Artykuły

Zatrute owoce #MeToo

#MeToo podsuwa wygodne uzasadnienie niepowodzeń. Teraz aktorki, recytatorki czy modelki uznać mogą, że ich porażka jest efektem niezgody na erotyczne awanse czy wręcz "molestowanie" bez względu na to, jak wyglądało to rzeczywiście - pisze Bronisław Wildstein w tygodniku Sieci.

Pisałem już w tym miejscu o ponurych konsekwencjach akcji #MeToo. Kampania ta miała przeciwdziałać nadużywaniu przez mężczyzn dominującej pozycji w show-biznesie, a stała się seansem hipokryzji, ekshibicjonizmu i niszczenia adwersarzy. Oto kolejne przykłady. Francuska modelka i aktorka przypomniała sobie, że czterdzieści kilka lat temu zgwałcił ją Roman Polański. Sam opis tych wydarzeń ze strony domniemanej poszkodowanej budzi co najmniej wątpliwości. Miała nie znać reżysera i umówić się z nim wraz z przyjaciółmi w miejscu publicznym. W tym celu samotnie w nocy przyszła do willi Polańskiego, który miał otworzyć jej nagi, wciągnąć do wewnątrz i zgwałcić. Mniejsza o niekonsekwencje. Ważne, że potrzebowała ponad 40 lat, żeby przypomnieć sobie o sprawie. Ośmieliła ją, zgodnie z jej własnymi słowami, akcja #MeToo. Ośmieliła również inne "ofiary" Polańskiego, które przypominają sobie jeszcze starsze ekscesy.

Czy fakt, że zgłasza je kilka kobiet, ma potwierdzać prawdziwość ich zeznań, czy wskazywać klasyczny mechanizm uwalniania się stadnej agresji? Dlaczego nie zrobiły tego wcześniej? Czy rzeczywiście żyjemy w świecie, w którym oskarżenie o gwałt naraża kobietę na straszne szykany?

Zwolennicy #MeToo twierdzą, że to układy w show-biznesie utrudniały kobietom dochodzenie swoich praw. Bały się więc one, że zarzut wobec sławnego agresora może źle wpłynąć na ich karierę. Innymi słowy: akceptowały sprawę, dopóki liczyły na sukcesy, a zdecydowały sieją ujawnić, kiedy te okazały się nierealne. Postawa taka prowokować powinna raczej rezerwę wobec deklaracji tych, które ją reprezentują. Czy zachowanie takie nie sugeruje raczej, że kiedy nadzieje okazały się płonne, nadszedł czas, aby odegrać się na tych, których się za to obwinia?

Profesja aktorska to konkurencja wielkich ambicji i rozwibrowanych emocji. Niechęć, a nawet nienawiść do tych, którzy mieli stanąć na drodze do sukcesu, przybiera hiperboliczne wymiary wśród adeptów tej sztuki. Tak samo jak resentymentalna wrogość wobec tych, którym "niesłusznie" się udało. W sytuacji takiej uruchomienie kampanii spotwarzenia tych, których się racjonalnie czy nieracjonalnie nie znosi, nie jest trudne. Zwłaszcza kiedy wpływowe ośrodki wręcz zachęcają do tego i gwarantują nie tylko bezkarność, lecz i potencjalne korzyści. "Domaganie się dowodów jest działaniem przeciw ofiarom" - ogłosiła Agnieszka Holland. W tym wypadku chodziło o nieudaną recytatorkę, która nie wygrała konkursu, oskarżyła więc jurora o "seksistowskie" uwagi. #MeToo podsuwa wygodne uzasadnienie niepowodzeń. Teraz aktorki, recytatorki czy modelki uznać mogą, że ich porażka jest efektem niezgody na erotyczne awanse czy wręcz "molestowanie" bez względu na to, jak wyglądało to rzeczywiście.

Historia pokazuje, że przy sprzyjających warunkach szeroko ujawniają się delatorskie, jakże ludzkie skłonności. Pozwalają odegrać się na przeciwnikach czy choćby nielubianych, umożliwiają sięgnięcie tych na co dzień niedosiężnych i generalnie dają poczucie władzy. Zwłaszcza jeśli oferują ideowe uprawomocnienie. Tak było w Rzymie podczas politycznych przewrotów, potem w epoce polowania na heretyków czy czarownice, podobnie działo się w ustroju komunistycznym i nazistowskim. Kiedy odrażający proceder uzyskuje "moralną" sankcję, można spodziewać się najgorszego.

Wspomniana akcja pozwala kompensować własną słabość. Oto historia w teatrze Bagatela w Krakowie. Nagle duża grupa pracownic na wyprzódki donosić zaczyna o paskudnych postępkach dyrektora. Nie chcę wypowiadać się o meritum, bo zachowanie jego nie budzi szczególnego uznania. Wygląda jednak raczej żałośnie niż groźnie. A to opowiadał sprośne dowcipy, a to wsadził którejś język do ucha, a zdarzyło się mu, że klepnął w pośladek. Dlaczego kobiety te przez lata nie reagowały na tego typu postępowanie? Jeśli nie było ich stać, aby dać mu po łapie, czemu chociaż nie zwróciły uwagi? W żadnych relacjach nie pojawia się element przemocy czy szantażu. Nic nie wskazuje, aby przywołanie do porządku dyrektora wiązać się miało z jakąś groźbą. A jednak pracownice latami znosiły to, aby teraz stadnie domagać się usunięcia go z życia publicznego. Czy naprawdę powinniśmy wzruszać się długoletnim męczeństwem tych osób? I czy chodzi o przywrócenie godności, czy o coś innego?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji