Artykuły

Jerzy Stuhr: Więcej mi do szczęścia nie trzeba

Jerzy Stuhr, aktor i reżyser, właśnie wydał książkę "Myśmy się uodpornili...", która jest zapisem jego rozmowy z ks. Andrzejem Lutrem. A nam opowiada o dystansie do siebie i świata, jaki daje choroba, i dojrzałości.

- Jerzy Stuhr: A co tu tak panu mruga?

Tak wyglądają teraz dyktafony w komórkach.

- Świat nie przestaje mnie zadziwiać w takich sytuacjach. Można przyjść na wywiad i takich się rzeczy ciekawych dowiedzieć.

Ilu wywiadów pan udzielił?

- Ale kiedy? Tak w życiu? Nie policzę. To są tysiące. Różnie z tym było w różnych okresach życia. Na pewno mogę powiedzieć, że połowa czasu mojej działalności zawodowej to były wywiady.

A ta forma się nie nudzi?

- Nie, bo to zawsze zależy nie od formy, a od pytającego. Wie pan kiedy się nudzi? Gdy powtarzają pytania. "Co Pan czuje, gdy pan na scenie całuje?" to ja nie wiem, ile razy usłyszałem. Na szczęście w moim wieku o to już pytają coraz mniej. Ale "co się działo na planie Seksmisji?" to się nie starzeje.

Chyba się nie ma co dziwić, skoro ten Maks tak do pana przylgnął.

- Powiem panu, że ja nie mam takiego poczucia. W Polsce może trochę, ale w Europie - w ogóle. Nawet kiedyś, podczas nagrywania filmu we Włoszech, operator pyta: "Jerzy, a ty grałeś kiedyś w komedii?". Bo tam jestem postrzegany jako aktor dramatyczny. Ale - że tak wrócę do początku rozmowy - jak pan widzi, są też pytania, które mogą zaskakiwać. Jeśli nie mnie, to innych, którzy mają jakieś swoje wyobrażenie o mnie.

Zapytałem na początku o te wywiady, bo zdecydował się pan na taką, a nie inną formę książki "Myśmy się uodpornili...".

- Powiem tak: na przestrzeni lat to też się zmienia. Dawniej było tak, że to ja chciałem coś powiedzieć. Miałem poczucie, że mam coś światu do ogłoszenia. Wie pan, to ego młodości i przekonanie, że tyle się już wie. Teraz, po latach, wywiady to najczęściej obowiązek. Tak mamy skonstruowany świat, że w umowach mam zobowiązanie, iż muszę tych wywiadów udzielać. Dystrybutorzy, producenci, wydawcy - wszyscy wymagają, żeby promocji towarzyszyły rozmowy.

Ciekawe, że pan to wszystko mówi. Bo po przeczytaniu książki ma się jednak wrażenie, że ona też powstała z potrzeby powiedzenia czegoś o o dojrzałości.

- I tak jest. Każda książka, zresztą film także, powstaje w moim wypadku z powiedzenia ludziom czegoś od siebie. Nawet nie o sobie, a właśnie od siebie. Czegoś, z czego chcę się zwierzyć, wyzwolić, oczyścić, zapisać w pamięci. Ta ostatnia książka powstała z chęci zanotowania myśli. Jak ją przeglądałem niedawno, przygotowując się do promocji - bo tak to już jest, że ja już sam czasem nie pamiętam, gdzie co powiedziałem i napisałem - to uświadomiłem sobie nagle, że to zapis, jak rozmawiają ze sobą inteligenci. Przedstawiciele klasy, która już odchodzi. To nie tylko wymiana myśli, ale posługiwanie się przykładami, rzeczami, które widzieliśmy, przeżyliśmy, zanotowaliśmy w swoim życiu. Jedna z najbardziej cennych cech tej książki to to, że pokazuję, jak można ze sobą rozmawiać w czasach, gdy nie umiemy ze sobą rozmawiać.

To będzie może zaskakujące skojarzenie. Ale czytając ten tom, myślałem o filmie Pedro Almodovara "Porozmawiaj z nią". Wiem, dalekie skojarzenie. Ale to właśnie film o potrzebie rozmowy, potrzebie poszukiwania porozumienia.

- Bo byliśmy szczerzy bardzo w tej rozmowie, może nawet intymni - na tyle, na ile z intymności chcieliśmy się zwierzyć, by nie popaść w jakiś ekshibicjonizm.

Dobrze pan znał swojego rozmówcę - księdza Andrzeja Lutra?

- Nie, tak bym tego nie nazwał. Dużo o nim wiedziałem, bo w różnych okresach przy różnych okazjach się spotykaliśmy. Jurorowaliśmy razem na festiwalach, wiedziałem, że ma rozległą wiedzę o filmie.

No i chyba miał przewagę każdego pytającego: wie więcej o swoim rozmówcy, bo ma pęk wywiadów do dyspozycji, w pana przypadku inne książki, filmy, wspomnienia ludzi, którzy się z panem zetknęli.

- Widzi pan, użył pan słowa "pytającego". A myśmy bardzo uważali, żeby to nie był wywiad. Żeby to było równorzędne wymienianie poglądów oparte na ciekawości. Dlatego to jest właśnie rozmowa. I tak jak wspominał pan wcześniej o tym swoim dalekim skojarzeniu z filmem Almodovara, o tej potrzebie poszukiwania przestrzeni na bycie ciekawym drugiego człowieka, jego doświadczeń, myśli, zobaczenie świata jego oczami.

"Myśmy się uodpornili..." reklamowane jest jako "książka o dojrzałości". Więc zapytam w tym kontekście: co by pan, dojrzały człowiek i aktor, powiedział sobie samemu sprzed lat?

- Na pewno byłoby to blisko tematu odpowiedzialności. Za siebie i za innych. Wiele błędów popełniłem z powodu jej deficytu. Ale dziś takie mamy czasy, że wszyscy przed nią uciekają, bo to ciężar, który trzeba nieść przez życie. Łatwiej się biegnie, gdy jest lekko, a wiadomo, że czasy mamy takie, że wszystko przyspieszyło dramatycznie, więc niewielu chce być obciążonych odpowiedzialnością.

"Rozmowy o dojrzałości" brzmią też trochę jak podsumowywanie życia, rozrachunki z przeszłością. A pan nie wygląda na takiego, który jest na takim etapie.

- Ale robię właśnie to! Zafascynowało mnie kiedyś jedno zdanie Aleksandra Bardiniego. Na pytanie "Co pan robił ostatnie 20 lat?", odpowiedział: "przygotowywałem się do starości". I ja to sobie zapamiętałem i jakoś przyswoiłem. Trzeba umieć własne życie podsumowywać i wyciągać wnioski. I lepiej robić to na bieżąco. Tylko jak się jest młodym, to na wszystko ma się czas, tylko nie na to. Miłości, imprezy, spotkania. Cechą starości jest to, że zaczyna się znajdować czas na podsumowywanie.

Pan się czuje stary?

- Powiem Panu, że jak czasem rozmawiam ze studentami, to myślę sobie: "nic nie rozumiem z tego świata, nie wiem, co do mnie mówią". Wtedy się naprawdę już czuję

Dla wielu widzów w Polsce wciąż jest Maksiem z "Seksmisji". I o to, co się działo na planie tego filmu, niezmiennie

"Kontrabasista" to spektakl, który Jerzy Stuhr gra od 1980 roku

Ostatnio w Łaźni Nowe j zagrał Lecha Wałęsę

:ia nie trzeba

i ludzie go pytają

stary. Ale wie pan, co jest najciekawsze? Że jak potem potrafię ich czymś zainspirować, zmotywować do jakiegoś działania, które daje ciekawy efekt, jakoś podkręcić, pchać w dobrym kierunku - wtedy nie czuję tak bardzo ciężaru wieku. Choć wszędzie króluje młodość, to muszę powiedzieć, że ja nigdy nie miałem problemu z odbiorcą. I to pomimo tego, że ja nie jestem typem aktora, który się będzie młodym podlizywał. To mnie przekonuje, że trzeba mieć swój styl wypowiedzi i go pielęgnować. Bo autentyczność to wielka wartość - w aktorstwie i w życiu.

A lubi być pan dla młodych mistrzem?

- Nie, zdecydowanie nie. Zmieniają się gusta, estetyka. Sam się wycofuję, mówiąc: "to już inne czasy". Ale powiem panu, że lubię być autorytetem. Czyli świecić przykładem życiowym, mówić o tym, jak uprawiać ten zawód. Subtelna różnica. Ale widzę, że młodzi to doceniają.

Jeśli gra pan wiele lat w tym samym spektaklu -jak choćby monodram "Kontrabasista" - to człowiek czuje upływ czasu?

- To jest ciągła walka z przystosowaniem tego tekstu na twój wiek, świadomość, ekspresję, wiarygodność. Ile można się kochać w dwudziestoparoletniej Sarze? Litości. W tej chwili to zupełnie inny spektakl. Jak teraz oglądam gdzieś fragmenty w telewizji, zarejestrowane przed wieloma laty, to strasznie siebie nie lubię. Jak ja strasznie głupio to grałem. Powierzchownie. Ekshibicjonistycznie. Manierycznie. Efekciarsko. Dziś to jest jednak wspomnienie z życia.

Mówił pan o dojrzałości i o młodym pokoleniu. Jestem ciekaw, jak pan spogląda na syna. Maćka, to co pan myśli? Udał się?

- Przede wszystkim myślę, że znalazł swoje miejsce. I to w sytuacji o wiele trudniejszej ode mnie. Bo on ciągle był porównywany do swojego ojca. Mój był prokuratorem, więc ja w aktorstwie miałem jednak dużo łatwiej. Ale potrafił się z tego wyzwolić. I wielokrotnie mi zaimponował. Ostatnio po raz kolejny - napisał pracę doktorską i będzie jej bronił. Polubił też pedagogikę, o co na początku było trudno. Cóż, lepiej późno niż wcale. Ale cieszy mnie to, bo dzięki uczeniu człowiek sam wiele się uczy, więc jest na swoim miejscu. I to mnie cieszy szczególnie. Ale ja też wiedziałem, że mu się uda, bo on zawsze wykazywał zdolności w tym zakresie. Byłby dramat, gdyby go ciągnęło w aktorskim kierunku, a talentu by na to nie stykało. Znamy przecież takie przypadki.

Jakieś nazwiska?

- E, zostawmy to. Dojrzałość to także wiedzieć, kiedy się zatrzymać.

Dojrzałość to umiejętność widzenia błędów. Jest taka rola. której pan żałuje i wie, że dziś zagrałby pan to inaczej?

- Często o tym myślę. Bo autorefleksja to też umiejętność, której z czasem się nabywa i ona zyskuje na znaczeniu. Wiem, że Ryszarda III, którego grałem w Teatrze Ludowym w Krakowie, zagrałbym inaczej. Rolą, z którą się zmagałem, był Hamlet, którego grałem w latach 80. u Andrzeja Wajdy. Jeździłem po Europie na różne seminaria, opowiadałem o tej postaci i zdałem sobie sprawę, że ja lepiej o nim mówię, niż go grałem. Bo go rozumiem. Ale to nie zawsze wystarczy. Czasem trzeba znaleźć odpowiednie środki, żeby pozwolić się wypowiedzieć bohaterowi, którego mam zagrać. Wielu marzy o tym, by zagrać Hamleta, a ja mam poczucie, że dostałem tę możliwość i wcale to nie przyniosło zawodowego szczęścia.

Dojrzałość to też dystans -do siebie i do świata.

- Tak, lubię to. Zdrowy dystans daje siłę i właściwy ogląd sytuacji.

No właśnie. Słowo "zdrowy" ma znaczenie. Czy choroba dużo zmieniła w podejściu do życia i świata?

- To jest po prostu wejście na zupełnie inny rejon świadomości, a przede wszystkim wrażliwości. Ma się więcej wyrozumiałości do ludzi i świata. Często się łapię na tym, że myślę "odpuść", "nie krytykuj". Inaczej się widzi radości dnia codziennego. Wstaję, myślę "żyję" i już człowiek łapie kontakt ze szczęściem. I wie pan, co jeszcze człowiek zyskuje? Przestaje wybiegać daleko w przyszłość. Wstaję i myślę: "coś mnie jeszcze może czekać ciekawego tego dnia". Wystarczy. Niczego więcej do szczęścia mi nie trzeba.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji