Artykuły

Nie chodzę do teatru

Kulturalni ludzie chodzą do teatru. Ja nie jestem kulturalny - nie chodzę do teatru. Dawno temu, gdy przez 23 lata prowadziłem życie małżeńskie, regularnie nawiedzałem teatry u boku madame. Potem coraz rzadziej, wreszcie nul - pisze Waldemar Łysiak w tygodniku Do Rzeczy.

Z tamtych lat - spomiędzy tamtych spektakli - najwyżej oceniam Axerowskie "Tango" Mrożka we Współczesnym (Edka grał wyborny Czechowicz). Dziś jestem ateatralny, więc podpadam pod "kultową" kwestię prymitywa z filmu "Miś": "W życiu bym do teatru nie poszedł", lecz mam dobre towarzystwo. Exemplum wzięty pisarz Andrzej Pilipiuk: "Nie chodzę do teatru. Nie byłem na żadnej sztuce już całe lata, choć zachęcano mnie wielokrotnie. Nie odczuwam potrzeby. Wieści o kolejnych eksperymentach, nowych odczytaniach i przesuwaniu granic sztuki - po prostu mnie irytują" (2018).

Mnie również, o czym niżej będzie jeszcze mowa, lecz zanim dojdziemy do estetycznych przyczyn mojego teatralnego abnegactwa, warto wspomnieć i o psychicznych. Czyli o tym, że patrząc na scenę widzę nie grane postacie, lecz wyłącznie aktorów popisujących się swoim kunsztem lub kompromitujących brakiem kunsztu. Zupełnie jak znany amerykański pisarz/poeta John Updike: "Nie cierpię teatru, bo widok ludzi, którzy łażą na scenie i sztucznie się zachowują, deklamując kwestie te same od miesiąca - to ponad moje siły" (2008).

Dzisiejszy "uwspółcześniony" vel "nowoczesny" vel "awangardowy"(pseudoawangardowy) teatr jest ponad siły nawet wielbicieli teatru (w tradycyjnym sensie tego słowa i tego artystycznego zjawiska). Felieton to zbyt krótka forma, bym mógł zacytować wielu "ludzi z branży", którym teatr obrzydza się; dam wybór cytatów.

Świetny krytyk literacki Krzysztof Masłoń, wspominając dawne wzniosłe chwile teatrów rodzimych, puentuje: "A co nie ma nic wspólnego z tym co się dzieje obecnie w tych teatrach, gdzie barbarzyńsko niszczy się nie tylko dorobek polskiej sceny, lecz także w ogóle kulturę" (2018). Elżbieta Morawiec (renomowana teatrolog, krytyk teatralny i literacki) również używa terminu "barbarzyństwo" piętnując pseudoawangardowy teatr, który jest "pełen świętokradczego, bolszewickiego barbarzyństwa, broniący prawa do bluźnierstwa pod pozorem obrony wolności sztuki, dążący do anihilacji kultury narodowej, nie mający nic do zaproponowania oprócz nihilizmu" (2017). Skrytykowała też "aktorstwo wyzbyte jakiegokolwiek poczucia odpowiedzialności zawodowej i etycznej, wartości języka, ulegające pseudoinscenizatorom, którzy szerzą nihilizm".

Padło wyżej słowo "bolszewizm", tyczące zlewaczenia dzisiejszego teatru. O tym samym mówi znany komentator (i juror teatralny) Piotr Zaremba: "Teatry należą w praktyce do mocno lewicowej korporacji artystów (i zarazem cały czas słyszymy krzyki o zagrożonej wolności). W wielu z nich przeważają ideologiczne przeróbki klasyki w jednorodnym, lewicowym duchu (...) Wkładanie Edkowi w usta frazesu Bóg, honor, ojczyzna - w toruńskim przedstawieniu Tanga [na zdjęciu] - jest zamachem na dobry smak i zdrowy rozsadek (...) W dzisiejszym polskim teatrze rozmowa o polskości sprowadza się do ruchów frykcyjnych (...) Proszę mi wskazać spektakl z ostatnich miesięcy, w którym Polacy jako zbiorowość to ktoś więcej niż podsądni oskarżani o zbrodnie lub o cały wachlarz słabości czy grzechów (...) Źródłem jest zresztą także kryzys dramaturgii w ogóle, znużenie dawną formą przy braku pomysłu na nowe " (2018).

Ów "kryzys dramaturgii" i "brak pomysłu" dręczy teatry całego globu - irlandzki reżyser oraz dramaturg Martin McDonagh: "Nieznoszę teatru. Dzisiejsi dramaturdzy ćwiczą głównie zdolność opowiadania na scenie o niczym przez trzy godziny" (2018).

Dlaczego publika chodzi oglądać te głupoty do teatrów? Dlatego, że duża jej część jest równie lewacka i zdeprawowana wszechobecną doktryną politpoprawności, a reszta to ludzie pchani socjoterrorem ("socjetowym" imperatywem, że człowiek kulturalny chodzi do teatru) plus ci przywabieni entuzjastycznymi (apologetyzującymi/hagiograficznymi) recenzjami w mediach, które są później powielane w "towarzystwie" kawiarnianym, biurowym czy domowym z bezmyślnością tyleż półinteligencką co szpanerską. Takie medialne werdykty, czyli zachęcające publikę sądy o spektaklach, mają dwa źródła: interesowność lub (to dużo częściej) eunuchowość intelektualną.

Czytając bądź słysząc tego rodzaju pełne braw recenzje z rozmaitych mniej lub bardziej miałkich albo hucpiarskich przedstawień przypominam sobie Twainowskie "Przygody Hucka", a konkretnie finał występu grandziarskiej trupy teatralnej w pewnej mieścinie:

"Gdy spektakl się skończył, rozczarowana widownia sarkała i klęła aktorów, uważając, że to, co zobaczyła, to było oszustwo. Wtedy jeden postawny elegancki mężczyzna wskoczył na ławę i zawołał: - Chwileczkę, drodzy państwo! Macie rację, zostaliśmy paskudnie nabrani przez tych niewydarzonych komediantów. Zrobiliśmy z siebie głupców kupując bilety. Ale chyba nie chcemy, żeby teraz całe miasto z nas się śmiało. By tego uniknąć, możemy zrobić tylko jedną rzecz: wrócić spokojnie do domów i jutro chwalić przedstawienie jako wyborne, a wtedy inni obywatele także nawiedzą ów teatr i zrobią z siebie durniów, przez co nie będą mogli traktować nas kpiarsko.

Nie było sprzeciwu, cała sala się zgodziła, i ów mężczyzna zakonkludował: - A więc zgoda. Nikomu pary z gęby, że nas tu okpiono. Radzimy wszystkim, by obejrzeli tę sztukę".

Owszem, zdarzają się jeszcze uczciwi recenzenci, którzy radzą publice nie oglądać "tej sztuki". Wybitny krytyk teatralny doby obecnej, Jan Bończa-Szabłowski: "Nazwy teatrów potrafią być przewrotne. Wdrapałem się na szóste piętro, by obejrzeć wyższy poziom teatru. I zobaczyłem coś bardzo bliskiego parteru. Aktorzy grający Czechowa zgrywali się w taki sposób, że aż bolały zęby. Nie zdziwiłem się, iż Rosjanin prowadzący tę scenę z aktorem serialowym (kiedyś ponoć nadzieją teatru) niechętnie zaprasza tam recenzentów" (2018).

Aktualny ogólny stan polskiego teatru Bończa-Szabłowski ocenił przy użyciu cytatu z Szekspirowskiego "Makbeta": "Szkoda, że jego codzienność przypomina powieść idioty, głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą"(2018).

Inny recenzent, Jacek Marczyński: "Z premiery w Teatrze Wielkim w Poznaniu wyszedłem z głębokim przekonaniem, że reżyser potraktował widzów i wykonawców jak idiotów (...) Ten spektakl uświadomił mi jak naprawdę wygląda klęska, gdy reżyser nie ma nic do powiedzenia" (2018).

Te klęski mnożą się niczym tsunami miażdżące polską sferę teatralną, stąd także wśród środowisk artystycznych parających się teatrem narasta gniew; znany aktor Jerzy Zelnik: "Coraz gorzej jest niestety z teatrem. Zmierza on ciemną doliną, jest po prostu słaby. Od dawna nie trafiłem na sztukę, którą warto obejrzeć. Obecnie boję się chodzić do teatru. Boję się, że ogarnie mnie tam straszliwa nuda. Nie potrafię znieść nudy, a jedynym miejscem, gdzie ją właśnie przeżywam, jest teatr..." (2018).

Wszystko, co było powiedziane i zacytowane wyżej, tyczy również telewizyjnego teatru. Nie chodzę - jako rzekłem - do teatru, ale czasami oglądam teatr poniedziałkowy TVP. Straszna miałkość. Exemplum zeszłoroczne "Pożegnania" według Dygata. Porównując z pyszną filmową adaptacją Hasa (1958) - masakra, szydercze określenie "szkolny teatr" byłoby tutaj nadmiernym komplementem. Czyli zupełnie jak w życiu (politycznym, kulturowym lub obyczajowym). Oscar Wilde: "Świat tak naprawdę jest sceną, tylko sztuka jest bardzo kiepsko obsadzona".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji