Artykuły

Była raz śmierć

Była raz śmierć: ta upiorna o żabiotrupim pysku z obrazów Hieronima Bosha i ta szpetnie flamandzka z płócien Breughla niosąca burzę i zniszczenie. Mistrz Kościej, Nekrozator przeznaczony do stanu nadprzyrodzonego w dzień spełnienia proroctwa i figury stanął w ghelderodowskim theatrum, by unicestwić piękną Breughelandię: Pustomiela -filozofa i astrologa, Purpelniucha - opoja i wałkonia, Jadybryzgi - żony i wiedźmy, Trawina - łasego księcia i republikanina. Bazyliszana i Meduzyna - biało-czarnych politykierów, Sokulany i Adriana - pary urodziwych kochanków. Hurtownik śmierci nieopatrznie wskrzeszony starą przepowiednią rozpoczął żniwo, a gdy już nastał...

W Teatrze im. J. Osterwy w Lublinie wystawiono "Farsę o śmierci" Michela de Ghelderode (1918-1962) sztukę tyleż średniowieczną co współczesną. Motyw "dance macabre" - tańca śmierci, mitycznej mocy, która zabiera człowieka i czyni ludzi równymi, urzeczywistnił się u Ghelderodego. Lubelska inscenizacja dzięki świetnym dekoracjom Krzysztofa Kaina Maya i jeszcze lepszym kostiumom Ewy Żylińskiej, wydobyła pełną plastyczność, flandryjską swadę, bajkowość, jakby nierzeczywistość księstwa Breughelandii zaklętego w płótna flamandzkich mistrzów. Ten teatr przemawia obrazem i ruchem. Przemawiałby jeszcze żywą muzyką i takimż słowem, gdyby nie naruszone granice między dramatem, a czym? Kabaretowo-operetkowym pastiszem połączonym z zabawą w "małego akustyka".

Nie wiem dlaczego reżyser takiego dzieła jakim jest "Farsa o śmierci" zapomniał, gdzie się znajduje i pozwolił sobie na to, by włożyć w usta aktorów nieprzyzwoicie polityczne i niby kabaretowe dialogi o wędkach i rządowych lanciach. Zniweczyło to misternie i trudnie budowany klimat sztuki, który wciąż był rozwiewany przez niekontrolowany ryk, bo nie dźwięk wydobywający się z głośników paraliżujący nawet trochę obytego z tego typu sprzętem słuchacza.

Jednym słowem było głośno i sterto. Żywię jednak jeszcze nadzieję, że przetestowana tego wieczora technika playbecku nie zastąpi żywego słowa w którymś z najbliższych przedstawień lubelskiego teatru. Wiem, że był to dobry sposób z punktu widzenia formalnych założeń reżysera, ale podobny efekt można było uzyskać dyskretniej i, żeby tak rzec, z klasą.

Świetna skądinąd muzyka Mieczysława Mazurka obroniła się sama i nie pozwoliła sprowadzić się do roli gongu obwieszczającego kolejne sceny dramatu. Mało tego, właśnie ta muzyka przygotowała widza do finałowego "Tako rzecze Zaratustra" straussowskiego obwieszczenia wydobywającego się z instrumentarium Isao Tomity.

Mimo wszystko muzyka w teatrze jest tylko tłem jest słowem i obrazem: takich dekoracji i takie linie jeszcze nie było! Choćby tylko po to, by je zobaczyć ten spektakl bowiem: "Alarm! Alarm! Nadchodź Kościotłuk, Kuglarz Naszych Czasów, Nauczyciel Żywiciel Robaków, Poskromiciel Kałdunów, Na Mąciciel, Dusiciel, Burzyciel, Ziębiciel, Gwałciciel, na którego nikt nie czeka. Pospieszajcie, oglądajcie. W samą północ nasz teatr uraczy was gruzami i nic tak wielkiego nigdy się już nie młodzi i wiekowi, mądrzy i głupi, bogaci i biedni i cwani. Spieszcie się, spieszcie się zobaczyć, c widział i nigdy więcej nie ujrzy.

PS. Takiej sztuki nie wolno oglądać samotnie. Michel de Ghelderode "Farsa o śmierci czy Kościeja". Reżyseria i inscenizacja - Andrzej Krzysztof Kain May, kostiumy - Ewa Żylińska, i Mazurek, choreografia - Jacek Tomasik Państw sza Osterwy w Lublinie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji