Artykuły

Zawód terapeutyczny

Nie unika teatralnych eksperymentów uważając, że dziś tzw. emploi aktora w zasadzie przestało obowiązywać, że aktor powinien próbować różnych środków wyrazu i wchodzić w skórę odmiennych postaci - sylwetka EWY KAIM, aktorki Starego Teatru.

Krakowską PWST ukończyła w 1994 roku. Studiowała m.in. z Martą Bizoń, Radkiem Krzyżowskim i Błażejem Wójcikiem. Czas studiów wspomina bardzo dobrze, choć nie ukrywa, że były to trudne lata. Trudne, bo początkowo studia traktowałam śmiertelnie poważnie. Na szczęście z czasem, gdy zaczęłam zdobywać warsztat, akceptację pedagogów i przetarłam pierwsze aktorskie szlaki - nabrałam dystansu do tego, co robiłam. Zawdzięczam to również wspaniałym pedagogom: Bogdanowi Hussakowskiemu - pilnie nas obserwował i wytykał, czasami dość okrutnie, nasze błędy, Jerzemu Treli - cudownemu profesorowi, z którym zaprzyjaźnił się cały nasz rok, Izabelli Olszewskiej - wciąż nie mogliśmy sprostać jej wysokim wymaganiom. Ci znakomici artyści i pedagodzy pozostawili w nas wszystkich trwały ślad.

Po ukończeniu PWST aktorka otrzymała propozycję angażu od Bogdana Hussakowskie-go do kierowanego przez niego Teatru im. Słowackiego. Nie skorzystała z niej, bo była już "po słowie" z Jerzym Fedorowiczem, dyrektorem Teatru Ludowego, do którego została zaangażowana wraz z Martą Bizoń. To były ostatnie lata świetności dla aktorów, gdyż wówczas dyrektorzy teatrów zdobywali wręcz do swych zespołów młodych adeptów sztuki. Dziś ci ostatni sami muszą zabiegać o dyrektorskie względy.

Ewa Kaim spędziła w Ludowym jedynie sezon, a jej odejście do Starego aktorzy wspominają jako wielką stratę. - To bardzo miłe i wzruszające, że koledzy tak dobrze o mnie mówią, tym bardziej że ja czułam się z nimi jak w rodzinie. To był niezwykły zespół młodych zapaleńców poświęcających teatrowi każdą wolną chwilę. Do dziś przyjaźnimy się. Przechodząc do Starego, otrzymałam, jeszcze w Ludowym, propozycję zagrania Lady Makbet w "Makbecie" reżyserowanym przez Jerzego Stuhra. To była wspaniała praca. A tak naprawdę moje związki z teatrem zaczęły się jeszcze na II roku, kiedy będąc studentką, zagrałam efektowną rolę Strusiopawia w "Śnie nocy letniej" reżyserowanym przez Rudka Ziołę w Starym Teatrze. To świetne przedstawienie w każdej wolnej chwili obserwowałam z teatralnego balkonu. Podglądałam kolegów podczas pracy, uczestniczyłam w wielkiej szkole aktorstwa i nie ukrywam, marzyłam, by kiedyś znaleźć się w tym znakomitym zespole. Trzeba przyznać, że szczęście mi dopisało. Trafiłam do Starego, gdy jego legendarny zespół był silny, skonsolidowany, pełen autorytetów i stanowiący o artystycznym kształcie teatru. Początkujący aktor musiał się w ten zespół wkupić: wystawić bankiet z dobrą wódeczką - wystawiłam - a potem swoją pracą udowodnić, że zasłużyło się na to elitarne miejsce. To był też czas gorących dyskusji po spektaklach, przesiadywania godzinami w garderobie lub knajpce. by pogadać o sztuce. Dziś w teatrze nie mą już domu, bo życie nabrało takiego tempa, że każdy pędzi do rodziny albo do filmu czy radia, żeby dorobić parę złotych. Dlatego też nie ma już przesiadywania w garderobach. Czasami młody zespół spotyka się po spektaklu w kawiarni BWA, żeby trochę pogadać o rzeczach ważnych i tych mniej znaczących.

Choć Ewa Kaim jest na scenie dopiero dwanaście sezonów, dorobek aktorski ma imponujący. We wspomnianym "Śnie nocy letniej" zagrała też jedną z głównych ról - Hermię, a później spotkała się w pracy z tak znakomitymi reżyserami, jak Jerzy Grzegorzewski, u którego wystąpiła w "Dziadach", czy Marek Fiedor - zagrała Elwirę w jego "Don Juanie". Zauroczona jest też pracą z Pawłem Miśkiewiczem, spotkała się z nim wielokrotnie, m.in. przy "Przebudzeniu wiosny" i "Niewinie", Niewątpliwie należy do ulubionych aktorek Tadeusza Bradeckiego, który obsadził ją w "Rękopisie znalezionym w Saragossie", "Miarce za miarkę" (Isabella), "Markizie de Sade" (Rene) i Kazimierza Kutza, u którego zagrała Marinellę w znakomitym spektaklu "Spaghetti i miecz" i Józię w "Damach i huzarach". Z Jerzym Stuhrem ponownie spotkała się na deskach teatralnych, gdy realizował "Wielebnych" Sławomira Mrożka. Z kolei jej brawurowa rola w "Operze mlecza-nej", świetnym spektaklu wyreżyserowanym przez Mikołaja Grabowskiego w oparciu o słynne "dymki" Andrzeja Mleczki i do znakomitej muzyki Stanisława Radwana, jest gorąco oklaskiwana podczas każdego przedstawienia. Właśnie w tym spektaklu zaprezentowała nie tylko kunszt wokalny, ale niebywałe vis comica. Choć warunki drobnej, kruchej blondynki o delikatnych rysach twarzy mogłyby skłaniać aktorkę do ról kobiet wrażliwych i słabych, to jednak temperament rozsadzający panią Ewę - mimo niskiego ciśnienia - pozwolił jej sięgnąć po postaci kobiet silnych, zdecydowanych, a nawet okrutnych, jak choćby Lady Makbet. - W życiu każdego człowieka istnieją ważne momenty, które pozostawiała w nim istotny ślad. Dla mnie, zawodowo, takim slupem milowym była niewątpliwie rola Lady Makbet. wymagająca ogromnej odporności psychicznej i warsztatu. Ta postać mnie przerastała, musiałam za nią gonić, zdobywać i o nią walczyć. Dogrzebywałam się w sobie złych emocji i próbowałam przekładać je na posiać. Podobnie było z Rene w "Markizie de Sade", gdzie bardzo nudno by to mi zmierzyć się z ideologią zła de Sade'a. To mnie bardzo wyczerpywało w pracy, ale od krywało przede mną nowe możliwości aktorskie. Z kolei spotkanie z Jerzym Grzegorzewskim i jego światem było dla mnie wspaniałą wędrówką w nieznane mi rejony sztuki, wrażliwości, człowieczeństwa. Podczas realizacji "Dziadów" z. zapartym tchem obserwowałam pracę tego niezwykłego twórcy o malarskiej wyobraźni, poczuciu humoru i delikatności w relacjach z drugim człowiekiem. Jego przeciwieństwem jest Jerzy Jarocki, nazywany matematycznym reżyserem: chłodny, precyzyjny. W jego "Fauście" imałam małą rolę i zaledwie trzy próby, podczas których, za pomocą ostrych, zdecydowanych i chirurgicznych wręcz cięć reżysera po wstała cała moja scena. Odczułam te cięcia mocno, ale do dziś jestem za nie wdzięczna. Równie ważnym wyzwaniem była dla mnie Isabella w "Miarce za miarkę" - trudna, bo napisana jednowymiarowe). Nie mogłam sobie z tym poradzić, momentami poległam, stąd też me byłam z siebie zadowolona i czułam artystyczny niedosyt. A mimo to najwięcej radości w pracy sprawiają mi trudności i konieczność ich pokonywania. Nawet jeśli nie zawsze wychodzę z nich zwycięsko. Nie mogę też nie wspomnieć artystycznych spotkań z Kazimierzem Kutzem, które zawsze są dla mnie wielką przyjemnością. Ciepło, spokój, poczucie humoru, które z mego emanują udzielają się aktorowi i Stwarzają fantastyczną atmosferę pracy. Panu Kazimierzowi wybacza się nawet dosadny język, bo jego barwa i płynie z dobroci serca. Przy nim czuję się zawsze bezpiecznie, bo on daje gwarancję rzetelna pracy. Silna i kolorowa osobowość.

To właśnie rola Marinelli przyniosła pani Ewie aktorską nagrodę na festiwalu Talia. Nie pierwszą zresztą w dorób ku aktorki, która wcześniej została uhonorowana Nagrodą im. Leona Schillera przyznawaną młodym twórcom. - To było bardzo ważne dla mnie wyróżnienie, u progu mojej drogi zawodowe,. ale nie dało mi ani przez moment poczucia wyjątkowości. Czułam zobowiązania wobec widzów i wiedziałam, że teraz muszę jeszcze lepiej grać. by nikt nie zadawał sobie pytania: dlaczego właśnie ją nagrodzono:'

Aktorka gra różnorodne postaci i w bardzo zróżnicowanym repertuarze: od ról klasycznych po współczesne, jak choćby w "Niewinie" Dei Loher czy "Sinobrodym". Nie unika teatralnych eksperymentów uważając, że dziś tzw. emploi aktora w zasadzie przestało obowiązywać, że aktor powinien próbować różnych środków wyrazu i wchodzić w skórę odmiennych postaci. Lubi w nich szukać różnych temperamentów, głosów, ruchów, biologii ciała wtedy czuje, że wchodzi w odmienne światy, Te poszukiwania po zwalają nam poznawać samych siebie. Aktorstwo to bardzo terapeutyczny zawód. Mimo wszelkich trudności po drodze w tej pracy odstresowuję się i opuszczają mnie złe emocje. Mam poczucie spełniania się. A najszczęśliwsze chwile powstają na styku aktor - widz.

Pani Ewa nie ukrywa, że świetnie czuje się w repertuarze komediowym, bo uwielbia bawić widzów. I tak spektaklem dającym wiele radości zarówno aktorce, jak i publiczności jest wspomniana "Opera mleczana", w której pani Ewa gra Alt i absolutnie pięknie wyśpiewuje swoje arie. - Mieszanka wybuchowa temperamentu Mleczki, Radwana i Grabowskiego jest tak silna. Energia udziela się widzom i wywołuje w nich lawiny śmiechu. Podobnie jak "Wielebni", spektakl otoczony jeszcze podczas prób aurą skandalu, gdyż poruszający m.in. temat antysemityzmu. W efekcie skandalu nie było. a ja wiem do dziś. co Jerzy Stuhr we mnie zobaczył, że obsadził mnie w roli intelektualistki.

W dorobku Ewy Kaim, obok ról teatralnych, są też filmowe i Teatru Telewizji. Pierwszą dużą rolą filmową i od razu nagrodzoną na festiwalu w Gdyni była energiczna i spontaniczna Hanka w ..Aniele w Krakowie". Wcześniej zagrała w "Spisie cudzołożnic" Stuhra i gościnnie w serialu "Na dobre i na złe". A jednak od dość dawna nie ma aktorki na planie filmowym. Żeby trafić do filmu, trzeba często jeździć do Warszawy. Jeśli dostawałam jakieś nowe propozycje, to często kolidowały one z moimi zajęciami w teatrze lub po prostu brały w łeb. Wciąż obie postanawiam, że trzeba zacząć zabiegać o zaistnienie przed kamerą. Moim marzeniem jest poznać ją dobrze, bo ona wzbudza moją ciekawość.

A co przeszkadza Pani uprawiać ten zawód? - pytam na pożegnanie. Oczywiście, niskie ciśnienie! Przez pół dnia jestem za spokojna, zbyt tolerancyjna i przez to wszyscy wchodzą im na głowę. I to mam sobie za złe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji