Artykuły

Strzelaj, wstydu oszczędź!

"Samobójca" w reż. Marka Fiedora w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Życiu.

"Świat pozbawiony duszy, ludzie jak insekty, drobiące małymi kroczkami, wyruszające na żer. W Samobójcy Mikołaja Erdmana z ludzkich twarzy odpłynęły kolory życia. Wszystko ma zszarzałą barwę, jak mury bloków, w których żyją przygniecione bezduszną siłą systemu jednostki.

Teatr a ulica

Pamiętam wspaniałe telewizyjne przedstawienie Kazimierza Kutza z wielką rolą Janusza Gajosa. I wielokrotnie opisywaną finałową scenę, należącą już do historii polskiego teatru. Podsiekalnikow nie je, a żre pasztetówkę prosto z gazety. Napotyka wzrok malej dziewczynki. Zasłania ręką twarz, a pasztetówka staje mu w gardle.... Samobójca dziś, w Polsce - to jest materiał na ważny, wcale nie publicystyczny spektakl. Jest przecież w dramacie Erdmana jakaś metafizyka bólu, która łączy wielu. Cicha rozpacz i brak nadziei. Wystarczy czasem wyjść na ulicę i popatrzeć w mijane twarze.

Marek Fiedor znakomitą Matką Joanną od Aniołów, przygotowaną w opolskim Teatrze im. Kochanowskiego, rozegraną w błocie polskiej wsi, między karczmą a kościołem, pokazał, że czuje całą gorycz dzisiejszej Polski. Samobójca - łączący coś na kształt brutalnej farsy z opowieścią o bólu dusz i wydrążonych ludziach - wydawał się tekstem dla niego wymarzonym. Przecież wśród ludzkiej menażerii Erdmana rodzi się czasem, choć na chwilę, to co nienazwane, wysokie, piękne. Trwa moment, a potem znika, zmiecione przez dojmującą pustkę i wszechogarniającą beznadzieję.

Z kogo się śmiejecie

Tymczasem przedstawienie w Teatrze Dramatycznym zatrzymuje się na poziomie zupełnie nieśmiesznej farsy. Najpierw przez długie minuty panuje kompletna ciemność. Widzowie skupiają się na tym, aby usłyszeć urywane, zduszone słowa aktorów. W tej walce nowy teatr - bez obrazu i fonii - zwycięża. Kiedy dezorientacja publiczności osiąga punkt krytyczny, światło na scenie zapala się. Jesteśmy w bloku, sądząc po sprzętach i meblach, gdzieś w latach 50. Czemu ma służyć to dziwne połowiczne uwspółcześnienie? Przecież dramat Erdmana nie potrzebuje tego rodzaju zabiegów. Jak każda wybitna literatura dzieje się zawsze i wszędzie - i w Rosji w czasach NEP-u, i w Polsce, dzisiaj.

Lokatorzy na scenie

Wyparowała gdzieś bezpowrotnie cała ostrość, bezkompromisowość Samobójcy. Pierwsze sceny przedstawienia mógłby podpisać Stanisław Bareja, gdyby nie miał talentu i wyczucia sceny. Oglądamy coś na kształt komediowej opowieści o sublokatorach i kompletnie nie wiemy, czemu właściwie to ma służyć.

Pogubieni w zagraconych wnętrzach (scenografia Moniki Jaworowskiej) aktorzy zważają głównie na to, by nie potknąć się o fotel albo wersalkę. I powielają swe dawne role. Ewa Żukowska znów jest matką-cierpiętnicą, Gabriela Muskała gderliwą żoną, która czas spędza na głośnych lamentach. Wojciech Wysocki, Maciej Szary i Krzysztof Bauman w epizodach, które miały być ostre jak brzytwa, zaledwie przemazują się przez scenę. I tylko Piotr Bajor, a przede wszystkim Agata Kulesza, tworzą sylwetki wyraziste. Kulesza nie potrzebuje nawet słów, aby ukazać wściekłość Margarity, jej niezgodę na cały ten świat.

Najgorzej jednak, że jest to Samobójca bez samobójcy. Sławomir Grzymkowski gra tak, jakby nie rozumiał sytuacji swego bohatera. Jego Podsiekalnikow to nie jest człowiek, który znalazł się na krawędzi i dopiero wtedy poznał, czym mogło być stracone już życie. Tragikomiczny bohater Erdmana, przykładając lufę pistoletu do skroni, nagle rozumiał, że był tylko robakiem. I próbował stukać ocalenia. Podsiekalnikow Grzymkowskiego miota się po scenie bez sensu i celu. Nie ma mowy o jakimkolwiek współczuciu dla tak ubawionej postaci. Chciałoby się tylko powiedzieć - strzelaj, wstydu oszczędź!

Pod spodem?

Samobójca w Dramatycznym to przedstawienie rozpadające się na wele nie połączonych ze sobą sekwencji. Reżyser próbuje sugerować, że pod powierzchnią rozlicznych grjpsów jest coś więcej. Rozumiem, że właśnie temu mają służyć rozlegające się raz po raz chóralne śpiewy (muzyka Bolesława Rawskiego). Inna rzecz, że chwyt ten niczemu nie służy, a swą nachalną powtarzalnością tylko irytuje.

Muzyka obnaża zresztą całą zwyczajnie przykrą słabość przedstawienia. Oto scena bankietu poprzedzającego samobójstwo Podsiekalnikowa. Słyszę pieśni Okudżawy i rozumiem, że idzie o to, aby jak w komiksie ukazać ból rosyjskiej duszy. A potem nagle rozlega się Wyrwij murom zęby krat... I mija mi ochota do sporu z Fiedorem, bo chyba nie ma już o czym gadać...".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji