Artykuły

Zestarzała się czy nie?

Znając zamiłowanie Andrzeja Rozhina do twórczości Bertolta Brechta, trudna dziwić się, że już w pierwszym sezonie dyrekcji w Teatrze Osterwy w Lublinie sięgnął po "Operę za trzy grosze".

Poddał jednocześnie próbie sceny przekład Roberta Stillera. Słucha się go dobrze, choć bez przeczytania trudno porównać z tłumaczeniami Witek-Świnarskiej. Broniewskiego, Winawera i Wirpszy, Utrwalonymi w kilku dziesiątkach powojennych Premier. Jedno tylko uderza: tekst Stillera jest bardziej ostry i dosadny, szczególnie we fragmentach erotyczno-lumpowskich. Dlatego prawdopodobnie afisz lubelskiego przedstawień nosi dopisek "tylko dla dorosłych".

Treść i wymowa sztuki Brechta w blisko sześćdziesiąt lat po premierze mogą się wydawać przebrzmiałe; podkreśliła to niedawno Ewa Kielak w recenzji i warszawskiego przedstawienia w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego. Nie zgadzając się z jej oceną samego spektaklu, tu akurat przyznaje jej racją, Tymczasem Andrzej Rozhin - jakby na przekór tym. którzy sadzą, te "Opera" się zestarzała - wystawił ją starając się niczego nie uronić ani z konstrukcji dramatycznej, ani z litery tekstu. Zadbał także o wierność wskazaniom autora na temat inscenizacji charakterystyki postaci czy funkcji muzyki. Jakby nic go nie obchodziło, że perypetiami rodziny i firmy żebraczej, a szczególnie losami Mackie Majchra i jego bandy nie wszyscy jut potrafią się przejmować. Że nie potrafią się nimi przejmować zwłaszcza krytycy l bywalcy teatralni.

Rozhin założył, te normalny widz przychodzi do teatru jednak po żeby przeżywać i żeby się wzruszać dopiero potem może do niego dotrzeć morał - na co największy nacisk kładł Brecht. Dlatego reżyser rozegrał przedstawienie wyraźnie oddzielając plan akcji dramatycznej i plan moralitetu. Całość utrzymał we właściwym sobie ekspresyjnym stylu, umiejętnie zorganizował sceny masowe, zwłaszcza w pierwszym i drugim finale, nadał spektaklowi monochromatyczny, ciemny koloryt. Słowem: odwołał się do emocji widowni.

Do całkowitego sukcesu zabrakło mu jednak pełnej obsady aktorskiej. Zwłaszcza że sześć czołowych ról: Mackiego, Polly, Jenny, Lucy, Celii i Śpiewaczki podwórzowej zostało obsadzonych podwójnie. A przecież "Opera za trzy grosze" to również - jeśli nie przede wszystkim - utwór muzyczny Kurta Weilla: kilkanaście songów, pieśni, ballad, lamentacji i duetów wielkie i urody, które - niezależnie od przypisanych im funkcji teoretycznych - muszą być po prostu zaśpiewane. A Jak to powinno brzmieć, można. posłuchać na przykład z dwóch płyt Philipsa z 1958 roku, gdzie partie Jenny śpiewa Lotte Lenya, wykonawczyni roli Polly w prapremierowym, przedstawieniu z 1928 roku.

Spośród lubelskich wykonawców najlepiej wypadła Jadwiga, Jarmuł, która stworzyła przekonująca postać pani Pitchum i popisowo wykonała "Balladę o seksualnej powolności". Natomiast zasługujący na wyróżnienie Piotr Wysocki jako Jeremiasz Pitchum popadał momentami w karykaturę. Józef Onyszkiewicz dobrze prezentował się jako Mackie Majcher, ale nie zawsze dawał sobie rade z trudnymi partiami wokalnymi. Dobrze zaśpiewała lamentacje o głównym bohaterze Joanna Morawska.

W przyszłym roku mija trzydzieści lat od wznowienia na polskich scenach "Opery za trzy grosze" za sprawa Jakuba Rotbauma w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Cokolwiek mówić i pisać o tej sztuce, o jej wyblakłości i stwarzanych przez nią trudnościach wykonawczych - jej uroda pozostaje tak wielka, że na stałe zadomowiła się w repertuarze. Ostatnio zdaje się przeżywać pewien renesans, choć wielu inscenizatorów połamało na niej zęby. Rozhin wyszedł z tej próby obronną ręka - to i tak bardzo dużo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji