Artykuły

Ja i ty znaczy my

- Oboje jeszcze na studiach wystartowaliśmy w zawodzie - zwierza się aktorskie małżeństwo MAŁGORZATA OSTROWSKA-KRÓLIKOWSKA I PAWEŁ KRÓLIKOWSKI.

Osiemnaście lat małżeństwa, czwórka dzieci, mnóstwo chwil szczęśliwych. Ale i poważny kryzys. Mimo to wciąż potrafią patrzeć na siebie z zachwytem.

Małgorzata Ostrowska-Królikowska [na zdjęciu]: Małżeństwo wydaje się prostym pomysłem na życie. Miłość, ślub, dzieci... Wystarczy tylko starać się razem dobrze żyć i reszta sama jakoś się ułoży... Kiedyś chciałam, żeby ciągle działo się coś ekscytującego, fantastycznego. Codzienność była banalna. Gdy dojrzałam, zrozumiałam, że właśnie drobiazgi mają największy sens. Kwiaty w wazonie, wyprasowana koszula, filiżanka kakao. Lubię poranki. Wstaję o szóstej rano, przygotowuję kanapki dla Antka, najstarszego syna - 17 lat, który jeździ kolejką do warszawskiego liceum i pierwszy wychodzi z domu. Potem budzą się Janek - 14 lat, Julia - 7 lat i Marcelina - 3 lata. Razem jemy śniadanie. Mąż zawozi starszą dwójkę do szkoły, a Marcelinę do przedszkola. Nie dzielimy się obowiązkami. Codziennie gotuję obiad, bo lubimy domowe jedzenie. Robię zakupy, zmywam, sadzę kwiatki w ogródku. Nie zastanawiam się, czy coś tracę, czy w tym czasie mogłabym zagrać jakąś świetną rolę. Od dziesięciu lat gram w "Klanie" i to mi wystarcza. Myślę, że lepiej jeśli to mężczyzna robi karierę, zarabia. Zrozumiałam, że przede wszystkim chcę zajmować się domem. Rodzina z czwórką dzieci nie jest może typowa, nie uważam się jednak za ikonę matki-Polki. Kiedy ludzie kochają się, rodzą się dzieci. Paweł cieszył się z każdej ciąży. Gdy się poznaliśmy, byliśmy bardzo młodzi. Miałam siedemnaście lat, przyjechałam z miasteczka do Wrocławia, zdawałam egzaminy na Wydział Aktorski w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Paweł był kolegą z roku. Zauważyłam, że jest ciekawszy niż inni. Orientował się w literaturze, pisał wiersze. Imponował mi, jednak nie myślałam, że może być moim chłopakiem, ale on bardzo o mnie zabiegał i dopiął swego.

Oboje jeszcze na studiach wystartowaliśmy w zawodzie. Po trzecim roku zaczęłam występować w Teatrze Polskim we Wrocławiu, dostałam etat. Paweł zagrał w kilku filmach, wydawało się, że pójdzie tą drogą, ale później przyjął propozycję z Teatru Studyjnego w Łodzi, gdzie wzięliśmy ślub, i gdzie urodził się Antek. Gdy dostałam bardzo ciekawą rolę w Teatrze Polskim, wróciliśmy do Wrocławia. Zamieszkaliśmy... w teatralnej garderobie. Potem przydzielono nam służbowe mieszkanie. Było ciężko - dużo obowiązków, mało pieniędzy. Nic nas jednak nie przerażało, chcieliśmy brać życie za bary. Grałam w teatrze. Dostawałam duże, ciekawe role. Paweł podjął pracę w telewizji. Czuł się odpowiedzialny za dom, nie chciał czekać na propozycje. Nie zdawałam sobie sprawy, ile tak naprawdę kosztuje go ta decyzja. Powiedział mi kiedyś: "Ty mogłaś pracować w teatrze, ja musiałem w telewizji". Przez dziesięć lat był autorem i reżyserem popularnego programu dla dzieci "Truskawkowe studio", napisał ponad dwieście piosenek. Jednak dla niego telewizja nie był szczytem marzeń ani awansem. Pracował głównie w domu. Ceniłam to, co robi, ale oczekiwałam też, że przejmie ode mnie więcej obowiązków. Irytowało mnie, gdy wracałam po spektaklu i zastawałam górę nieumytych naczyń. Mąż wspaniale opiekował się Antkiem i Jankiem. Panie w teatrze żartowały, że niedługo "Królik" zacznie karmić piersią. Akceptowałam Pawła, ale usiłowałam go dostosować do swoich wyobrażeń o idealnym partnerze. On pisał dla mnie wiersze, a ja chciałam, żeby kupował kwiaty. Dużo czasu minęło, zanim zrozumiałam, że to bez sensu. Lepiej niech robi to, co lubi. Jeśli przyjemność sprawia mu koszenie trawy, nie musi też sadzić kwiatów. Nie pomaluje domu - trudno, za to uwielbia remontować stare samochody i motory. Dba o mnie. Gdy wstaję później niż on, zawsze czeka na mnie aromatyczna kawa na podgrzewaczu. Uważam, że Paweł jest dużo zdolniejszy ode mnie. Zasługuje na sukcesy. Byłam gotowa zrezygnować z własnych ambicji. Nie myślałam o karierze, ale zawsze miałam dużo pracy. Nie wiem, może go to wkurzało? Kiedy dostałam rolę w "Klanie", zaczęłam być rozpoznawana. Przenieśliśmy się do Warszawy. Zawsze byłam bardziej ekspansywna niż Paweł, nie bałam się ryzyka. Kupiliśmy działkę w podwarszawskim Zalesiu, zbudowaliśmy dom, na świecie pojawiała się Julka, trzecie dziecko.

Kiedy wydawało się, że wszystko układa się świetnie, Paweł wpadł w poważne kłopoty zawodowe. Wymyślił fajny program "To twoja droga", ale musiał ciągle wyjeżdżać, przez kilkanaście dni w miesiącu nie było go w domu. Dużo pracował, a potem słyszał, że to, co zrobił, nie jest wystarczająco dobre. Narastała w nim frustracja, strach o przyszłość. Żył w napięciu, szukał odprężenia i znalazł je. Nie wiadomo, kiedy alkohol stał się problemem i zaczął zagrażać naszej rodzinie. Zdałam sobie sprawę, że trzeba zrobić z tym porządek. Walczyłam. Różne były etapy tej walki, różne metody. Bywało, że miałam dość. Najłatwiej byłoby odejść, ale ja nie miałam wątpliwości. Miłość ma przecież tylko wtedy sens, jeśli kochamy naprawdę. Małżeństwo to odpowiedzialność za drugiego człowieka. Bywa bardzo ciężko, ale nie wolno tracić nadziei. Od ponad dwóch lat Paweł w ogóle nie pije. Tego, co było, nie można wymazać, nie da się zapomnieć, ale nie wypominam mu grzechów. Przez rok bacznie go obserwowałam, ale kiedy przekonałam się, że jest uczciwy, postanowiłam mu zaufać. Znów dobrze nam się żyje. Paweł wrócił do aktorstwa, dostaje coraz ciekawsze propozycje. Widzę, jak bardzo odżył, jest szczęśliwy. Łatwiej nam się dogadać. Kiedyś tłumił emocje, niewiele mogłam z niego wydusić. A przecież mężczyzny trzeba słuchać, wiedzieć, z czym nie daje sobie rady. My, kobiety, chyba jesteśmy silniejsze. Nie lubimy odpuszczać, a czasem bardziej opłaca się być tolerancyjną. Nie wszystko trzeba mieć natychmiast. Nauczyłam się czekać, oddzielać sprawy ważne od tych mniej ważnych. Mam wrażenie, że dopiero niedawno Paweł dojrzał. Stał się domatorem, z trudem udaje mi się wyciągnąć go do kina czy na imprezę. Rzadko możemy spędzić czas tylko we dwoje, Paweł kupił dwuosobowy kabriolet i czasem możemy razem poszaleć. Mój mąż ma ogromne poczucie humoru. Czuję się przy nim jak mała dziewczynka i dobrze mi z tym. Kiedyś nie lubiłam mówić o sobie: "żona", to słowo kojarzyło mi się ze znudzoną babą. Bałam się stracić w sobie dziewczynę, a teraz widzę, że ta dziewczyna we mnie nie zginęła. A w Pawle ciągle jest chłopak, którego pokochałam dwadzieścia kilka lat temu.

Paweł Królikowski: Mam wrażenie, że ja i Małgośka jeszcze nie wiedzieliśmy o swoim istnieniu, a już się trochę znaliśmy. Ja szukałem takiej dziewczyny, ona takiego łotra jak ja. Pewnego dnia spotkaliśmy się. I było: "Czy to Ty?", "Tak, to ja, a to Ty?". "Znaczy My". Tak się wszystko zaczęło. A konkrety? Przepiękna willa z 1908 roku przy ulicy Jaworowej we Wrocławiu, gdzie mieścił się Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Pierwsza połowa lat 80., późna wiosna. Pachniały wtedy magnolie, zaczynały kwitnąć czereśnie. Dziwny klimat. Pełen nerwów, napięć, bo to był przecież czas egzaminów na studia. Musiało się jednak zdarzyć coś takiego, że siebie dostrzegliśmy. Pamiętam długi, czarny warkocz, prostą, chyba granatową sukienkę z kołnierzykiem wykończonym haftem. Małgośka wyglądała pięknie. Przeszła mi przez głowę taka myśl: "To Ona, na nią właśnie czekałem". Zacząłem ją podrywać. Miałem ułatwione zadanie, bo studiowaliśmy razem i ciągle byliśmy blisko siebie. Opowiadałem jej o sobie, coś tam wyśpiewywałem. Dzieliłem się z nią wszystkim: refleksjami o życiu i bulkami z serkiem topionym z uczelnianego bufetu. Przy niej czułem spokój i spełnienie. Pewność, że trafiłem na swoją drugą połowę. Dla mnie spotkanie z Małgosią ma wymiar

realnego cudu. Przecież nie wiedziałem, czy ktoś, o kim marzę, istnieje naprawdę. Nigdy nie miałem żadnych wątpliwości dotyczących naszego związku. Rok po studiach wzięliśmy ślub. To była zupełnie naturalna konsekwencja tego, co nas łączyło, konsekwencja cudu. Szybko na świecie pojawiły się dzieci. Najpierw Antek, potem Janek. Małgośka pracowała w teatrze, ja po przygodach z filmem brałem różne zlecenia paraartystyczne w telewizji. Z pieniędzmi bywało krucho, ale nie przejmowaliśmy się tym zbytnio. Byliśmy młodzi, pełni energii, z dwójką maluchów dobrze dawaliśmy sobie radę. Koledzy patrzyli ze zdziwieniem, że kładziemy je spać i idziemy na imprezę. Małgosia zawsze była świetnie poukładaną kobietą. Dom był na jej głowie i wszystko chodziło jak w zegarku. Rano pobudka, śniadanie, dzieci do przedszkola, ona na próbę. Powrót, zakupy, obiad i z powrotem do teatru na spektakl. Ja też jestem dynamiczny i chyba nieźle zorganizowany, ale bardziej pochłaniała mnie praca. Przez kilkanaście lat pracowałem w II Programie TVP. Sam wyszukiwałem sobie robotę. Wymyśliłem program "Truskawkowe studio", potem kręciłem cykl dokumentalny "To twoja droga". Nie był to łatwy kawałek chleba. Kosztował mnie tak dużo kompromisów, że nieraz miałem dosyć. Najgorsza była niepewność. Dzisiaj mam pracę, a jutro mogę znaleźć się na ulicy. Ostatnie lata to już było kompletne dno. Kiedy ma się rodzinę i czworo dzieci, bo na świecie były już Julka i Marcelina, to taka sytuacja staje się nie do wytrzymania. Jeździłem po Polsce, czasem nie było mnie w domu przez dwadzieścia dni w miesiącu, czułem się osamotniony. W takiej beznadziei człowiek ratuje się, czym się da... Pije, żeby się skoncentrować, potem pije, żeby się rozluźnić. To oczywiście zaczęło źle odbijać się na relacjach z Małgośka. Było nam ciężko, pojawiły się problemy finansowe. Trzeba było coś ze sobą zrobić. Pewnego dnia postanowiłem, że swoje już w życiu wypiłem i od tamtej pory nie dotykam alkoholu. Praca sama zaczęła do mnie przychodzić. Dostałem propozycję zagrania w serialu, potem kolejną. Wróciłem do aktorstwa, a życie rodzinne znowu jest fajne jak dawniej. Małgośka zawsze dawała mi spokój, taką groźną wręcz pewność siebie, że jak jesteśmy razem, to nic złego nie może się wydarzyć. Podziwiam jej konsekwencję i upór. Ta kobieta ma ogromny talent do interesów. Dzięki niej mieliśmy przepięknie urządzone mieszkanie we Wrocławiu, zbudowaliśmy dom w Zalesiu. Ona wprowadza pomysły w życie, nawet te, które wydają się nierealne. Jeśli jej na czymś zależy, to potrafi wejść na głowę. Czasem musiało między nami dochodzić do tarć. Małgośka nie lubi czekać i nic ją nie obchodzi, czy jestem zajęty, czy nie. Wszystko, co ona robi, jest zaskakujące i zachwycające. A ja jestem trochę zimnym draniem i zachowuję się jak prostak, któremu dano rolls-royce'a. Przyzwyczaił się do luksusu i zachowuje się, jakby mu się należało i zawsze miało tak być. Za mało o nią dbam. Wiem, że chciałaby, żebym jej kwiatuszek czasem kupił. Staram się o tym pamiętać, chociaż takie odruchy są mi obce. Jestem chyba zbyt konkretny. Ale lubię robić różne rzeczy koło domu. Jak skoszę trawę, to stoję i patrzę, czy ona widzi, że tę trawę skosiłem dla niej. Za to

ona pamięta o mnie na każdym kroku. Kupuje mi fajne ciuchy, dobre kosmetyki. Nie wyobrażam sobie siebie - samego. Bez Małgosi nie byłbym sobą. Ona dała mi poczucie siły. Nigdy nie odczułem, że we mnie wątpi czy mnie odrzuca. Właściwie wyłącznie jej zawdzięczam, że lubię siebie, a miałem z tym pewien kłopot. Jesteśmy dwadzieścia kilka lat razem, osiemnaście jako małżeństwo, a mnie się ciągle wydaje, że mamy po dwadzieścia lat. Czasem muszę się dobrze przyjrzeć w lustrze własnemu odbiciu, żeby przypomnieć sobie, że mam już czterdzieści pięć lat i czwórkę dzieci. Patrzę na Małgosię, dla mnie ta dziewczyna, którą zobaczyłem na Jaworowej, i ta dzisiaj, to jedno. Dzieci nic między nami nie zmieniły. Przyznam, chociaż to intymne, że szalenie lubiłem, gdy chodziła w ciąży. Za każdym razem, kiedy rodziła dziecko, pytała mnie, czy chcę, żeby odeszła z pracy i siedziała w domu. Zawsze ją powstrzymywałem: "Ty możesz dużo więcej. Jesteś fajną aktorką, piękną babą i fantastyczną mamą. Nie musisz z niczego rezygnować". Małgosia spełnia się jako aktorka, bo umie cieszyć się tym, co ma. Ale wiem też, że ona potrafi dużo więcej, niż jej proponują. Dla niej rodzina jest najważniejsza i chciałaby nam nieba przychylić. Sama ma skromne potrzeby. Przysiąść gdzieś na boku, zjeść odrobinę, kiedy podaje obiad, poczytać książkę. Nie powiem, że może założyć byle co, czy byle czym się umalować. Nie, w tych sprawach jest bardzo wymagająca i mnie się to nawet podoba. Cieszę się każdym świtem, każdym dniem i nocą. Nie jest tak, że przytłacza nas stabilizacja. Nie wiem, jak opowiadać o miłości. To nie jest takie zwykłe "kocham". Nasze uczucie przypomina gorący wiatr i trzeba się mocno trzymać, żeby nie zwalił nas z nóg. Chciałbym, żebyśmy nadal mieli tyle sił i rozwagi, co do tej pory.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji