Artykuły

Casus Perzanowskiej

W ten sposób na naszych oczach kształtuje się teatr pozbawiony całkowicie pamięci, poczucia ciągłości, własnej tradycji i prawdziwej historii - pisze Rafał Węgrzyniak w felietonie dla portalu Teatrologia.info.

W Teatrze Narodowym w Warszawie niedawno powstało przedstawienie na podstawie opowiadania Kazimierza Brandysa "Jak być kochaną" (na zdjęciu). Prototypem aktorki, która zdobyła popularność jako Felicja w słuchowisku radiowym "Obiady państwa Konopków", a zaraz po wojnie została ukarana przez środowiskowy sąd za kolaborację, chociaż występowała w koncesjonowanych przez Niemców teatrach, żeby chronić znanego ze sceny Wiktora podejrzewanego o zastrzelenie zdrajcy, była Stanisława Perzanowska. Reżyserowała ona bowiem zarówno pod okupacją sowiecką, jak i niemiecką, a potem przez kilkadziesiąt lat użyczała swego głosu Helenie z "Matysiaków". Z kolei ukrywany przez odtwórczynię Felicji w czasie wojny aktor Wiktor ma elementy biografii Dobiesława Damięckiego ściganego przez Niemców, bo uznawanego za sprawcę zamachu na Igo Syma.

Napomknąłem o tym w szkicu "Proza sceniczna Kazimierza Brandysa" poświęconym jego dramatom i związkom z teatrem, a opublikowanym w roku 2010 w "Dialogu". Pisząc go, odwdzięczyłem się Brandysowi w dziesięć lat po jego śmierci w Paryżu za uwagi o mojej encyklopedii "Wesela" w tomie "Zapamiętane". Ale też szczególnie od lektury Ronda w 1982 intrygowały mnie motywy teatralne w utworach Brandysa. Na Jak być kochaną zwróciła moją uwagę Aleksandra Okopień-Sławińska po zakończeniu ćwiczeń z teorii literatury w warszawskiej PWST w 1980, ofiarowując mi swą rozprawę Sztuka monologu wewnętrznego. Z kolei Perzanowską cenię, odkąd w ramach krytyki teatru dawnego prowadzonej przez Zbigniewa Wilskiego sporządziłem opis jej groteskowej inscenizacji "Dam i huzarów" przygotowanej w warszawskim Ateneum w 1932 roku.

Pracownica działu literackiego, która zredagowała program do przedstawienia w Narodowym, najwyraźniej nie zdołała się nic dowiedzieć o genezie "Jak być kochaną". Szkic do programu zamówiła zaś u polonisty, który siłą rzeczy nie jest znawcą historii teatru. Jej przełożeni i współpracownicy z działu literackiego Teatru Narodowego bodaj też nie wiedzieli, jaki jest rodowód pewnych wątków i postaci w opowiadaniu Brandysa. Mimo iż zmarła w 1982 roku Perzanowska była przez szereg sezonów aktorką i reżyserką w Narodowym, a obaj synowie Damięckiego urodzeni w czasie wojny przecież żyją i grają, podobnie jak wnuki. Lecz genezą utworu Brandysa nie zainteresowały się też reżyserka ani współpracująca z nią dramaturżka, a w końcu odtwarzająca Felicję aktorka zajmująca się równocześnie pisaniem, Gabriela Muskała, jak świadczy wywiad udzielony przez nią "Teatrowi". Wreszcie pojęcia o niej nie mieli wszyscy recenzenci spektaklu w Narodowym, którzy tylko przypominali film Wojciech Hasa "Jak być kochaną" nakręcony w 1963 z Barbarą Krafftówną w głównej roli. Nawet związana z Instytutem Badań Literackich autorka obszernego studium naukowego z wieloma przypisami wydrukowanego w kwietniowym "Teatrze". W ten sposób na naszych oczach kształtuje się teatr pozbawiony całkowicie pamięci, poczucia ciągłości, własnej tradycji i prawdziwej historii.

Historię gruntownie zrewidowaną i odpowiednio spreparowaną, gdyż zgodną z obowiązującymi ideologiami progresywnymi, narzucają od pewnego czasu środowiska lewicowe pod kierunkiem Joanny Krakowskiej. Kolejnym jej elementem są trzy tomy opatrzone tytułem "HyPaTia" nawiązującym do zamordowanej przez chrześcijański tłum, podburzany przez zawistnego biskupa, Hypatii z Aleksandrii nazywanej męczennicą nauki i zarazem do historii polskiego teatru. Zawierają one materiały do dwudziestowiecznych dziejów dramatu i teatru w Polsce dobrane i skomentowane z pozycji feministycznych. Punktem wyjścia owego kolektywnego przedsięwzięcia grupy uczonych i dokumentalistek była raczej wątpliwa teza, że historię polskiego teatru zdominowali i pisali dotąd mężczyźni, usuwając w cień albo całkowicie eliminując kobiety, w tym Perzanowską. Ale przynajmniej w niepodległej Polsce kobiety w teatrze szybciej niż gdzie indziej uzyskały równouprawnienie. Przetrwało ono w czasach panowania komunizmu również w okresie socrealizmu, gdy, jak utrzymuje Krakowska, dokonywały się nie tylko w polskim teatrze procesy modernizacyjne.

W kwietniowych "Didaskaliach" - obok oczywiście apologetycznej recenzji z "HyPaTii" - natrafiłem na rozmowę z Anną Badorą, która w roku 1979 jako pierwsza kobieta ukończyła studia reżyserskie w Max-Reinhardt-Seminar w Wiedniu. Nie była ona w stanie zrozumieć niedopuszczania kobiet do owego zawodu w niemieckim teatrze, bo, jak przypomina, "w Polsce reżyserowały wtedy Zamkow, Skuszanka, Cywińska, Meissner". A przecież już w Dwudziestoleciu na wydziale reżyserskim Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej w Warszawie kształciło się kilka kobiet. Wysocka, Solska i właśnie Perzanowska miały zaś w międzywojennej Polsce wybitne osiągnięcia, nie tylko w dziedzinie aktorstwa, lecz także reżyserii. Znakomicie sprawdzały się ponadto jako dyrektorki teatrów. I oczywiście zajmują należne miejsce choćby w "Krótkiej historii teatru polskiego" Zbigniewa Raszewskiego czy w "Teatrze w Polsce 1918-1939" Stanisława Marczaka-Oborskiego.

PS. Ponieważ dwa pierwsze felietony z cyklu "Z Okopów Św. Trójcy" stały się pretekstem do paszkwilu na cały mój dorobek, odpowiedziałem na zarzuty w nim postawione najpierw na portalu, który go opublikował. Ale uznałem, że warto moją replikę udostępnić również w miejscu ogłaszania całego cyklu.

WYKLUCZANIE

Wśród tekstów publikowanych w portalu Teatralny.pl pojawił się niespodziewanie poświęcony moim dwóm felietonom i jednej recenzji, a w istocie całemu dorobkowi. Moje nazwisko stało się nawet jego tytułem.

Wynika zaś z niego, że od trzech lat - prawdopodobnie z powodu prezentowania w tekstach niezależnych opinii - karany jestem przez grupę sprawującą władzę w środowisku zakazem drukowania w czasopismach teatralnych. Rzecz jasna, zorientowałem się w tym czasie, że nie mogę wydrukować nawet listu do redakcji wbrew obowiązującemu prawu prasowemu, ale nie przypuszczałem, iż to rezultat zmowy redaktorów. Objęty zostałem cenzurą podmiotową, chociaż jej stosowanie jest niezgodne z Konstytucją RP, a periodyki o teatrze nie stanowią własności redaktorów, gdyż wydawane są za publiczne pieniądze przydzielane przez Ministerstwo Kultury i inne instytucje państwowe lub samorządowe. Przy czym świadomie pozbawiono mnie w ten sposób jedynego wtedy źródła utrzymania.

Ale ponieważ niedawno zacząłem ogłaszać w portalu Teatrologia.info felietony, a na E-teatrze pojawiła się następna recenzja napisana przeze mnie jako selekcjonera konkursu "Klasyka Żywa", trzeba było mnie znowu spróbować pozbawić prawa zabierania głosu i wykluczyć ze środowiska, na różne sposoby dyskredytując. Sednem paszkwilu jest bowiem apel do redaktora Teatrologii i dyrektorki Instytutu Teatralnego, aby uniemożliwili mi kolejne publikacje, a w konsekwencji pozbawili szans zdobywania tą drogą ewentualnych środków do życia. Oczywiście z nie mającym jakichkolwiek skrupułów denuncjatorem nie należy polemizować. Ale mimo wszystko muszę sprostować kilka jego najbardziej ordynarnych kłamstw.

Nie mieszkam w Srebrnej Górze, jak początkowo utrzymywał współpracownik Teatralnego.pl, ani w Kamiennej Górze, jak podaje obecnie po dokonaniu poprawek.

Nie debiutowałem jako krytyk w krakowskich "Didaskaliach" powstałych w 1994. Pierwsze moje recenzje z przedstawień drukowane były, począwszy od 1977, w rocznikach Teatru Polskiego we Wrocławiu, kiedy uczyłem się jeszcze w tamtejszym liceum. A zaraz po studiach w warszawskiej PWST w 1983 zacząłem publikować w "Teatrze".

Podjęcie przeze mnie pracy na stanowisku kierownika literackiego na przełomie lutego i marca 2017 w Teatrze Polskim we Wrocławiu było niewątpliwie pomyłką wynikającą jednak z celowego wprowadzenia mnie w błąd przez szereg osób i z sytuacji zawodowej powstałej po pozbawieniu mnie rok wcześniej możliwości publikowania tekstów. Zresztą bez trudu zrozumieli to związani z Polskim niegdyś aktorzy, z którymi udało mi się porozmawiać. Gdy po kilkunastu dniach pracy zorientowałem się, z kim mam do czynienia, złożyłem natychmiast wypowiedzenie, nie mając nadziei na objęcie innej posady. A o swoich doświadczeniach i obserwacjach opowiedziałem Jackowi Tomczukowi z tygodnika "Newsweek Polska", który się do mnie zgłosił, gdy portal Teatr Polski w podziemiu ujawnił moje demonstracyjne odejście. W wydrukowanym w "Newsweeku" reportażu przytoczona została zaledwie cześć mojej wypowiedzi. Natomiast inni dziennikarze nie byli zainteresowani moją relacją.

W tytule cyklu felietonów nawiązałem do "Nie-Boskiej komedii" nie dlatego, że identyfikuję się z jej protagonistą, lecz aby określić swą pozycję w toczącej się wojnie kulturowej. W Okopach Św. Trójcy oprócz poety byli także inni obrońcy.

W felietonie "Zawłaszczenia i przemilczenia" bynajmniej nie upominałem się jak paszkwilant o jedno zdanie z recenzji przytoczone bez podania autora, lecz o monografię Michała Weicherta (i wcześniejsze publikacje naukowe mu poświęcone) będącą rezultatem wieloletniej pracy. Nie żaliłem się, lecz oskarżyłem osoby w poczuciu bezkarności dokonujące nadużyć. Jest znamienne, iż nie doczekałem się dotąd od nich żadnych wyjaśnień.

W "Odrzuconym felietonie" przypomniałem niedopuszczone do druku w roku 2010 Uwagi na stronie, bo z racji dorastania w komunistycznym państwie nie znoszę cenzurowania z powodów politycznych. Gdy Maciej Nowak i Paweł Sztarbowski w 2009 zaproponowali mi pisanie felietonów do E-teatru, również w drugim, zatytułowanym "Ingerencje", ujawniłem praktyki cenzorskie redaktorów naczelnych "Teatru" i "Odry". Nikt wtedy nie poddawał w wątpliwość mojego postępowania. Nie jest prawdą, że zasugerowałem w swym felietonie współpracę Andrzeja Wajdy z rosyjskim wywiadem.

W pisanej przede wszystkim na wewnętrzne potrzeby komisji dokonującej selekcji przedstawień zgłoszonych do konkursu "Klasyka Żywa" recenzji "Panien z Wilka" w Starym Teatrze w Krakowie nie ma bynajmniej sprzeczności, bo spektakl pomimo wątpliwych rozwiązań może być ekscytujący i jest w stanie przyciągać widzów. Nie ujawniłem żadnych szczegółów dotyczących życia seksualnego twórców przedstawienia, lecz po prostu zaznaczyłem, z jakich pozycji ideowych dokonywana była rewizja opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza. Nie było też moim zamiarem deprecjonowanie spektaklu ze Starego. Pomiędzy marcem a majem 2017 publicznie opowiedziałem się za przedłużeniem dyrekcji Jana Klaty i podjąłem z nim współpracę jako dramaturg w trakcie prób "Wesela". W ostatnim zdaniu sprawozdania przecież nie ukrywałem, że zależy mi na wyjściu zespołu Starego z zapaści.

Autor paszkwilu prezentuje się wprawdzie jako obrońca wolności, tolerancji bądź demokracji. Ale czy w istocie nie jest zwolennikiem totalitarnych metod, choćby cenzury zarówno podmiotowej, jak i przedmiotowej? Czy nie dąży do wykluczenia ze środowiska albo wręcz unicestwienia inaczej niż on myślących osób? Najwyraźniej uważa, że niezależni i niepokorni stanowią zagrożenie dla panującego układu, z którego istnienia czerpie od dawna korzyści. A zanim zdoła ich wyeliminować, za wszelką cenę stara się jeszcze pozbawić godności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji