Artykuły

7. Festiwal CiakPolska w Rzymie: Pan Fellini, Koterski i Stuhr

Przez kilka lat istnienia CiakPolska zdobył grono odbiorców. Miłośnicy polskiego kina dla tegorocznych gości skłonni byli nawet się przeziębić. Mokli cierpliwie i bez brewerii, czekając na możliwość wejścia do Casa del Cinema na "7 uczuć" i do Palazzo delie Esposizioni na "Spokój". Niestety, z braku miejsc niektórzy musieli odejść z kwitkiem - pisze Agnieszka Nowak-Samengo w tygodniku Angora.

Co to jest ten "ciak" w nazwie CiakPolska? To włoskie określenie klapsa, połączonej z deseczką tabliczki z tytułem filmu, nazwiskiem reżysera, datą, numerem sceny lub ujęcia itd. Taki klaps jak w nazwie festiwalu - tyle że będący wyciągniętym z walizki rekwizytem - trzyma w dłoni Małgorzata Bogdańska w zapowiedzi spektaklu "Signor Fellini, Lei non mi piace" - włosko-polskiej wersji monodramu Marka Koterskiego "Nie lubię pana, Panie Fellini". Uniwersalna historia, ubrana w biografię Giulietty Masiny, żony i aktorki Felliniego, matki jego zmarłego synka, to studium kobiety zakochanej, zdradzanej, upokarzanej i wiernej. To litania otwartych pytań o powód trwania Masiny u boku genialnego reżysera, o tło zgody na los helotki pod jarzmem talentu partnera: wybór, jego brak, obowiązek, misja, psychologiczna perwersja, masochistyczna przyjemność, kompleksy?

Karkołomny emocjonalnie monodram, pełen łez, potu, rozmazanego tuszu i lecących piór, w Rzymie, mieście dobrze zorientowanym w przeplatanych trójkątami losach pary Masina-Fellini, został odebrany głęboko. To zasługa tekstu Koterskiego i misternie wyłuskanych przez niego wątków, niezakurzonego tematu (o co dbają w TV siostrzenica reżysera i jego dawna kochanka, 86-letnia aktorka Sandra Milo), klarownych odniesień do postaci filmowych i nieugłaskanej, afektywnej interpretacji Małgorzaty Bogdańskiej. Brawo za brawurowe jednoosobowe rozegranie kultowej sceny E arrivato Zampanó, stepowanie i grę na trąbce.

Trudno w ponury deszczowy poniedziałek ściągnąć ludzi na sztukę niesfastrygowaną komediowo. Jeszcze trudniej ściągnąć publiczność na polską aktorkę, o której wiadomo, że będzie mówiła po włosku jedynie fragmenty. A jednak widownia Teatro Trastevere nie zawiodła i zgodnie orzeczono, że monodram wart jest dalszej roboty; tego, żeby zrobić go w całości po włosku. To majstersztyk w walizce (potrzebne rekwizyty mieszczą się w jednej walizie na kółkach), idealny na sceny kameralne, ale możliwy do pokazania w alternatywnych lokalizacjach: galeriach, aulach, salonach, instytutach. Monodram jest rarytasem dla każdego, bo nie ma limitu wieku, żeby zastanowić się, czy "kocham Pana, ale nie lubię" jest wyznaniem miłości, i czy nie kochać kogoś, bardzo lubiąc, to na pewno mniej? Marek Koterski napisał go dla żony w prezencie. Napisał wybornie, bo ma absolutny słuch teatralny, uczuciowość i brak lęku przed erotyzmem trochę w stylu Alberta Moravii, co strasznie się Włochom podoba, nawet jeśli momentami spuszczają wzrok.

Ci Włosi, rozgorączkowani i zawsze w wysokich amplitudach emocji, nie mogli pozostać obojętni na inne dzieło reżysera, "7 uczuć". Film, a wręcz kinoteatr Marka Koterskiego, wywarł na nich piorunujące wrażenie: dorosłe dzieci, dużo ciszy i hałasu, antonimy i kontrasty. I choć ostatecznie wsadzono go do kategorii pesymistycznego, bezlitosnego manifestu trudów dzieciństwa oraz niezrozumienia przez dorosłych dziecięcego wszechświata, to śmiech, owszem, był. Tyle że urywany i gorzki. Przeważał ucisk w gardle, z bezradności wobec krzywd i okrucieństwa. Czuło się, że niektórzy widzowie, gdyby mogli, sami zgłosiliby nieprzygotowanie do przeżywania radości, złości, smutku, strachu, samotności, wstydu i poczucia winy.

"Reżyser nie podpisał się pod komedią, tylko pod bolesnym dramatem nierozwiązanych problemów osoby dorosłej, których źródła należy szukać w świadomości i życiorysie dziecka", zauważył Tonino de Pace, któremu nie sposób odmówić racji. Dosadny monolog woźnej (Sonia Bohosiewicz), instrukcja godnego traktowania dzieci, błyskawicznie został skojarzony z 30. rocznicą uchwalenia konwencji praw dziecka i nagrodą UNICEF-u na ostatniej Wenecji dla reżysera poruszającego kwestie dziecięce. Mówienie o tych prawach nigdy nie jest trywialne ani zbyteczne. Co nie znaczy, że "7 uczuć" jest tylko o tym.

Michał Koterski to chyba najprawdziwszy i najbardziej wiarygodny spośród dotychczasowych Miauczyńskich. Czyżby mowa genów? Ten film z ojcem jest dla niego jakimś początkiem, nową drogą i jakością. Znani aktorzy stali się totalnymi dzieciakami. Wejście w dzieciństwo ujawniło ich nieznany albo nie-wyeksploatowany dotąd potencjał min, spojrzeń, gestów i ruchu ciała.

Po fali nowego polskiego kina na festiwalu pokazywano filmy ocenzurowane. W tej sekcji przez 81 minut panował Spokój, którego, jak się okazało, nie ma. Reżyser zdawał sobie sprawę, że film podejmujący wątek strajku jest skazany na przeleżenie, ale uważał (może przez swój rodowód dokumentalisty), że trzeba kręcić. Krzysztof Kieślowski obsadził Jerzego Stuhra i obaj w tym wczesnym filmie są już sobą.

Krakowski mistrz jest doskonale znany we Włoszech i odbierany niemal jak papież Wojtyła. Inteligentny, dowcipny i potrafiący pięknie porozumiewać się po włosku. Jerzego Stuhra wszyscy lubią. W tej sytuacji włoskim aktorom nie wypada okazywać zazdrości, że współpracował z Wajdą i Kieślowskim, że to jemu Moretti dał role polskiego producenta i rzecznika Watykanu. Z uznaniem przyjęto jego udział w filmie "I odpuść nam nasze winy" w reżyserii Antonia Morabito. Postać profesora, w którego się wcielił, jest finezyjnie wprowadzona: kiedy go poznajemy, słucha barokowego Stabat Mater, co stanowi zapowiedź szlachetności i cierpienia. Włoskich ról Jerzego Stuhra jest więcej, zaś jego powiązania z Italią są rozliczne i mają długi staż.

Festiwale, warsztaty ze studentami, radio, prasa, telewizja, no i nagrody. Na czele z tą dla najlepszego zagranicznego wykonawcy na włoskich scenach (w Hamlecie u Wajdy, w 1982 roku w Teatro Argentina) oraz nagrodami z Wenecji. Jedną, imienia Bressona, za twórcze poszukiwania duchowego sensu życia (laureata musi zaakceptować Papieska Rada Kultury), i kolejną FIPRESCI - od krytyków - za "Historie miłosne".

Teraz najwyższa pora, żeby przedstawić Italii Jerzego Stuhra reżysera operowego. To dopiero byłby sukces! Czy reżyser z takim nerwem komicznym, doświadczeniem filmowym, teatralnym i pedagogicznym, który "Cyrulikiem sewilskim" i "Don Pasqualem" zrobił furorę w Polsce, nie mógłby otrzepać opery ze skostnień w jej ojczyźnie? Rossini i Donizetti, a może coś wcześniejszego. Mozart, "Cosi fan tutte"? Instytucje już powinny szukać formuły współpracy i pośredniczyć w jej nawiązaniu. Skoro Koreański Instytut Kultury może wystawić "Pajaców" w 100. rocznicę śmierci Leoncavalla, to dla równowagi emocjonalnej niechże się Rzym pośmieje na operze w reżyserii Stuhra. Jeśli taki projekt dojdzie do skutku, na pewno Czytelnicy "Angory" będą mogli o tym przeczytać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji