Artykuły

Przeciwieństwa się przyciągają

- Ubolewam nad tym, że my artyści, tu na Śląsku, nie mamy miejsca, żeby się wypowiadać. Prasa średnio się nami interesuje, bo to są już gazety i wydawnictwa komercyjne. Coraz mniej jest miejsca w mediach dla sztuki - rozmowa z JOANNĄ KŚCIUCZYK, solistką Opery Śląskiej w Bytomiu i JACENTYM JĘDRUSIKIEM, aktorem chorzowskiego Teatru Rozrywki.

Dyzma to chyba ostatnia Pana wielka rola?

- Chyba tak, ale czy wielka? W wielkim dramacie, w wielkim musicalu to rola wielka przez historię, głównie przez Romana Wilhelmiego, który uczyni! ją wielką. I teraz każda próba zmierzenia się z Dyzmą to próba zmierzenia się z jego talentem.

Pan nie boi się takich wyzwań? Był Mistrz Ceremonii w "Cabarecie", był Dyzma...

- Tak to już jest w tym aktorskim zawodzie, że ciągle musimy się mierzyć z jakimiś legendami. Myślę, że o ile w "Cabarecie" byl sukces - mój, to Dyzma nie jest materiałem do jednoznacznych porównań. To jest musical, inna forma, inaczej skonstruowana niż film, który ma ileś tam odcinków. Miałem na opowiedzenie historii Dyzmy 3 godziny i 15 piosenek. To Dyzma współczesny, XXI wieku i nie chciałem szukać takich porównań wprost, ale jakbyśmy dzisiaj posłuchali sobie radia i telewizji, zajrzeli do prasy i przypomnieli sobie książkę, to... Czym mam jeszcze kontynuować ten wątek?

Znalazł Pan coś na obronę Dyzmy?

- Trudno jest bronić człowieka, który w rezultacie posuwa się nawet do tego, że zleca zabójstwo. Na to nie ma usprawiedliwienia, może poza głupotą totalną, która nie powinna być nagradzana stanowiskiem premiera, tylko powinno to w prostej drodze prowadzić do więzienia.

Czyli morderca, kryminalista nie powinien pełnić wysokich funkcji w państwie?

- Oczywiście! Natomiast przez cały spektakl chciałem przeprowadzić pewną myśl, pewną ideę, która w rezultacie wpływa na obronę tego człowieka. On tej swojej kariery nie wymyślił sam, wszak on nie wie, do czego dąży. On chce się najeść, nażreć, napić na tym raucie, na który trafia przypadkiem, a później próbuje się dopasować do sytuacji, którą mu stwarzają inni. To jest ta linia obrony, która obciąża nie jego, ale ten cały dwór, który go kreuje. Jego wymyślono, postawiono na piedestał z bardzo niskich pobudek - żeby komuś dokopać. Zawsze na złość komuś dźwigają Dyzmę do zaszczytów i tytułów. Po trosze wszyscy jesteśmy winni, bo Dyzmy chodzą wśród nas. Widzimy ich na każdym kroku. Patrząc na naszą historię, to ciągle widać układy, koterie posunięte aż do takich granic, że się sprzedaje państwo.

Czy jakieś cechy Dyzmy ma Pan również?

- (śmiech) Nie zastanawiałem się nigdy nad tym. Może to jest takie traktowanie nie do końca serio wszystkiego, z przymrużeniem oka, z pewną względnością. Ale tak może podchodzi do ludzi i życia bardziej aktor Jędrusik, niż człowiek o tym samym nazwisku.

A ile jest Halki w Pani?

- Na szczęście nie spotkało mnie tyle zła, ile spotkało Halkę, natomiast jej uczuciowość, jej emocje bardzo są mi bliskie. Może dlatego dobrze ją zagrałam. Kocham postaci, które mają bogate wnętrze i które przeżywają tyle różnych emocji. I złych, i dobrych. Na scenie jest to piękne, w życiu ciut mniej. Wówczas można widzom pokazać całą paletę uczuć. Byłam mile zdziwiona, że reżyser Marek Weiss-Grzesiński podszedł do nas jak do aktorów dramatycznych, nie szczędząc wysiłków, by ta jego wersja była prawdziwa. Nie było tej Cepelii, która towarzyszy "Halce" od lat. Nie wiem, czy to nie jest najlepsza rola, jaką dotychczas zagrałam.

Nominowano Panią za tę właśnie rolę do Złotej Maski.

- To bardzo sympatyczne, że zauważono w końcu i operę. Maski nie dostałam, ale wszystko przede mną. Mobilizuje to do dalszej pracy, ale nigdy nie myślałam, że będę śpiewać dla jakiś nagród i dyplomów. Robię to, może to zabrzmi górnolotnie, ale tak jest, dla publiczności, dla siebie, no i trzeba z czegoś żyć, więc solidnie wykonywana praca też się liczy. Nie jest to dla mnie szczególnie bolesne, że dotychczas nie posypały się z nieba nagrody i wyróżnienia. Są w tym zawodzie chwile ważniejsze i niesamowite, kiedy przychodzi po spektaklu mężczyzna z kwiatami i ze łzami w oczach mówi: "Pani Joasiu, co też Pani z nami zrobiła...". Te jego szklące się oczy wystarczą za wszystkie nagrody.

Łączą nas dwie rzeczy. Pierwsza to Kalisz. Pan grał tam w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego, a ja z Kalisza pochodzę. I czasami mówię: W Kaliszu urodziło się paru fajnych facetów - poeta Adam Asnyk, wspaniały grafik Tadeusz Kulisiewicz, jazzman Jan Ptaszyn Wróblewski, Jerzy Kryszak, no i ja. Teraz będę dodawał: I Jacenty Jędrusik też ma swój kaliski epizod.

- Natychmiast rozczulam się na hasło Kalisz. To jest cudowny fragment mojego życia. Zaraz po skończeniu Szkoły Filmowej w Łodzi w roku 1978 przez dwa sezony tam grałem. Dyrektorem został Waldemar Wilhelm, nasz pedagog ze szkoły, więc poszliśmy dużą grupą za swoim mistrzem. I to były wspaniałe dwa lata. A miasto (z rozmarzeniem) sam urok. Wychodzi się z teatru, a tu kaskady schodów prowadzą do Prosny, w której odbija się teatr i widać dwa cudowne gmachy, prześliczny park... a poza tym wspaniali ludzie. Do tej pory mamy tam oddanych przyjaciół, którzy do nas dzwonią, piszą, pytają, kiedy do nich przyjedziemy. I to nie są ludzie z branży. To mechanik i nauczycielka. Bardzo miło wspominam to miasto i tamten czas. A druga sprawa, która nas łączy?

Brak włosów. Jakoś szybko nam wyszły, nie wiedzieć czemu. Ale nie ma Pan kompleksów chyba z tego powodu?

- Absolutnie nie. Śmieszą mnie wszelkie zaczeski i ukrywanie łysiny. Wykorzystaliśmy niedawno taką zaczeskę w "Odjeździe" Freda Apke. To już jest druga zaczeska w moim scenicznym życiu. Pierwsza była w "Evicie". Marcel Kochańczyk powiedział, że muszę mieć coś na głowie, bo mu się błyszczy moja łysina. Na próbie generalnej, gdy nałożyłem te włosy, a była 3 nad ranem, to wszyscy się położyli pokotem ze śmiechu, bo tak w niej wyglądałem idiotycznie.

Jacenty został stworzony do tego, aby być łysym. Z włosami widziałam go na zdjęciach i mówię twardo - żadnych włosów!

- Nie wiem, czy pan pamięta kiedy panu wyszły włosy, ale mnie jakoś tak dziwnie. Gdy zdawałem do szkoły filmowej miałem wówczas 20 lat i włosy do ramion. Pani dziekan Maria Kaniewska powiedziała, że w październiku, kiedy przyjdę na uczelnię, mam być obcięty. A później w ciągu roku, dwóch lat studiów, nie wiem, czy to stresy czy po prostu genetyka, bo tato też włosów za dużo nie miał, nagle te włosy zacząłem szybko tracić. I straciłem. I tutaj historia z Mistrzem Ceremonii w "Cabarecie", która zdarzyła się na dwa dni przed premierą. Reżyser Marcel Kochańczyk chodził tak wokół mnie i mówił: "Wszystko dobrze, postać jest, ruch jest, tylko czegoś mi tu brakuje. Mam na ciebie pomysł, ale boje się powiedzieć". I napisał to na kartce: ,Jacenty łysy". I wyszedł. Zacząłem za nim krzyczeć, że to świetny pomysł, a trzeba pamiętać, że w roku 1992 łysi, to byli albo ci, którym Bozia odebrała włosy, albo recydywa, więc obcięcie się było aktem i desperacji, i odwagi. Zgodziłem się i później nawet gdzieś tam w prasie napisano, że ten Mistrz Ceremonii taki niesamowity przez to, że łysy i patrzy z taką przenikliwością. Zauważono tę łysinę.

- Jacenty ma włosy gdzie indziej. Nigdy nie zwracałam uwagi na zewnętrzność, tylko na to, co w człowieku siedzi - ciepełko, prawość, dobroć, szlachetność, no i jakaś nutka talentu też, bo to cudownie mieć męża, który już tyle rzeczy zrobił, był i jest doceniany. Cóż przy tym wszystkim znaczy parę włosów na głowie?

Pani Joanno, powiedziano, że aby być szczęśliwą z mężczyzną trzeba go bardzo dobrze rozumieć i trochę kochać. Panie Jacenty, aby być szczęśliwym z kobietą trzeba ją bardzo kochać i w ogóle nie próbować zrozumieć. Co Państwo na to?

- U nas tak nie jest. Mieliśmy to wielkie szczęście, że spotkaliśmy się i wiemy, że jesteśmy dla siebie stworzeni. W Jacentym nic mi nie przeszkadza, nic mnie nie drażni.

Jednym słowem - Anioł.

- Anioł! Dla mnie - tak. Pan Bóg mi go stworzył i mi go zesłał na ziemię. Czasami są detale, które urastają do wielkiego problemu. U niego nawet tego nie ma. Jakby teraz padło pytanie o jego wady, to nie wiedziałabym co powiedzieć.

- Ten aforyzm zakłada, że miłość wszystko tłumaczy, wszystko niweluje i że kobiety nie trzeba starać się zrozumieć, bo ona z natury swej jest głupia. To bzdura. Uwielbiam kobiety i uważam, że nie ma głupich kobiet. To mity i pożywka dla tych, którzy układają dowcipy. A kobiety są cudowne, stworzone przez Pana Boga do celów takich, o jakich my, mężczyźni, nawet nie możemy pomarzyć. Mają tak bogatą psychikę, bogate wnętrze, że ja mogę tylko zazdrościć. Asia ma nieprzeciętne umiejętności. Ona może wyleczyć pana z bólu głowy, a swoją matkę wyleczyła kiedyś z bólu serca. To tylko kobieta potrafi tak szalenie skupić się. Poza tym prawdziwa kobiecość rozkwita, kiedy jest macierzyństwo. Widzę, ile ona ma cierpliwości do naszego 10-letniego syna, jak ona potrafi z nim rozmawiać, podchodzić go, cierpliwie wyegzekwować to, co chce. Nie krzycząc, jak ja, podnosząc od razu głos: "Masz to zrobić i już!". Patrzy na mnie z politowaniem i już wiem, że popełniłem błąd, i muszę przepraszać Filipa mówiąc, że jestem nerwus, tak nie myślę itd... Ona nie tłumaczy się nigdy, bo doskonale go rozumie. I kiedy płacze, i kiedy jest mu smutno. Ja potrafię tylko przytulić, ona potrafi z nim pięknie rozmawiać. Kobiety, które mnie otaczały i otaczają, są wspaniałe. Trzeba je bardzo kochać i próbować zrozumieć, żeby samemu wzbogacić się.

Czyli Pani Joanna to też Anioł?

- Tak. Z całą pewnością. Jestem po przejściach. To jest moje drugie małżeństwo i wiem, że teraz dostałem nagrodę od losu.

Aby znaleźć miłość nie pukaj do każdych drzwi. Gdy przyjdzie Twoja godzina, sama wejdzie do Twojego domu, życia i serca. Tak było?

- Dokładnie. Pomagałem Heniowi Konwińskiemu przy "Zemście nietoperza". Coś tam komuś na scenie tłumaczyłem (to było 7 grudnia 1992 roku) i nagle z kulisy przez scenę przebiegła dziewczyna i usiadła w rzędach z tyłu. Mnie zamurowało. Zapamiętałem tylko falę rudych włosów mocno pokręconych i taką niepewność z jej strony, jakby mówiła: "Przepraszam, że żyję". Zapytałem Henia, kto to, a on powiedział krótko: "Taka przedwcześnie uwikłana". Na premierze była w mojej ukochanej, czarnej sukni. Staliśmy obok siebie, przez moment otarliśmy się i jakiś prąd przeleciał miedzy nami.

- Pamiętam jakby to dziś było. W teatrze, tak romantycznie. Cudownie nam się rozmawiało, bo Jacenty tak fajnie opowiadał. No i tak przedwcześnie znowu nie byłam uwikłana, bo miałam już 29 lat, a tamten związek, to tak ciągnęłam trochę z litości. To była miłość od pierwszego wejrzenia.

Pani delikatna i eteryczna, Jacenty przebojowy, ognisty, temperamentny. Czyli z jednej strony woda, z drugiej - ogień. Niby nie można tych żywiołów połączyć, a jednak. Stworzyliście parę...

- Może przeciwieństwa się przyciągają?!

- Ale ja nie jestem taką szemrzącą wodą i mam życiową energię, mimo że moje ciśnienie to 76 na 38 i mówią, że już nie powinnam żyć. Nie mam tej przebojowości, żeby dążyć po trupach do celu, pazerności na role. Mam ambicje. Jeżeli już ją dostanę, to chcę zagrać jak najlepiej. Uważam, że jest to mój moralny obowiązek w stosunku do partnerów, publiczności, dyrekcji. Lubię ludzi, poznawać ich, rozmawiać, a jak jeszcze ktoś ma coś ciekawego do powiedzenia i jest dobrym człowiekiem, co teraz jest zjawiskiem coraz rzadszym, jestem podbudowana i czuję się wspaniale. I nie jestem takie lelum polelum. My się wbrew pozorom tak strasznie nie różnimy. Nas się inaczej postrzega przez pryzmat teatru. A my jesteśmy inni w tym naszym codziennym życiu. Potrafimy rozdzielić to, co jest zawodem, sceną, od tego, co jest życiem do tego stopnia, że Asia jest uzdolniona aktorsko i wszyscy przypuszczają, że jej role są moją zasługą, że ja ją reżyseruję. Z kolei ja nie uważam siebie za wybitnego śpiewaka, ale jak mi się coś uda, to wszyscy mówią: "Pewnie pani Joasia z panem po nocach w domu ćwiczy". A my w zasadzie w domu o tym, co robimy, nie rozmawiamy. Natomiast obydwoje mamy na scenie to, co jest szalenie cenne, to znaczy profesjonalne podejście do tego, co robimy. Szanujemy ludzi, dla których to robimy i z którymi to robimy.

Co jest najtrudniejsze w tym zawodzie?

- Utrzymać się w ciągłej, takiej 100-procentowej dyspozycji. I mimo że różnie bywa, to staramy się tych swoich prywatnych stresów, bólów, chorób, niedyspozycji nie przenosić na scenę. Zawsze grać na maksymalnych obrotach. I to nas łączy. Natomiast nasze życie to jest zupełnie co innego. Jesteśmy bardziej w domu wyciszeni, uspokojeni, mało obrotni, nie potrafimy wielu rzeczy sobie załatwić. Żyjemy na tym Śląsku, który kochamy, ale wiemy, że tu nie porobimy już jakiś nadzwyczajnych karier. Nie dorobimy się ani pieniędzy, ani domków jednorodzinnych, ani nie wiadomo czego. Żeby zrobić pieniądze, to trzeba wyjechać, zagrać w reklamie, lub 1244 odcinki w serialu, a nam to nie grozi. Tylko ludzie zajmujący się kulturą śledzą to, co my tak naprawdę tworzymy. Przeciętny człowiek tym się za bardzo nie interesuje. Ubolewam nad tym, że my artyści, tu na Śląsku, nie mamy miejsca, żeby się wypowiadać. Prasa średnio się nami interesuje, bo to są już gazety i wydawnictwa komercyjne, telewizja - zapomnij - bo telewizji nie ma, a w radiu - gdzie są słuchowiska, gdzie są programy literackie, gdzie są wiersze, powieści czytane na żywo? Gdzie to wszystko jest? Gdzie aktorzy ze Śląska mają się dodatkowo realizować? Czy są dziennikarze, którzy tak naprawdę chcą analizować to, co my robimy? Przecież to się ogranicza do kurtuazyjnych i powierzchownych opinii na temat tego, co się widzi. Tak naprawdę nie ma rzetelnej krytyki i nie ma fachowych omówień tego co robimy. NIE MA. I tylko kiedy przychodzi moment rozdania Złotych Masek, to zbiera się jakieś gremium i zaczyna oceniać, kto mi się podobał, a kto nie. Natomiast nie ma całościowej oceny człowieka, jego rozwoju, postaci, którą gra. Nie ma krytyki literackiej, teatralnej. Może w ogóle nie ma, ale tu na Śląsku, stwierdzam z bólem, coraz mniej jest miejsca w mediach dla sztuki.

- A propos kariery. Jacenty będąc w Kaliszu miał propozycję zagrania w "Vabanqe" Juliusza Machulskiego. Razem studiowali. Jacenty u Julka wówczas w tych wszystkich jego pracach grał i wygrali Festiwal Etiud Szkolnych filmem "Gorączką mleka". On zdobył nagrodę aktorską, a Julek wygrał to reżysersko.

- W 1979 przysłał mi telegram do Kalisza: "Masz 20 dni zdjęciowych w "Va banqe": Przyjeżdżaj Miałem zagrać postać Moksa, która później zagrał Jacek Chmielnik, lub Nutę, którego zagrał Krzysztof Kiersznowski -jednego z tych dwóch. Z tym telegramem poszedłem do dyrektora Wilhelma, a on mi mówi, jak ja sobie to wyobrażam, bo był grudzień, okres bajek, a ja grałem księcia Fiołka w "Królu Tulipanie III" i kogo on teraz znajdzie na moje miejsce? No i napisałem do Machulskiego, że gram Księcia Fiołka i nie mogę wystąpić u niego. No i już nigdy się Julek nie odezwał.

Żałuje Pan tej decyzji?

- Żałuję, że nie zagrałem w tym filmie, bo to wielki film. To byłby jakiś stopień do popularności, może początek do fajnej drogi filmowej, bo Julek jest wierny swoim aktorom i jeszcze chyba grałbym w innych jego filmach. To był błąd, ale nie stać mnie było wówczas na inną decyzję. Jestem lojalny i podporządkowuję się swoim szefom. I jak dyrektor powiedział, że nie można, to o czym tu było gadać. Dzisiaj by było pewnie inaczej. Żałuję. Tego kroku żałuję. Z nami studiował jeszcze Lech Majewski. Na szczęście Lechowi nie odmówiłem i zagrałem w jego "Angelusie". Bardzo mi brakuje kontaktów z filmem, z kinem artystycznym.

- Ja też miałam propozycje występowania w operze w Ostrawie. Potem pojawiła się propozycja z Włoch, wreszcie, po bytomskiej "Halce" chciano, abym śpiewała w Teatrze Wielkim w Warszawie. Zrezygnowałam ze wszystkiego, bo priorytet ma mój teatr. A w tym teatrze akurat dużo się działo, bo były wznawiane po latach "Pajace" Leoncavallo i "Rycerskość wieśniacza" Piętro Mascagnie-go. Realizowaliśmy "Muzeum Histeryczne Mme Eurozy" Piotra Schmidke, wreszcie przygotowywaliśmy nowy program na tourneé po Niemczech, no i stwierdziłam, że nie ma nawet sensu prosić dyrektora Serafina

o zwolnienie, bo nie można tego połączyć.

Może ktoś inny by nie łączył. Zostawił Śląsk i pojechał do Włoch, Ostrawy czy Warszawy?

- Tak zostałam wychowywana. Trudno. Tu jest mój zakład pracy, to co najważniejsze, a później reszta. Ale w tym zawodzie chyba tak nie powinno się myśleć. Mam taki charakter. Nie śpiewam dla warszawskiej publiczności czy dla publiczności z Koziej Wólki. Czerpię przyjemność, śpiewając dla ludzi. I dlatego z niezbyt wielkim bólem serca rezygnuję z wielu spraw.

Pan ma w roku 200 wieczorów zajętych, próby do południa. Pani to samo. Kiedy spotykacie się, kiedy jesteście ze sobą w tym waszym niebie?

- No, posiłki są wspólne, ale Filip najlepiej by chyba na to odpowiedział, bo jemu bardzo doskwiera to, że oboje jesteśmy artystami, ale myślę, że udało nam się uchronić i nasz dom, i to dziecko przed przechowywaniem w garderobie. Żeby dom nie był tylko sypialnią, w której ciągle nas nie ma. Nie mam tylu przedstawień, ile Jacenty. U mnie proces przygotowywania roli jest dłuższy, bo to i aktorstwo, i tekst, i muzyka. Przygotowuję się do premiery w domu. Dzięki temu mogłam być z Filipem. A Jacenty jak przychodzi z teatru i już jest, to nie siedzi, i nie czyta gazety. Robi tyle przez te kilka godzin, ile inny facet nie zrobiłby przez cały dzień.

- Nie dalibyśmy sobie jednak rady, gdyby nie pomoc wujków i mamy Asi, która kursowała między Poznaniem a Katowicami, bo w Poznaniu, wtedy siostrze Asi, też śpiewaczce Opery Śląskiej, Gabrieli Mechlińskiej i jej mężowi Jerzemu urodził się Szymek, który jest trzy lata starszy od Filipa. No i teściowa kursowała między nami. Teraz jest już całe lata z nami.

- Po urodzeniu pomyślałam, że trzy miesiące będę karmić piersią, później przestanę i wrócę do pracy. Wszystko zacznie normalnieć. Jednak po trzech miesiącach dziecko było małe w dalszym ciągu, więc jak je miałam zostawić? Byłam przytulanką, smoczkiem i butelką w jednym, no i ponad trzy lata karmiłam go piersią, nie śpiąc po nocach, bo Filip był, jak to mówię, fanem cyca. Budził się w nocy i też chciał. Kocham ten zawód i, daj Boże, żebym go mogła uprawiać jak najdłużej, ale rodzina jest najważniejsza. Bo co nam zostaje potem? Tylko najbliżsi. Nie rozdzielamy, rodzina - zawód. To musi współgrać. Tak czuję i tak staram się robić.

Jesteście spełnieni jako aktorzy?

- Nie, ciągle czekam na kolejną ciekawą propozycję. Skończyłem 52 lata i stwierdzam, że czas coraz szybciej zaczyna biec, staję się coraz bardziej niecierpliwy, a w Teatrze Rozrywki robi się mniej premier niż kiedyś, i bardzo mi to doskwiera. Chciałbym grać więcej przedstawień, premier, koncertów i częściej spotykać się z ciekawym materiałem literackim. Brakuje mi różnorodności w tej pracy, brakuje mi czytania w radiu powieści. Uwielbiam to robić. Robiłem to bardzo dawno. Czytałem "Cysorza" Michała Smolorza. Marzy mi się też zagranie w innym teatrze, ale jest ten problem, że u siebie dużo gram i nie ma tego okienka, które można jakoś inaczej zagospodarować.

Ale nie powie Pan, że jest Pan niezastąpiony, że jest gwiazdą Teatru Rozrywki?

- Absolutnie. Jestem porządnym zawodowym aktorem. Nigdy tak o sobie nawet nie pomyślałem.

A Pani jest spełniona?

- Jestem zadowolona z tego, co już zrobiłam i mam nadzieję na więcej. Nie znaczy to wcale, że ja czekam na konkretną rolę. Po prostu będą role do zrobienia i spróbuję je zagrać jak najlepiej. Czas śpiewakowi, a tym bardziej sopranowi, ucieka szybciej niż aktorowi dramatycznemu. Powtarzam jednak, że za parę lat mogę zostać mezzosopranem i grać starsze, poważne postaci. W literaturze operowej jest tyle materiału, a teatr musi jakieś premiery robić, więc jeszcze trochę tych szans mam, aby pokazać się publiczności.

Macie Państwo jakieś motto, sentencję, która prowadzi Was przez świat?

- Chcę być zawsze w zgodzie z własnym sumieniem i samym sobą. Inaczej strasznie boli ciało. Ja to mam. Jeżeli nie mogę w nocy spać i czuję się tak jakbym miał grypę to znaczy, że coś, co zamierzam zrobić, nie powinno się zdarzyć. Mówimy o scenie, ale też i o życiu.

- Myślę czasami, jak to pięknie, że człowiek to wszystko, co zrobił, czego dokonał, to dzięki swojej pracy, uporowi, talentowi. Kiedy rano wstaję i patrzę w lustro, to nie chciałabym mieć odruchu wymiotnego na swój widok. I nie chodzi tu o urodę. Chciałabym chodzić zawsze prostą drogą.

Na zdjęciu: Jacenty Jędrusik.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji