Artykuły

Agnieszka Glińska o "Halce": uderza mnie ten patriarchalny schemat, że kobieta musi cierpieć, zwłaszcza z miłości

- Doznajemy czegoś w rodzaju opętania, a zależność od obiektu uczuć wypełnia nam całe życie. Wiem, że w młodym wieku myśli się inaczej, po pięćdziesiątce mam inne spojrzenie i myślę, że więcej książek mogłam przeczytać, ciekawsze rzeczy zrobić, niż tak się uzależniać od kogoś i popadać w obłęd miłosny - mówi reżyserka Agnieszka Glińska przed premierą "Halki" (wileńskiej) w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie.

Agnieszka Glińska, uznana reżyserka teatralna debiutuje w operze. W sobotę 8 czerwca na scenie kameralnej Teatru Wielkiego - Opery Narodowej w Warszawie premiera "Halki" wileńskiej w jej reżyserii. W roli głównej wystąpi Ilona Krzywica (sopran), dyryguje Łukasz Borowicz.

ROZMOWA Z Agnieszką Glińską, reżyserką

Anna S. Dębowska: Kim jest dla pani Stanisław Moniuszko? Ziębi, grzeje?

Agnieszka Glińska: Debiutuję w operze i raczej nie miałam dotąd muzyki Moniuszki na płytach, nie słuchałam jej w wolnych chwilach. Nie jestem znawczynią muzyki poważnej, odkrywam dla siebie poszczególnych kompozytorów i wtedy słucham pasjami ich dzieł, jak ostatnio Szostakowicza. Ale jestem laikiem. Dopóki nie zabrałam się za pracę nad "Halką", moje wyobrażenie o Moniuszce było podstawowe i schematyczne. Teraz wsłuchuję się uważnie, rozpoznaję dla siebie, co w mojej głowie robi ta muzyka, co mnie porywa, a co pozostawia obojętną.

I co?

- Piękne są niektóre fragmenty "Halki". Tak mnie wzrusza ta chóralna pieśń "Po nieszporach, przy niedzieli" otwierająca drugi akt. I aria Jontka "I ty mu wierzysz, biedna dziewczyno". Jest magnetyczna w idealnym spotkaniu tekstu z muzyką. I cały finał I aktu ma moc.

To narodowe arcydzieło, wokół którego narosło dużo mitów. Wyzwanie?

- Na szczęście reżyseruję pierwszą, krótszą wersję "Halki", tzw. wileńską z 1848 roku. To tak, jakby robić offowy film z pięciorgiem aktorów w obsadzie, zamiast wielkiej hollywoodzkiej produkcji z tłumem statystów. Na nią bym się nie zdecydowała. Moja specjalność to praca pod mikroskopem, więc "Halka" (wileńska) jest bardziej dla mnie - ma krystaliczną dramaturgię, jest mocno skoncentrowana na głównej bohaterce, a co też ważne, nie ma tak ugruntowanej tradycji wykonawczej, jak późniejsza czteroaktowa wersja. Realizuję ten spektakl na scenie kameralnej, jest więc szansa na intymniejsze tony.

Tym bardziej że nie ma tu hucznych narodowych tańców.

- I dzięki temu jest większa szansa na skupienie się na całości, a nie na tym, jaki będzie "Mazur" w pierwszym akcie, a jakie "Tańce góralskie" w trzecim. Bo tych i innych Moniuszkowskich hitów, z wyjątkiem arii "Ha! Dzieciątko nam umiera", w tej wersji "Halki" po prostu nie ma [kompozytor dopisał je później z myślą o warszawskiej premierze, która nastąpiła 10 lat później - asd.].

Góralka uwiedziona przez panicza zabija się, gdy ukochany pojmuje za żonę bogatą pannę. Zaciekawiła panią ta melodramatyczna historyjka?

- Wczytuję się w relacje między postaciami, w ich dialogi. Z dyrygentami Łukaszem Borowiczem i Rafałem Kłoczką rozmawiamy o akcentach, o wyrazie muzycznym, o tym, jakie emocje niosą melodie i harmonie. Łukasz jest dla mnie wielkim autorytetem, Rafał, który prowadził większość prób, słyszy rzeczy, których ja nie słyszę, tłumaczył mi i solistom zasadność pewnych muzycznych rozwiązań. A ja konfrontuję to z librettem. Z wszystkimi autorami sztuk to praktykuję - że się wczytuję w słowa i badam, co się kryje pod powierzchnią tekstu. W "Halce" uderza mnie ten patriarchalny schemat, że kobieta musi cierpieć, zwłaszcza z miłości. Kilkakrotnie reżyserowałam "Mewę" Czechowa, w której Nina mówi, że jest jak ptak, którego ktoś upolował. Czytam "Halkę" i w libretcie Włodzimierza Wolskiego z lat 40. XIX wieku widzę tę samą metaforę: Halka obserwuje "bielutkiego gołąbeczka", który "zatrzepotał skrzydełkami/I jak kamień spadł ku ziemi", śpiewa "bom zmieniona, bom ja ptak".

To bohaterka romantyczna, musi cierpieć.

- No właśnie. Mam tu do dyspozycji mocny kobiecy team: scenografkę Monikę Nyckowską, autorkę kostiumów Katarzynę Lewińską, choreografkę Weronikę Pelczyńską i reżyserkę świateł Jacqueline Sobiszewski. Zadałam im na początku pytanie, co dla nich znaczy "oszaleć z miłości". Co się kryje za tymi tak łatwo wymawianymi słowami, w jakim schemacie tkwią kobiety, że potrafią siebie same całkowicie uzależnić od obiektu swoich uczuć. Krótko mówiąc - w jaki kanał wpakował nas mit miłości romantycznej.

I do jakich wniosków doszły?

- Że klęska. Każda doświadczyła tego na sobie: doznajemy czegoś w rodzaju opętania, a zależność od obiektu uczuć wypełnia nam całe życie. Wiem, że w młodym wieku myśli się inaczej, ale ja po pięćdziesiątce mam inne spojrzenie i myślę sobie, że więcej książek mogłam przeczytać, ciekawsze rzeczy zrobić, niż tak się uzależniać od kogoś i popadać w obłęd miłosny. Wspaniale jest kochać, dbać o kogoś, być potrzebną, tworzyć poczucie bliskości, ale opierać wartość swojego życia na obiekcie uczuć już niekoniecznie.

Rozumiem Halkę, wiem, w jaki schemat została wpakowana i współczuję jej, tak naprawdę, współodczuwam i współtowarzyszę. Mam dla niej wiele empatii, bo wiem, gdzie w życiu kobiety jest ta granica bólu i osamotnienia, zza której bardzo trudno wrócić. Jak łatwo buduje się iluzje, wierzy w projekcje. Halka chciała czegoś innego od życia, zaryzykowała miłość do człowieka z innej sfery, i została kompletnie sama, na granicy obłędu. Jej społeczność ją odrzuciła, a ten wyśniony świat nigdy jej nie przyjmie. Taka samotność w połączeniu z presją społecznych nakazów i norm nadwątla i osłabia psychikę. W swoim rozedrganiu, w tym najgorszym z uczuć, że dla nikogo nie jest się ważną, Halka, jak Ofelia, wybiera samobójczą śmierć.

Bardzo dużo bohaterek w operach ginie z rąk mężczyzny, zabija się, popada w obłęd i cierpi z miłości. Ten scenariusz stale się powtarza.

- Szkoda, że nie powstała żadna opera na podstawie "Moralności pani Dulskiej". Hanka od Zapolskiej też miała romans z paniczem, ale jest silna, więc podnosi się z rozpaczy, nie daje sobą pomiatać, bierze kasę i odchodzi. To prawda, że mało jest w sztuce wzorów kobiecego losu, które mówią: przeżyłaś porażkę, ale jest jeszcze życie przed tobą. Trudne, ale dasz radę. Dominuje scenariusz: albo tkwisz w tym, co zostało ci przypisane przez los, albo próbujesz coś zmienić, a wtedy dostajesz po głowie. I zwykle się już nie podnosisz.

A tło społeczne w "Halce" pani nie interesuje? Halka się zabija, bo zrozumiała, że światem nie rządzi miłość, ale pieniądz.

- Świat, z którego ona pochodzi, wie to doskonale. Chór górali śpiewa przecież "Człek przed biedą wciąż ucieka". Puenta jest oczywista: Halka się utopiła, a ślub pański idzie dalej. Krytyka społeczna jest podstawą libretta Wolskiego, tego się nie da ominąć, bo to jest kanwa opowieści. A podziały klasowe istnieją nadal, jestem o tym przekonana. l

***

"Halka" (wileńska). Opera w dwóch aktach. Muzyka: Stanisław Moniuszko. Libretto: Włodzimierz Wolski. Instrumentacja i opracowanie partytury: Michał Dobrzyński. Reżyseria - Agnieszka Glińska. Dyrygent: Łukasz Borowicz i Rafał Kłoczko. Scenografia - Monika Nyckowska. Kostiumy - Katarzyna Lewińska. Choreografia - Weronika Pelczyńska. Premiera w sobotę 8 czerwca o godz. 19 w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie (Sala Młynarskiego). Następne spektakle 9, 11, 13 i 25 czerwca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji