólne zainteresowania, mogą wspólnie spędzać czas, mają też w pewnym sensie wspólny los - są córkami, matkami, babciami. Te doświadczenia łączą, pogłębiają więź.

Kasiu, a gdybyś miała przywołać obraz mamy widzianej oczami małej Kasi...

Katarzyna Z. Michalska: W teatrze (śmiech). I dlatego pamiętam mamę tak różną, bo przez pryzmat jej ról. Na przykład kulejącą, jako Marię Lebiadkin, albo biegającą z nożem w zębach jako małą Rozbójniczkę w "Królowej Śniegu"... A ja byłam z niej bardzo dumna, że jest taką rozbójniczką.

Dorota: A z domu mnie nie pamiętasz? Przy garach mnie nie widziałaś, jak gotuję ci zupę?

Katarzyna: Najsilniej zapamiętałam cię z teatru. Oczywiście mama gotowała i mimo że pracowała, obiad zawsze był - w domu albo w teatralnym bufecie, bo prosto ze szkoły szłam do teatru i uwielbiałam spędzać tam czas.

Dorota: A jak sprzątam?

Katarzyna: Nie! Raczej pamiętam, jak mi każesz sprzątać. Oczywiście widziałam mamę z odkurzaczem, ale nie jest to dominujące wspomnienie. Bardziej jak siedzę w teatralnej garderobie, mama się maluje i jest niezadowolona, że rozrzucam jej wszystkie kosmetyki.

Zawsze rozpoznawałaś mamę pod kostiumem?

Katarzyna: Raczej tak. Raz tylko przestraszyłam się, jak udawała czarownicę. Rozpłakałam się. Była widocznie dla kilkuletniego dziecka niezwykle przekonująca.

Dorota: A ja pamiętam, jak graliśmy z mężem (Igor Michalski - przyp. red.) kochanków w spektaklu "Mąż i żona"'. Kasia była za kulisami i widziała scenę, gdy na siebie krzyczymy. Przestraszyła się i inspicjentka musiała ją wyprowadzić.

Ile miałaś lat, gdy zaczęłaś "bywać" w teatrze?

Katarzyna: Przez jakiś czas od moich narodzin mama prowadziła taki album i tam mam zapisane: Pierwszy raz w teatrze, cztery i pół roku, "Balkon" Jeana Geneta.

Dorota: Właściwie jeszcze wcześniej, kiedy Kasia leżała w pieluchach. Był taki czas, że nie mieliśmy co z nią zrobić i wciąż była z nami w teatrze. Bywało, że ja grałam pierwszą scenę w pierwszym akcie, pędziłam kolejką do domu i zmieniałam mojego męża, który miał sceny w trzecim akcie.

Katarzyna: Z anegdot kolegów z teatru znam też historię, kiedy tata w bajce Lucyny Legut spał na scenie jako halabardnik, a kolega zza kulis zawołał szeptem: "Igor, Kasia zrobiła kupę". Ojciec wstał i udając, że lunatykuje, wyszedł do garderoby, przewinął mnie i wrócił na scenę.

Co podobało Ci się w teatrze?

Katarzyna: Wszystko. Spędzałam czas głównie u Kasi rekwizytorki, garderobianych, które pozwalały mi oglądać kostiumy. Lubiłam też przesiadywać w perukami, bo mogłam patrzeć, jak panie Krysia i Danusia szydełkiem przeplatały włosy przez taki specjalny czepek i w końcu powstawała z tego peruka. Czasem wypuszczałam się na spacer do dawnej malarni, gdzie przygotowywano dekoracje. Dziadek był wtedy dyrektorem teatru, więc mogłam też przesiadywać w jego gabinecie.

Dorotko, trudno było połączyć karierę i rodzinę?

Dorota: Jeśli ktoś mówi, że potrafi to połączyć i nic na tym nie ucierpi, mija się z prawdą. Bo zawsze jest coś kosztem czegoś. Doba ma przecież tylko 24 godziny. I mam absolutną pewność, że coś zaniedbałam. Po trzech miesiącach po porodzie wróciłam do pracy, bo wydawało mi się to takie strasznie ważne, żebym zagrała na przykład Goplanę. Dziś już wiem, że to największa głupota i nie ma nic ważniejszego od spokojnego czasu z dzieckiem.

Kiedy była pora na wieczorną kąpiel i bajkę na dobranoc, Ty wychodziłaś na scenę...

Katarzyna: Teraz ja to przerabiam z moim synkiem. Nie pamiętam, żeby mi w dzieciństwie brakowało uwagi rodziców. Nie czułam deficytu. Ale dziś sama mam momenty, kiedy myślę z żalem: "Mogłam go dziś wykąpać, a tymczasem musiałam być w pracy". Niedawno miałam premierę poprzedzoną kilkoma tygodniami bardzo intensywnych prób, a mąż pracował w Łodzi i moje dziecko było po 10 godzin dziennie z nianią. Kiedy wracałam do domu, mój roczny synek wbijał się we mnie pazurami. To bardzo trudne.

A pranie, sprzątanie... Jak to Ci się udawało, Doroto?

Dorota: Na szczęście jestem rannym ptaszkiem, więc wszystko to robiłam rano. Próby w teatrze zaczynają się o 10, więc do tego czasu mogłam sporo zrobić. Ale jak dziś o tym myślę, to nie wiem, jak to robiliśmy, bo to były czasy kolejek, kartek... Dziś można dziecko nakarmić zupą z kupionego

słoiczka, ja musiałam ją ugotować...

A kto chodził na wywiadówki i odrabiał z Tobą lekcję, Kasiu?

Katarzyna: Na wywiadówki chodzili rzadko, bo o tej godzinie mieli spektakl. Ale też nie było potrzeby.

Dorota: Nigdy też nie mieliśmy presji, żeby Kasia miała same piątki i szóstki.

Katarzyna: Od początku było oczywiste, że nie jestem umysłem ścisłym, więc mogłam z tych przedmiotów mieć tróje.

A tata był surowy czy też pozwalał Ci na wszystko?

Katarzyna: Do domu nie musiałam wracać o 21, ale na pewno o tej godzinie, o której się umówiliśmy. I nigdy nie zawiodłam. Kiedy szłam na imprezę, ojciec zawsze pytał, czy ma po mnie przyjechać. Pytał zawsze, ile wypiłam. Mówiłam, ile wypiłam i że wypaliłam papierosa. Może nie był szczęśliwy, ale doceniał szczerość.

A komu opowiadałaś o pierwszym pocałunku, chłopaku...

Katarzyna: Rodzice wiedzieli o wszystkim.

Dorota: Ale nigdy z niej niczego nie wyciągałam na siłę. Jak miała ochotę powiedzieć, to mówiła. Zwykle miała ochotę i byłam szczęśliwa, że dużo wiem o mojej córce.

O pierwszym seksie również?! Jak o tym powiedziałaś?

Katarzyna: Nie musiałam. Tata zobaczył to w moich oczach i otworzył szampana. Rodzice nie wymagali ode mnie, żebym mówiła. A ponieważ im ufałam, bo nigdy mnie za mówienie prawdy nie oceniali, to chciałam dzielić się z nimi także momentami radosnymi, jak pierwszy pocałunek, czy pierwszy seks. Myślę, że na tym zbudowaliśmy cudowną relację.

Jak stworzyć taką relację?

Dorota: Nigdy nie zawiedliśmy naszej córki, nie zdradziliśmy jej sekretu, nie obśmialiśmy, nie krytykowaliśmy, zawsze słuchaliśmy z uwagą i zrozumieniem. Dosyć wcześnie zaczęliśmy Kasię traktować jak partnera, który ma świadomość i z którym warto rozmawiać.

Katarzyna: Ale był też taki niepisany podział na tematy, z którymi szłam do mamy lub do ojca. Wbrew pozorom o chłopakach lepiej gadało mi się z tatą. Chyba miał większą świadomość, że to sprawy przemijające, a nie partner na całe życie. A mama bardzo się martwiła, że może chłopak, dla którego chwilowo straciłam głowę, nie jest dla mnie odpowiedni. Oczywiście nie mówiła mi tego, ale widziałam to w jej oczach. Za to z mamą wolałam rozmawiać o teatrze. Ojciec jest trochę cholerykiem, gdy mówiłam mu, że coś mi się nie podoba, zapalał się, a z mamą mogłam liczyć na spokojną, merytoryczną rozmowę. Zawsze lubiłyśmy też razem chodzić na zakupy. Kiedyś mama doradzała mi, teraz ja jej.

Dorota: Mój wkład był też taki. że tworzyłam Kasi stroje na bale przebierańców. Kiedyś zrobiłam jej strój Hawajki chyba z 300 kwiatów z bibułki.

Katarzyna: Ale zrobiłaś mi też strój jaskiniowca, kiedy wszystkie moje koleżanki były księżniczkami.

Dorota: Chciałam, żebyś była niebanalna.

Katarzyna: No i byłam. To była największa ambicja mojej mamy: "Wszystkie będą księżniczkami, może byś była jaskiniowcem". Koleżanki miały diademy we włosach, a ja naszyjnik z kłów mamuta zrobionych z masy solnej i pożyczoną z teatru wielką maczugę w ręku. Byłam bardzo smutnym dzieckiem na tym balu przebierańców.

A jak mama uczyła Cię, jak być kobietą?

Dorota: Mamy w domu takie duże lustro i kiedy wychodziłam na premierę, Kasia przyglądała się, jak się ubieram. Pytałam nawet, czy w tym dobrze wyglądam.

Katarzyna: Mama nauczyła mnie świadomej kobiecości, radości z tego, że jestem kobietą. Myślę, że w mojej kobiecości nie ma histerii, a pewność i spokój. Patrzyłam, jak potrafi łączyć dom z pracą i chłonęłam to. Zawsze też słyszałam: Jesteś piękna, jesteś super. To niezwykle ważne w wychowaniu dziecka, żeby budować jego poczucie własnej wartości. Mama dała mi bazę, która nieraz była moją basztą obronną. Często słyszałam od rówieśników, że jestem brzydka, mam za duży nos, krzywe zęby i jestem okularnicą. Do tej pory to słyszę lub czytam w komentarzach: "Kolak ma córkę brzydactwo". Ale dzięki tej pewności, w którą wyposażyła mnie mama, po prostu to ignoruję.

A czego Ty, Dorotko, nauczyłaś się od córki?

Dorota: Kasia jest moim wzorcem wolności. Uczy mnie też odwagi i determinacji, której zawsze mi brakowało. Jest moim nauczycielem wyrażania głośno swego zdania, bez względu na konsekwencje. Kasia ma na swoim koncie ważne wystąpienie i choć wiedziała. że może mieć konsekwencje, podjęła ryzyko.

Katarzyna: A ja widzę zmiany w mamie. Kiedy patrzę na nią dziś, jest kompletnie inną kobietą niż 10 lat temu. I to jest też nauka dla mnie - na zmiany nigdy nie jest za późno. Jest silniejsza, bardziej odważna i otwarta na różne szaleństwa.

Dorota: Nauczyłam się odpuszczać. Mam w sobie mniej lęku. Zrozumiałam, że choćbym nie wiem jak się bała i zamartwiała, to i tak niczego to nie zmieni.

Kasiu, korzystałaś z rad mamy czy robiłaś "po swojemu"?

Katarzyna: Zawsze chętnie ich słuchałam, ale robiłam "po swojemu". Albo słyszałam słynne: "A nie mówiłam?".

Dorota: Od "A nie mówiłam?" się powstrzymuję. Tylko patrzę.

Katarzyna: Ale patrzysz tak, jakbyś mówiła: "A nie mówiłam?". A ja i tak wiem, że musiałam tę drogę przejść sama.

Trudno jest pozwalać córce na własne wybory? Nie chciałaś trzymać jej pod kloszem?

Dorota: To normalne, że każda matka chciałaby uchronić dziecko przed złem świata. Kiedy była młodsza, ja to starcie wygrywałam. Ale gdy została nastolatką, zaczęła chodzić własnymi drogami.

Katarzyna: W mamie była zawsze jakaś nadopiekuńczość. Ja nie mam tego w sobie. "Jak się nie przewróci, to się nie nauczy" - mówię, kiedy mama na widok mojego chwiejącego się synka wpada w popłoch, bo już widzi katastrofę. Jak nie dotknie gorącego kubka, to się nie nauczy, co to jest: "Ała, gorące!" Ja wielu rzeczy nie doświadczyłam w dzieciństwie ze względu na lęki rodziców. Nie wracałam z imprez nocnymi autobusami. Koledzy przeżywali przygody, a po mnie przyjeżdżał tata. Bezpiecznie, ale nuda. Na szczęście na studiach to sobie odbiłam (śmiech).

Dorota: Bo Kasia studiowała we Wrocławiu.

A czy były w Waszej relacji trudne momenty?

Katarzyna: Tak, to była kwestia moich wyborów, które mama nie do końca akceptowała, choć szanowała. Czułam się niezrozumiana.

I kto miał rację?

- Oczywiście moja matka. Ale to był też dowód na to, że samemu trzeba przeżyć pewne rzeczy i dojść do pewnych wniosków.

Dorota: Ale chyba jednak Kasia trochę czerpie z moich doświadczeń. Jej mąż jest bardzo podobny do mojego Igora. Nie w sensie fizycznym, tylko charakteru.

Katarzyna: Marcin to zawodowo spełniony mężczyzna, który ma w sobie mnóstwo ciepła i jest fantastycznym ojcem.

A gdy urodziłaś dziecko, radziłaś się mamy?

Dorota: Sama wiedziała wszystko najlepiej.

Katarzyna: Moja ciąża była zagrożona i musiałam dużo leżeć. Miałam czas, obłożyłam się więc książkami, siedziałam w internecie i solidnie przygotowałam się do macierzyństwa.

A w zawodowe wybory Kasi? Nie odradzałaś jej aktorstwa?

Dorota: Nie odradzałam.

Katarzyna: No, jak to nie?

Dorota: Co to znaczy "odradzać"?

Katarzyna: To znaczy: "Kasia, zastanów się jeszcze, proszę cię". Był nawet taki moment przed egzaminami, kiedy miałam dość i powiedziałam: "Albo przestaniecie mi odradzać i zaczniecie mnie wspierać, albo przestajemy o tym gadać". Potem mama nawet próbowała mi pomóc w przygotowaniach, ale coś nie szło. Może jako pedagog była dla mnie zbyt krytyczna.

A dziś? Mama jest doktorem habilitowanym - radzisz się jej?

Katarzyna: Obie sobie doradzamy.

Dorota: Traktuję ją jak koleżankę z pracy i wyrażam swoje zdania tylko zapytana.

Nie wierzę, że nie dajesz jej rad z troski, żeby była jak najlepsza w swoim zawodzie?

Katarzyna: Nawet jak grałyśmy razem, to mama komentowała dopiero, kiedy zapytałam. W spektaklu każda z nas skupia się na sobie.

Dorota: Chociaż na początku bardziej skupiałam się na Kasi. Pamiętam, jak Kasia zrobiła zastępstwo w przedstawieniu, w którym grałam. Na pierwszym jej spektaklu czułam, jakbym grała dwie role - swoją i jej. Tak bardzo zależało mi na tym. żeby wszystko się udało, że przeżywałam to całą sobą. Jak matka, która boi się o swoje dziecko.

Kasiu, a Ty radzisz mamie?

Dorota: Już ci odpowiadam... W "Wiśniowym sadzie" u Anki Augustynowicz, w którym gramy razem, ważne jest, żeby pilnować formy wypowiedzi i nie obsunąć się w nadmierne ekspresje. Któregoś razu schodzimy po ukłonach, a Kaśka do mnie: "No to dzisiaj pojechałaś".

Katarzyna: Bo wiesz, że cię poniosło. Ale nawet kiedy nie byłam aktorką, mama lubiła usłyszeć moje zdanie, co było dla mnie wielkim wyróżnieniem!

Czy to trudne być córką znanej mamy?

Katarzyna: Ludzie często mi zarzucają, że na scenie jestem do niej podobna. Może tak jest, ale do kogo mam być podobna? W końcu to z mamą spędziłam 34 lata - przejęłam nie tylko jej geny, ale też niektóre gesty, sposób mówienia, zachowania. Kiedyś zajmowałam się tym, jakby tu się "odkleić" od mamy. Dziś już się nad tym nie zastanawiam.

A w czym jesteście podobne w życiu?

Katarzyna: W życiu jesteśmy zupełnie różne.

Dorota: Kasia z ulgą szybko wyprowadziła się do Wrocławia (śmiech) i już do domu nie wróciła.

Katarzyna: Co nam dobrze zrobiło.

Dorota: Bo na przykład Kaśka jest bałaganiarą, a ja pedantką.

Katarzyna: Ale też jak wyjechałam z domu relacja z mamą stała się bardziej przyjacielska. Wciąż do niej dzwoniłam, brakowało mi jej. Obie wiedziałyśmy, że nie musimy, tylko chcemy.

Kasiu, a jaką babcią jest Twoja mama? Taką, co popilnuje wnuków, nasmaży naleśników...

Katarzyna: Nie ma nawet na to czasu...

Dorota: Ale jestem babcią, która jest w ciągłym zachwycie. Bo już nie ma lęku o własne dziecko, jest tylko syntetyczna, wydestylowana miłość. Tylko zachwyt i akceptacja.

Kataryyna: Ale boi się z nim zostać sama.

Dorota: Bo jak płacze, to nie wiem, co z nim zrobić.

Katarzyna: Nie wiem, jak ona mnie wychowała (śmiech). Myślę. że Igor musi trochę podrosnąć, żeby mogła się jako babcia wykazać.

Dorota: Bo wtedy będziemy mogli zrobić coś szalonego.

W jednej ze sztuk mówisz: "Nie zostało mi tak dużo czasu, żeby poświrować". Masz czasem na to ochotę?

Dorota: Te moje szaleństwa są głównie w wyborach zawodowych. Kiedyś na wiele rzeczy bym się nie odważyła. A dziś, im bardziej jest coś pod górkę, tym większą mam na to ochotę. Nie mam problemu z tym, że w tej scenie będę goła, a w innej zarzygana.

Katarzyna: I tylko babcia Alinka mówi: "Jezu, jak ty wyglądasz, córeczko".

Dorota: Mama kiedyś zapytała: "A w tym filmie, na który mogę iść, to będziesz trochę ładniej wyglądała?".

Katarzyna: Babcia ma 89 lat i swój fanpage na Facebooku "Babcia Alinka". Nagrywa audycje, opowiada o swej młodości, o nas, recytuje z pamięci "Pana Tadeusza"...

Dorota: Prowadzi w tym kanale gimnastykę dla 90-latków, pokazuje różne ćwiczenia, gra na pianinie.

Katarzyna: Tylko nie chce, żeby ją łączyli z tobą, mamo, co jest bez sensu (śmiech). "Ja nigdzie nie mówię, że jestem Kolak" - mówi.

Dorota: Moja kochana... Odkąd cztery lata temu odszedł mój tata, znalazła sobie zajęcie.

Czyli Wy, Kolaki, z wiekiem się rozkręcacie?

Dorota: (śmiech). Tak to wygląda. że z wiekiem pozwalamy sobie na coraz większe szaleństwa. Całe życie bałam się latać samolotem, a teraz wciąż jestem w podróży. Kiedyś byłam grzeczna, przytakiwałam, teraz pozwalam sobie na to, żeby powiedzieć, co myślę - bez lęku o konsekwencje.

Na czym polega Wasza przyjaźń?

Dorota: Na totalnej akceptacji, przy jednoczesnym krytycyzmie, który jest wyrażany, a nie zamiatany pod dywan.

A jak to jest, że tak lubicie razem spędzać czas?

Katarzyna: Może dlatego, że mamy go tak mało?

Dorota: To uczucie niedosytu budzi tęsknotę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji