Artykuły

Miłosne klęski facetów

Mężczyzna zawsze jest skazany na beznadziejną pogoń za kobietą - przekonuje Krzysztof Warlikowski w świetnie przyjętym spektaklu w Theatre La Monnaie. Tym razem zajął się "Opowieściami Hoffmanna" i to, co zrobił z poczciwą w swym tradycjonalizmie XIX-wieczną operą Jacques'a Offenbacha, wzbudziło autentyczny aplauz przeważającej części brukselskiej publiczności - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Krzysztof Warlikowski ma zresztą mocną pozycję w La Monnaie, to jego szósta tutaj inscenizacja. Wcześniejszy "Makbet" - został uznany przez niemiecki "Opernwelt" przedstawieniem roku w Europie. Produkcja "Z domu umarłych" przeniesiona rok temu do Brukseli z Covent Garden przyniosła Polakowi operowego Oscara.

Inscenizować w La Monnaie jest łatwo i trudno zarazem. Publiczność jest tu otwarta na teatr nowoczesny, nieoczywisty. Z drugiej wszakże strony europejski prestiż La Monnaie bierze się stąd, że brukselska dyrekcja zaprasza najlepszych reżyserów. Tuż przed Polakiem przygotował premierę najbardziej dziś awangardowy twórca - Romeo Castelucci. Jego opowieść o Joannie d'Arc okazała się wstrząsającą wiwisekcją bohaterki, jak i wykonawczyni, obnażającej przed widzami psychikę i ciało.

Z opery do Hollywood

"Opowieści Hoffmanna" nie są materiałem na tak drastyczny teatr, ale w operze inspirowanej osobą i twórczością niemieckiego poety i kompozytora doby romantyzmu, E.T.A. Hoffmanna są elementy science fiction i horroru. Pełno tu tajemniczych postaci, śpiewają mechaniczne lalki i duchy, a bohater przegrywa w karty swe odbicie w lustrze.

Tę opowieść Krzysztof Warlikowski przeniósł więc tam, gdzie wszystkie te gatunki opowieści zgodnie ze sobą egzystują - do Hollywood. Wyszedł bowiem z założenia, że jeśli w epoce romantyzmu idolem był poeta, współcześnie jest nim mężczyzna kina - producent, reżyser, aktor.

Hoffmann w La Monnaie to filmowy potentat sprzed ery #metoo. Kobiety przychodzą do jego apartamentu, gotowe oddać mu się, on jednak boi się prawdziwej intymności. Zagłuszając lęki alkoholem ogląda nieustannie na ekranie kobiety o różnych kolorach włosów, melancholijne i zalotne, uciekające przed obiektywem i do niego się śmiejące.

Wszystkie mają jednak tę samą twarz Patricii Petibon, francuskiej śpiewaczki wcielającej się w trzy bohaterki opery. Kusi więc jako platynowa seksbomba, która okazuje się nakręconą lalką automatem, Olimpią. Potem niczym będąca na skraju depresji Judy Garland przepełnia śpiew Antonii emocjami jak Vicki Lester w "Narodzinach gwiazdy". Wreszcie staje się Giulettą, w operowym oryginale jest ona kurtyzaną, tu aktorką z filmów erotycznych klasy B.

Krzysztof Warlikowski niczym żongler (tych prawdziwych także nie brakuje na scenie) balansuje na granicy życia i kina. Imponująca scenografia Małgorzaty Szczęśniak odwzorowuje wystrój amerykańskich teatrów, nam znanych z oscarowych gali. Ich dekoracyjne bogactwo jest przedłużeniem wystroju sali XIX-wiecznego gmachu La Monnaie, ale zamiast prawdziwego złota w budynku kina mamy tylko jego podróbkę. W "Opowieściach Hofmanna" Krzysztof Warlikowski odnalazł coś, co od dawna zajmuje go w teatrze - obraz pragnień niemożliwych do osiągnięcia, emocjonalnej pustki, której człowiek nie jest w stanie niczym wypełnić.

Oscar dla kobiety

O ile jednak w operowych spektaklach kreował zwłaszcza przejmujące portrety kobiet, tym razem pokazał mężczyznę, który przegrał życie. W dopisanej scenie Stella, kolejna kobieta Hoffmanna, odbiera Oscara, on zaś pijany bełkocze u jej stóp.

Ta inscenizacja nie powiodłaby się bez śpiewaków, bezbłędnie dobranych pod względem aktorskim i bez Alaina Altinoglu, dyrygującego z troską, by niuanse każdej roli nie zostały zagłuszone muzyką. To są "Opowieści Offenbacha" bliskie konwencji teatru muzycznego, a jednak nieuproszczone.

Amerykański tenor Eric Cutler świetnie niuansuje każdą frazę, tworząc wizerunek Hoffmanna rozedrganego, ale i pełnego liryzmu.

Znakomity jest węgierski baryton Gabor Bretz w roli czterech czarnych charakterów stających na życiowej drodze Hoffmanna, a w tym przedstawieniu przyjmującego postać Jokera. Patricia Petibon wciela się w kobietę o 100 twarzach, ze słynnej zaś arii Olimpii, będącej numerem popisowym wszystkich sopranów koloraturowych, robi fenomenalną etiudę aktorską, nie bojąc się śpiewać na granicy fałszu. Potem wszakże i Antonia, i Giulietta mieszczą się poza granicą możliwości wokalnych jej delikatnego głosu.

Był entuzjazm po premierze, ale z tego długiego, czterogodzinnego przedstawienia część widzów wyszła przed końcem. Zapewne wolą tradycyjnego Offenbacha.

Być może oni dostrzegli też, że mimo wszystko Krzysztof Warlikowski został tym razem pokonany przez materię muzyczną. "Opowieści Hoffmanna" nie są dramatem napędzanym muzyką, obok pięknych momentów mają typowe XIX-wieczne operowe "szwy", miejsca emocjonalnie i teatralnie puste. I takie też pozostały między fascynującymi obrazami i pomysłami reżysera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji