Artykuły

Prawnuki Bogdana Paprockiego

Jego śpiew towarzyszył mi od dzieciństwa. Był moim pierwszym Jontkiem, Stefanem, Hoffmannem, Faustem, Taminem, Manrikiem, Rudolfem, Cavaradossim... Po lekcjach w będzińskim liceum jeździłem na przedstawienia do Bytomia, podkochując się w jego scenicznych partnerkach; Bukietyńskiej, Stokowackiej, Rozelównie. Ale głosem, który mnie do końca zniewalał, był zawsze Bogdan Paprocki - pisze Sławomir Pietras w Tygodniku Angora.

Którejś niedzieli śpiewał na popołudniówce "Toskę", a wieczorem "Cyganerię". To wielki wyczyn, był w świetnej formie. Po obejrzeniu obydwu spektakli wróciłem do domu zachwycony i wstrząśnięty. Rozedrgany tym tenorowym przeżyciem położyłem na pulpit fortepianu arię "Ta rączka taka zimna" (wtedy śpiewało się wszystko po polsku) i zacząłem w ekstazie z własnym akompaniamentem. Pomieszanie skrzeku, wrzasku, skowytu, charkotu i jęku tej natchnionej głosem Paprockiego interpretacji spowodowało energiczną interwencję mieszkającej za ścianą siostry znanego lekarza dr. Jastrzębskiego, a w konsekwencji jedyną próbę wokalistyki, zakończoną po latach bezpiecznym dyrektorowaniem.

Pewnego razu przyjechała do Warszawy moja poznańska operowa matka Antonina Kawecka. Na dziedzińcu Teatru Wielkiego weszli na siebie z Paprockim, wieloletnim partnerem scenicznym i serdecznym przyjacielem. - Kuba, ty to masz dobrze! Twój dyrektor wychował się na tobie w Bytomiu, szanuje cię i docenia, nie to, co ci moi oprawcy w Poznaniu. - Mylisz się, Tośka - zareplikował po namyśle. - Ciągle gdzieś jeździ, drze koty z Dejmkiem, podobno chce się żenić z Suchocką, a nawet pozwala tym smarkatym tenorom grać w karty w garderobie. - Ale słyszę, że ty też z nimi grasz i podobno wygrywasz - odparła dobrze poinformowana poznańska gwiazda. - A tak - odparł. - Oni nie tylko śpiewają kiepsko, ale i w kartach są do niczego!

Paprocki ciągle był z czegoś niezadowolony. W młodości z nadmiaru spektakli, potem z zagranicznych kontraktów, które regularnie odrzucał. Z kolegów śpiewaków niebędących abstynentami, bo on nigdy nie pił i nie palił. Z uwielbianego Zdunikowskiego, że za dużo chałturzy, z Kosteckiego pędzącego za szybko, gdy jeździli razem na koncerty, a z Wesołowskiego, że nazwał swojego psa Tenor.

Ale on nas wszystkich kochał. Stanowiliśmy jego jedyną (poza wspaniałą córką Grażyną) prawdziwą, choć tylko teatralną rodzinę. Bywał surowy, bezkompromisowy, do bólu szczery, ale zwykle sprawiedliwy, w swych osądach wyrazisty, czasem szyderczy, ale w gruncie rzeczy ostrożnie uważający na wrażliwość człowieka.

Przyjaźnił się z moją matką. W sposób szczególny łączyła ich tęsknota za posiadaniem wnuków. Zawiozłem ich kiedyś w tej sprawie nawet do Lourdes u stóp Pirenejów. Też nie pomogło. Myśleliśmy z Grażyną, aby wyswatać ich na starość. Mama była od niego tylko o pół roku starsza. Ale jego interesowały wyłącznie o pół wieku młodsze!

Swym pięknym śpiewem pobił wszystkie rekordy trwania w operowej profesji. Ponad 70 lat na scenie, przeszło 3000 spektakli i koncertów, blisko 60 czołowych partii operowych, od lekkiego Almavivy w Cyruliku sewilskim do dramatycznego Cania w Pajacach. W sercu kilku pokoleń rodaków wyrył swym porywającym głosem znamiona muzycznej polskości i patriotyzmu, zwłaszcza kiedy powracamy do jego bezcennych nagrań moniuszkowskich.

Od 9 lat już go nie ma wśród nas. Aby ukoić ciągle niewygasłe nasze uczucia, Adam Zdunikowski -jego adorator i tenorowy giermek - wraz z równie zapatrzonym w Mistrza tenorem Sylwestrem Kosteckim oraz jeszcze kilkoma innymi wspaniałymi osobami utworzyli Stowarzyszenie im. Bogdana Paprockiego i organizują w Bydgoszczy konkurs wokalny jego imienia. Już w listopadzie jeszcze tego roku.

Dołączyłem do nich. Ale przedtem przyjadę do Filharmonii Narodowej w Warszawie, aby w niedzielę 22 września o godz. 18 poprowadzić Galę Operową dokładnie w 100. rocznicę urodzin Mistrza. Udział zapowiedziały gwiazdy opery polskiej: Joanna Woś, Monika Ledzion, Tadeusz Szlenkier i Marcin Bronikowski. Bogdan Paprocki nazwał kiedyś Adama Zdunikowskiego swym artystycznym wnukiem. Więc studenci Zdunikowskiego (który już z powodzeniem wykłada wokalistykę) mogą być artystycznymi prawnukami Mistrza Paprockiego. Pierwszy z nich - tenor - nazywa się Krzysztof Zimny, a drugi - baryton - David Roy. Oni też będą śpiewać w tej Gali, aby polska wokalistyka operowa toczyła się zgodnie z tradycją i przemianą pokoleń, tak jak zawsze chciał tego urodzony przed 100 laty nasz polski operowy monarcha.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji