Rodziewiczówna, czyli co jest ukryte między literaturą a życiem
"Między ustami a brzegiem pucharu" Martyny Wawrzyniak w reż. Remigiusza Brzyka w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.
Do repertuaru Teatru Zagłębia w Sosnowcu wszedł spektakl "Między ustami a brzegiem pucharu". Wbrew pierwszemu skojarzeniu, nie jest to jednak adaptacja słynnej ongiś powieści Marii Rodziewiczówny pod tym samym tytułem.
Autorka sztuki, Martyna Wawrzyniak i reżyser Remigiusz Brzyk wykorzystują tylko ów kusząco egzaltowany tytuł, tworząc impresję na temat niebanalnego życia "Sienkiewicza w spódnicy", jak nazywano Rodziewiczównę, twórczości pisarki i trwającego wciąż fenomenu tzw. kultury popularnej.
Trudno zresztą powiedzieć, co jest zasadniczym wątkiem tej scenicznej opowieści. I to... jej zaleta, spektakl ani przez moment nie zmienia się bowiem w jakiś manifest (polityczny, obyczajowy etc.) czy szkolną biografią zapomnianej dziś (a kiedyś niezwykle poczytnej) pisarki. Nie jest też "miażdżącą" krytyką tych czytelników, dla których baśniowo-patriotyczny świat Rodziewiczówny, był odtrutką na szarą codzienność, a dziś takim lekarstwem na smutki bywają telewizyjne seriale.
Jest jak jest, zdają się mówić twórcy spektaklu; ludzie zawsze uciekali w nierealne, idealne światy... Nawet pastiszowy ton wątku podstarzałych skautów, poszukujących pamiątek po pisarce na dzisiejszej Białorusi, bardziej bawi niż szydzi ze swoich bohaterów. Nielinearna narracja zbudowana jest z krótkich fleszy. Pojedyncze sceny krzyżują się więc miejscem i czasem akcji, nakładając na siebie warstwy prawdziwego życia pisarki i życia jej literackich postaci. Patchworkowa budowa sztuki sprzyja klimatowi nostalgicznej podróży w przeszłość. Nostalgicznej, nie znaczy: nieznośnie sentymentalnej. Wręcz odwrotnie. Przy całej umowności i licznych niedopowiedzeniach, tekst sztuki wyraźnie akcentuje zaskakujący kontrast między literaturą a życiem pisarki, która w swoich książkach gloryfikowała miłość heteroseksualną, a w rzeczywistości pozostawała w związku z dwiema kobietami.
Kontrast, być może, pozorny zresztą, przynajmniej w sosnowieckim spektaklu, w którym miłość Marii i Jadwigi jest uczuciem, zbudowanym na fundamencie szczerego przywiązania i odpowiedzialności. A to cechy udanego związku, niezależnie od płci partnerów. Monologi obydwu kobiet, grane na odmiennych strunach emocjonalnych, są tu punktem centralnym.
Ryszarda Bielicka-Celińska jako Rodziewiczówna idealnie punktuje mocny charakter pisarki: jest niezależna, zaradna i autoironicznie zdystansowana do opinii, jakie krążą na jej temat. Jadwiga w interpretacji Marii Bieńkowskiej, odwrotnie: łagodna, wyrozumiała, jakby organicznie zrośnięta z Marią i oddana jej (dosłownie) po grób. Obydwie aktorki są w tych monologach świetne; trzymają widzów na uwięzi gestów i słów, w których nie ma fałszu.
Aż szkoda, że autorka sztuki nie dała im okazji do większego zaistnienia na pierwszym planie. Mogłoby się to odbyć, np. kosztem przydługiego prologu i równie przegadanego, niewyraźnego w poincie, epilogu. Ale poza tym - udany spektakl!