Artykuły

Aleksandra Śląska: trzymała dystans

Mówiło się, że miała tzw. białą twarz, czyli taką, na której można wszystko wymalować. W teatrze często sama się charakteryzowała. Była filmowym fachowcem, umiała poruszać się, stać na scenie. Znała chwyt dawnych aktorów - stanąć w świetle, gdy mówi się coś ważnego.

W sercach widzów na zawsze zapisała się rolą królowej Bony. Wytworna, elegancka i dystyngowana, dama na scenie i poza nią. Niezwykle pracowita i wymagająca, przede wszystkim od siebie.

Gdy występowała na scenie, była tak wiarygodna, że widzowie zapominali, że to tylko gra. Jej lekko schrypnięty wibrujący głos robił ogromne wrażenie. Aleksandrę Śląską utożsamiano z postaciami królowych, caryc, władczyń, którymi była na scenie. Siła i sugestywność jej postaci przebijały się nawet w dubbingu.

Kiedy w serialu "Elżbieta, królowa Anglii" podłożyła głos pod tytułową postać, ludzie zaczepiali ją, zadawali pytania adresowane do monarchini. Podobnie było po emisji serialu "Królowa Bona". Warto zaznaczyć, że propozycję zagrania żony Zygmunta Starego otrzymała w wieku 55 lat. Gdy wyczuła, że reżyser Janusz Majewski zastanawia się, czy scen z młodości nie powinna zagrać inna aktorka, stwierdziła, że po prostu "zagra młodość".

Równie sugestywnie grała Niemki, co miało dla niej przykre konsekwencje. Gdy na ekrany wszedł "Ostatni etap" Wandy Jakubowskiej czy "Pasażerka" Andrzeja Munka, w których zagrała esesmanki, dokuczano jej, robiono przytyki na temat jej domniemanej niemieckości. Na scenie skupiona i perfekcyjnie przygotowana, nie uznawała improwizacji. Zupełnie inna była prywatnie. Lubiła się śmiać, była świetną gawędziarką, nigdy nie powtarzała dwa razy tej samej wersji anegdoty.

Początki u boku największych

Naprawdę nazywała się Aleksandra Wąsik, ale już podczas egzaminów do Szkoły Dramatycznej w Krakowie wykładowca Wiesław Górecki zaproponował, aby zmieniła nazwisko. Gdy dowiedział się, że pochodzi ze Śląska, stwierdził, że będzie się tak nazywała, bo to nośne nazwisko na afisz.

Przyszła na świat 4 listopada 1925 r. w Katowicach. Jej ojciec był powstańcem śląskim, posłem na Sejm II Rzeczypospolitej. Kiedy Ola skończyła 14 lat, groziła jej zsyłka na prace polowe do Niemiec. Przerażona tym matka wysłała ją do znajomych w Wiedniu. Dopiero po zakończeniu wojny przyszła gwiazda wróciła do Polski i postanowiła zostać aktorką. Wcześniej jednak musiała zdać maturę. Pomagał jej Czesław Górski, przystojny student medycyny. Była to wielka miłość. Do ślubu młoda para jechała z fasonem, karetą. Co ciekawe, młodszą siostrą pana młodego jest popularna babcia Lucyna z "Ojca Mateusza".

Talentem Aleksandry zachwycił się sam Juliusz Osterwa, który zaproponował jej m.in. rolę Stelli w "Fantazym".

W roli dyrektorowej

Dostała angaż do warszawskiego Teatru Współczesnego kierowanego przez Erwina Axera, który potem śmiał się, że nie należy pożyczać aktorek. Gdy bowiem zgodził się, aby zagrała gościnnie w Teatrze Ateneum, już tam została. Zakochała się w dyrektorze Januszu Warmińskim i na zawsze związała z jego sceną. Pierwsze małżeństwo rozpadło się bardzo kulturalnie. Potem aktorka wielokrotnie pomagała byłemu mężowi, m.in. załatwić samochód. Syn Szczęsny został przy matce, ojcował mu Janusz Warmiński. Wprawdzie w teatrze nie demonstrowała swoich wpływów, ale tajemnicą poliszynela było, że to ona decydowała o wszystkim. Część sztuk, które uznała za warte wystawienia, tłumaczyła sama. Mąż przez cztery lata sam nie zaangażował nowych aktorów do teatru, pięć miejsc czekało na studentów rocznika, którym w szkole opiekowała się Aleksandra. Mówiono o nich "dzieci Oli". Miała tak silną osobowość, że gdy wyreżyserowała przedstawienie dyplomowe, widzom wydawało się, że po scenie "latało siedem Śląskich".

Trzymała dystans. Opinia była taka, że "gardę nosiła wysoko". Sama wyznaczała granicę zażyłości. W teatrze mawiano: "Bazyliszek mógłby do niej na korepetycje latać". Choć reżyserzy, którzy z nią pracowali, byli pełni uznania: profesjonalna, zdyscyplinowana, inteligentna. Żadnych fochów. Podziwiano jej wspaniałą dykcję. Mało kto wiedział, że przed każdym przedstawieniem zamykała się w pokoju i powtarzała rolę. Nie ustawała w dążeniu do osiągania perfekcji. Tylko raz wpadła w histerię, gdy reżyser uczył przez dwie godziny statystę, jak walić w gong, pod którym kazał jej przez cały czas leżeć. Nie była pedantyczna jedynie w teatrze. Dom i samochód byty zawsze wypucowane, szorowała każdą szufladkę szczoteczką do zębów, czyściła mężowi podeszwy butów. Takie wychowanie wyniosła z domu.

Na zawsze razem

Zmarła na raka 18 września 1989 r. Na scenie występowała niemal do samego końca, zgodnie z maksymą, którą w Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie wygłaszała na zajęciach do swoich studentów: "Albo oddajesz się teatrowi całkowicie, albo jako aktor nigdy nie przekraczaj jego progu". Po jej śmierci Janusz Warmiński nie chciał dłużej żyć. Codziennie chodził na cmentarz, siedział tam do wieczora. Mówiono, że radzi się, jak dalej prowadzić teatr. Przez 37 lat wspólnego życia upodobnili się do siebie gustami, odczuciami, sposobem bycia. Aktorka uwielbiała róże, beże, pastele. Postawił jej więc pomnik z różowego marmuru. Odszedł 7 lat po ukochanej. W pobliżu ich grobu pochowany jest Czesław Górski, jej pierwszy mąż.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji