Artykuły

Wszystko jasne

Autora wystawionej właśnie w Teatrze Miniatura sztuki "Sceny z egzekucji" - Howarda Barkera, reżyser spektaklu Andrzej Pawłowski uznał za drugiego, obok Harolda Pintera dramatopisarza angielskiego. Pintera - choć jest niestety dość rzadko grany - zna większość bywalców teatru. O Barkerze nie słyszał prawie nikt. Czyliż byłby to Wielki Pominięty? Trudno jest oczywiście o klasie i możliwościach teatralnego pisarza wyrokować po jednej sztuce - ale jednak...

"Sceny z egzekucji", których akcja umiejscowiona została w końcu XVI wieku w Wenecji, są co dość oczywiste luźno powiązane ze swoim czasem historycznym. Dlatego raczej należałoby je traktować jako współczesną groteskę polityczną, niż opoweść o weneckich dożach. Sztuka opowiada historię tworzenia wielkiej panoramy bitwy pod Lepanto (zwycięstwo Wenecji) przez malarkę Galaktię, oraz jej zmagań z ingerencjami i kaprysami politycznych mocodawców. Czyli stara jak świat opowieść o artyście i władzy. O jednostce i społeczeństwie. O wolności i granicach kompromisu. Itd.

I przy tym "itd". zaczyna się problem. Otóż, mógłbym jeszcze wymienić kilka równie efektownych, co banalnych określeń treści opisanych przez Barkera. Ale w jakim celu? Od pewnego momentu wszystko jest jasne i oczywiste. I nawet jeśli autor próbuje łamać schemat "szlachetna artystka - niedobrzy politycy", jego usiłowania dusi sceniczny banał.

Jak rozumiem, wystawienie tu i teraz tego właśnie tekstu miało być receptą na współczesny teatr podejmujący dialog z widzem. Ale jeśli tak - doprawdy ostatnie lata polskiej historii przyniosły setki bardziej porywających i drapieżnych dramatów. A że nikt ich nie opisał - to jeszcze nie jest wystarczający powód do wprowadzania na scenę angielskich dyrdymałów. I to pachnących na kilometr socrealizmem.

Kłopoty z Barkerem nie kończą się jednak na poziomie samego tekstu. Inscenizator zdaje się dostrajać do bezbarwnej historii i swoją realizację prowadzi w wyjątkowo niespójnymi, i co gorsza, niedramatycznym rytmie. Całość przypomina mi trochę symfonię odegraną przez muzyków w kufajkach, w innej tonacji niż w partyturze i w dodatku bez dyrygenta.

Spektakl, z przykrością należy stwierdzić, sprawia wrażenie niechlujnego brulionu. Aktorzy gubią tekst, mają problemy z dykcją (!). Scenografia przypominająca trochę arenę - poprzez niskie osadzenie sceny uniemożliwia dojrzenie czegokolwiek widzom z wyższych rzędów - i na tym jej funkcja dramatyczna się kończy. Główną rolę gościnnie odtwarza Ewa Dałkowska. Niestety ani jej kreacja, ani żadnego z pozostałych aktorów nie odciska w pamięci wyraźniejszego śladu. Trudno oceniać czy recenzować sztuki takie jak "Sceny z egzekucji". Poza litanią błędów-zazwyczaj tak oczywistych, że aż wstyd o nich pisać, trudno podjąć jakąkolwiek próbę dialogu. Tegoroczny sezon jest, jak na razie pod tym względem wyjątkowo zły. Po nieudanej (ba! koszmarnej) "Śnieżycy", nijakim "Czekając na Godota" w STU i "Wilku Stepowym" w Piwnicy na Sławkowskiej - teraz "Sceny z egzekucji"... Teatr nie próbuje atakować rzeczywistości, spierać się. Co gorsza, traci on nawet kiedyś całkiem niezły poziom warsztatowy. Co zostaje? Tylko nuda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji