Artykuły

Pan zakazałby grzebania w Szekspirze?

- Szekspir jest dla twórców autorem bardzo wygodnym, bo i klasyk, a przy tym bezbronny - nie upomni się o prawa autorskie - rozmowa z dyrektorem Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego Jerzym Limonem tuż przed piątkową inauguracją 23. Festiwalu Szekspirowskiego w Gdańsku.

Fragment z jednego z dramatów Thomasa Bernharda: "Taki Szekspir, jaki był robiony do tej pory nie może już być robiony. Wszędzie dzisiaj robi się Szekspira, jak nie powinno się go już robić. Na całym świecie są już dziś teatry partaczy, dramaturdzy partacze, reżyserzy partacze. aktorzy partacze. (...) To co robi się dzisiaj jest do wyrzygania. A przede wszystkim ta co robi się z Szekspirem". Czy te słowa nie są czasem dziś aktualne? - To słowa zupełnie nieadekwatne do teatru nam współczesnego. Teatr środkowej i wschodniej Europy bardzo odszedł od tradycji inscenizacyjnej. Dziś Szekspir stał się pretekstem do inscenizacji mówiących o reżyserze, o świecie, o wąskiej grupie problemów, które akurat są modne. Z oceny Bernharda może tylko partacze zostali. Ale tacy są w każdej epoce.

Jakie problemy są dziś modne?

- Choćby seksualność człowieka, wykluczenie, odmienność, "wychodzenie z szafy". Był czas, gdy robiło się Szekspira głównie pod tym kątem. Albo transseksualizm. Tu Szekspir też świetnie się sprawdza. Szekspir jest dobry na wszystko. Zwłaszcza w czasach pokoju. Teatr nie lubi jak się nic nie dzieje, gnuśnieje. Preferuje napięcia, społeczne, polityczne, wszelkie zagrożenia. Wtedy się angażuje, wtedy potrafi mówić alegorią, bywa aluzyjny. Nawet cenzura potrafi go ożywić. Gdy jest zbyt spokojnie, w teatrze wieje nudą, a nie wystarczy, że wtedy artysta na scenie pogrzebie trochę w rozporku i teatr od razu robi się wielki.

Jest pan zmęczony udziwnianiem Szekspira?

- Jeśli to ma uzasadnienie artystyczne - proszę bardzo, można "udziwniać" do woli. Kiedy dobry reżyser zrobi porządne przedstawienie to później ma wielu epigonów, którzy naśladują, powielają, ewentualnie mówią, że "wchodzą w dialog". Co rusz słyszę, jak jakiś młody polski reżyser mówi, że "dialoguje z Warlikowskim". Większość dialoguje. Na szczęście jest też wśród młodych wiele talentów. I to jest budujące. Chociaż moim zdaniem reżyser dojrzewa, jak prozaik. Wielkim poetą można być, mając lat dwadzieścia. Reżyserem - nie. Trzeba dojrzeć. Ale wracając do pytania, powrotów do klasycznych inscenizacji u nas nie widać i raczej się na nie zanosi.

To dobrze?

- Teatr przechodzi wielką rewolucję, jak nigdy dotąd wyraźnie podkreśla, że jest odrębną dziedziną sztuki. Na pewno nie jest formą istnienia literatury. A ten literacki Szekspir, Szekspir nastawiony przede wszystkim na słowo, na - skądinąd bardzo piękne - niuanse literackie, na grę aktora, na przeżywanie, na psychologię jest dziś w teatrze pomijany, odrzucany. Odchodzi w zapomnienie. Dzisiaj do teatru wkroczyły media, sztuka, performans, instalacje i tak dalej.

Tradycja literacka w teatrze ma szansę się odrodzić?

- Sądzę, że może przetrwać, nawet jeśli tylko dla smakoszy. Twórcy musieliby uwierzyć w to, że literatura nie jest tylko sztuczną konwencją, która - jak twierdzą niektórzy - nie ukazuje prawdy o życiu. Bo prawda w teatrze to teraz podstawa. Aktor ma grać jak "w życiu", a nie udawać. Dialog ma być językiem codziennym, a nie sztucznym tworem rodzaju literackiego zwanego dramatem. Niestety, owa prawda jest rozumiana czasem bardzo naiwnie, tak, jak rozumiał ją Konstanty Stanisławski, czyli, żeby dobrze zagrać na scenie lekarza, trzeba najpierw popracować w szpitalu. No, ale jeśli ktoś gra gwałciciela? Albo mordercę? To co aktor ma zrobić? Takie rozumienie prawdy to banialuki. Kategoria prawdy wkroczyła jednak dziarsko do dzisiejszego myślenia o teatrze i co rusz słyszę, że któryś twórca "uchwycił prawdę". A literatura nie chwyta prawdy, bo z zasady zakłamuje rzeczywistość, gdyż jest podporządkowana regułom gatunku, a ponadto jest linearna, a my nie postrzegamy świata linearnie, tylko symultanicznie. Dlatego - takie są przynajmniej teorie - w teatrze trzeba od literatury odejść. W tym myśleniu zapomina się jednocześnie o tym, że literaturę tworzy się też po to, by jako medium przekazywała więcej informacji niż nie-literatura.

Kiedy zasiada pan do obejrzenia kolejnej szekspirowskiej inscenizacji odczuwa pan lęk?

- Jest we mnie raczej spora doza nadziei, że rzeczywiście będzie to coś nowego, a nie powielanie, czy ślepe podążanie za modą. Przechodziliśmy już w teatrze różne mody. Była na przykład moda na "nowych brutalistów" i kto o nich dzisiaj pamięta? Była moda na kamery i monitory na scenie - czy potrzeba, czy nie pojawiały się. Mieliśmy kamery w garderobach, transmisje uliczne, zbliżenia twarzy aktora i nie tylko twarzy. Pamiętam inscenizacje, gdy kamerę lokowano w ustach, i wszelkich innych otworach ciała, a siedzące koło mnie na szekspirowskim przedstawieniu damy aż jęknęły, gdy kamera wylądowała w majtkach aktora! Naśladownictwo jest w teatrze czymś nagminnym, a młodzi nie mają często świadomości, że to, co uznają za nowoczesne, pojawiło się w sztuce lat 60., od akcjonistów wiedeńskich, prekursorów tego wszystkiego, co dziś w teatrze niektórych bulwersuje i szokuje, innych zachwyca swoim pozornym nowatorstwem. Była już i nagość na scenie, i ekskrementy, i krew menstrualna, także samookaleczanie się. Wszystko już dawno w sztuce było. Tymczasem wielu młodych, i nie tylko młodych, reżyserów uważa, że w swoim myśleniu o teatrze są niezwykle oryginalni, odkrywczy nawet. Robią często to, co już przynajmniej pół wieku temu było obecne, choć nie w mainstreamie.

Realizacja, która ostatnio szczególnie pana zachwyciła?

- Choćby przedstawienia flamandzkiego reżysera Luka Percevala. Wrażenie zrobił na mnie w 2016 roku, pokazywany na Festiwalu Szekspirowskim duński spektakl "The Tiger Lillies grają Hamleta", Martina Tuliniusa. Młody duński reżyser zmarł niedługo po tym jak pokazał w Gdańsku ten spektakl.

Teraz wielu nie-reżyserów zabiera się za reżyserowanie. Także Szekspira. Pan też miałby ochotę?

- Skąd! Reżyseria jest sztuką, która wymaga ogromnej wrażliwości plastycznej, o wiele większej niż moja. Tak mi się przynajmniej wydaje. Bardzo wielu wybitnych reżyserów było malarzami bądź architektami z wykształcenia. To kwestia percepcji przestrzeni, trzeba ją czuć, trzeba się na niej znać, być na jej punkcie wrażliwym. Wśród tych największych wrażliwców jest choćby Jerzy Grzegorzewski, Krystian Lupa, Andrzej Wajda czy Robert Wilson, największy z nestorów teatralnej reżyserii, malarz. Podczas wizyty w Gdańsku spędził dwie godziny na oglądaniu Sądu Ostatecznego. Z gdańskich reżyserów tacy czuli na kreacje przestrzeni twórcy to choćby Andrzej Markowicz, malarz czy nieżyjący już Marcel Kochańczyk. W ich realizacjach od razu widać było to wysmakowanie kolorystyczne, tę wyobraźnię. Dziś w tej dziedzinie to twórcy najczęściej jedynie przyuczeni do zawodu, często amatorzy. I później oglądamy takie byle co.

Nie zdarzyło się panu nigdy wyjść w trakcie przedstawienia, bo nie mógł już pan wytrzymać miernoty?

- Może raz czy dwa, ale dzisiejsza sztuka nawet lubi jak ludzie demonstracyjnie wychodzą z teatru. To, według twórców, znaczy, że ich misja trafia w czuły punkt. Dzisiejszy teatr, co należy podkreślić, jest sztuką z taką misją właśnie.

Co właściwie jest tą misją?

- To otwarcie ludziom oczu na to, jaki świat jest naprawdę. A ci, którzy nie chcą przyjąć do wiadomości jaki ten świat jest naprawdę, właśnie oburzają się i wychodzą. Robią tak, gdyż świat postrzegają wedle automatyzmów myślowych. A z tym sztuka dzisiejsza zawzięcie walczy. Wychodzenie, najlepiej gromadne, jest tylko potwierdzeniem, że kierunek myślenia jaki obrał twórca jest właściwy. I że nie należy schodzić z tej słusznej, raz obranej drogi. W kręgach młodego teatru odbyła się nawet nie tak dawno konferencja pod tytułem: "Zła reżyseria - dobra sztuka". O czymś to mówi.

Wśród przedstawień tegorocznego, 23.Festiwalu Szekspirowskiego jest na przykład spektakl dla jednego widza.

- Jeden aktor - jeden widz. Nie przeżyłem takiej konfrontacji, ale ufam Krzysztofowi Grabowskiemu, który zawiaduje SzekspirOffem, że wie co robi. To może być ciekawe.

Jaki spektakl pan poleci?

- Chorwaci wystawią krwawą tragedię "Tytus Andronikus", bardzo dobry teatr, który gościliśmy już kilka lat temu z "Hamletem". Zobaczymy monumentalne, ze skomplikowaną scenografią, przedstawienie "Rzym" Deutsches Theater z Berlina. Bardzo wyczekiwany jest "Hamlet" Mai Kleczewskiej, inscenizacyjnie spektakularny; pokażemy go w kościele św. Jana. Ale będą też sceny mniej znane, bez gwiazd, jak Nowy Teatr ze Słupska, który pokaże "Kupca weneckiego" czy Teatr Osterwy z Lublina, który wystawi "Wieczór Trzech Króli". Ciekawie zapowiada się kooperacja Anglików z Rosjanami z Teatru Puszkina w Moskwie. Pokażą nam sztukę nieszekspirowską, ale z okresu, gdy Szekspir tworzył i na pewno dzieła kolegów oglądał. Polski tytuł brzmi intrygująco "Rycerz Ognistego Pieprzu". To pierwsza w dramacie angielskim parodia różnych konwencji teatralnych i satyra na nową klasę dorabiających się mieszczan.

Przedstawienie Kleczewskiej widzowie będą oglądać mając na uszach słuchawki.

- A w tych słuchawkach będą mieć do dyspozycji trzy kanały. A to dlatego, że niektóre ze scen są rozgrywane równocześnie. Widzowie krążą po dostosowanej przestrzeni i sami obierają to, co chcą oglądać. To widz decyduje, którą scenę chce śledzić. Takie otwarcie dzieła ma swoje plusy i minusy. Plusem jest wolny wybór widza. Minusem to, że fabularnie może to być niespójne, niezrozumiałe. Ale reżyserka zakłada, że przecież wszyscy "Hamleta" znają.

Ile jest Szekspira w Szekspirze w nowoczesnych inscenizacjach? Dużo się dopisuje?

- Są twórcy, którzy niby wystawiają Szekspira, ale tak naprawdę piszą własny scenariusz. Jeśli w tym jest choć jeden oryginalny cytat to dobrze. Często to zupełnie nowe teksty, jedynie inspirowane Szekspirem. Dopisuje się do oryginału albo łączy się teksty z różnych sztuk. Dodawanie tekstów własnych to największy horror. Szekspir jest dla twórców autorem bardzo wygodnym, bo i klasyk, a przy tym bezbronny - nie upomni się o prawa autorskie.

Powinno się zakazać dopisywania Szekspirowi własnych tekstów?

- Nie da się zakazać. Tylko Beckett zastrzegł w testamencie, że nie można zmieniać w jego tekstach ni słowa.

Pan zakazałby grzebania w Szekspirze?

- Nie, bo a nuż tekst trafi w dobre ręce.

A jak nie?

- No to katastrofa. Nie tak dawno Warlikowski wygłosił bardzo mocną odezwę na Forum Europejskim, chyba z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru, gdzie powiedział, jak dużo w dzisiejszym świecie jest dzieł, które jedynie udają sztukę.

Poza tym nie wszyscy znają Szekspira, więc mogą nie rozpoznać co właściwie oglądają

- Ci, co chodzili do szkoły to "Romeo i Julię" i "Hamleta" pewnie czytali, choć do teatru chodzi przecież raptem 2 procent społeczeństwa. No, ale słowa piosenek disco polo, te wszystkie "majteczki w kropeczki" tej ukochanej, co tańczy dla mnie na pewno znane są powszechnie. Dla fanów disco-polo teatr to kawior, który smakować nie może.

W "majteczki w kropeczki" jeszcze żaden wizjoner Szekspira nie ubrał?

- Jeszcze nie, ale może ktoś ubierze. Czemu nie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji