Artykuły

Nie mam dla siebie litości

- Naprawdę łatwiej pisać przez kilka miesięcy sztukę niż pracować na scenie, co zawsze wiąże się z ogromnym wysiłkiem, ciągłą koniecznością uczenia się czegoś nowego - mówi INGMAR VILLQIST, dramatopisarz reżyserujący wyłącznie własne sztuki.

Ingmar Villqist to pseudonim, którym posługują się dwie twórcze osobowości -dramatopisarz oraz reżyser. Kto nad kim bierze górę?

- Trudno to ująć w ten sposób, ponieważ literatura i teatr to całkowicie odmienne dziedziny twórczości - patrzę na nie osobno. Swoich dramatów jestem najbardziej pewny, a reżyseria to dla mnie wciąż pewien proces, nawet droga, którą pokonuję ze spektaklu na spektakl. Naprawdę łatwiej pisać przez kilka miesięcy sztukę niż pracować na scenie, co zawsze wiąże się z ogromnym wysiłkiem, ciągłą koniecznością uczenia się czegoś nowego. Niemniej nie podejmuję dyskusji na temat tego, co do tej pory napisałem, bo w utworach zawarłem wystarczająco dużo - swój świat, własne doświadczenia i bliskie mi postaci. Z tego powodu opinie innych zupełnie mnie nie interesują.

Sięgnijmy do początków Pańskiej kariery i Teatru Kriket z Królewskiej Huty. Kiedy I ngmar Villqist narodził się dla teatru?

- To był niesamowity przypadek. Jeden z tekstów zupełnie niechcący pokazałem dwójce słuchaczy w prywatnej szkole aktorskiej, gdzie prowadziłem zajęcia z historii sztuki. Po jego przeczytaniu zapytali mnie, czy nie znam jakiegoś reżysera, który pomógłby im to wystawić. Nie potrafiłem im wtedy jeszcze pomóc - zresztą do tej pory w niewielkim stopniu przeniknąłem środowisko teatralne - ale zaproponowałem, że sam wyreżyseruję sztukę. W ten sposób powstał w Chorzowie Teatr Kriket. Nosi taką nazwę, bo tak brzmi po angielsku moje prawdziwe nazwisko.

Na samym początku wspólnej działalności zrobiliśmy przedstawienie "Oskar i Ruth". Później moi aktorzy jeździli na różne festiwale teatrów amatorskich i niezależnych, zbierali nagródy, otrzymali w Szczecinie Grand Prix na "Kontrapunkcie". Po jakimś czasie napisałem dla nich kolejny tekst - była nim "Noc Helvera". Ten utwór miał uruchomić w nich całkowicie nowe pokłady aktorstwa, dlatego różnił się od poprzedniego. Premiera odbyła się 13 listopada 1999 roku w Malarni Teatru Śląskiego w Katowicach - to tego dnia wszystko się zaczęło. Była to na pewno jedna z bardziej udanych "Nocy Helvera", jakie widziałem, a zrobiono ich już całe mnóstwo. Choć byłem na premierze w Teatrze Narodowym w Wilnie, gdzie również miała miejsce udana realizacja wyreżyserowana przez, fonasa Vaitkusa.

A później nastąpiło przejście do teatru instytucjonalnego?

- Niedługo potem okazało się, że mogę pracować z profesjonalnymi aktorami w Warszawie. Pierwsza rzecz, za którą się wtedy zabrałem, to ponownie "Noc Helvera", lecz tym razem w obsadzie z Magdą Kutą i Markiem Kalitą. Do tej pory wystawiłem wszystkie swoje sztuki, a ostatnią z nich był "Helmucik" w Teatrze Wybrzeże. W tej chwili jestem zawodowym reżyserem i cieszy mnie, że tym mogę się zajmować.

Jednak światowa premiera "Helmucika" odbyła się dwa lata temu w Poznaniu -pierwszy sięgnął po Pańską sztukę Paweł Łysak?

- Do tej pory może nie było dobrego momentu, aby zabrać się za ten tekst, choć już wcześniej myślałem o jego wystawieniu. To szczególnie bliski mi utwór, ale zdołałem go zrealizować dopiero w Gdańsku.

Villqist-dramatopisarz datuje swoje utwory na lata osiemdziesiąte lub początek lat dziewięćdziesiątych. Czy naprawdę powstały one tak dawno?

- Zazwyczaj datowałem w ten sposób szkice, konspekty albo jakieś pojedyncze sceny. Powracałem do nich później i pisałem je właściwie od nowa, opierając się tylko na starych pomysłach oraz zapiskach.

Czy Villqist-inscenizator wiernie trzyma się tekstu?

- Podczas pracy z aktorami zmieniam bardzo wiele, skreślam lub dopisuję całe sceny i pojedyncze kwestie. Tekst sztuki jest przede wszystkim utworem literackim przeznaczonym do druku w osobnym tomie bądź antologii. Później weryfikuje go scena, dlatego w trakcie prób ulega przeobrażeniom w sposób naturalny. Pod tym względem nie mam dla siebie litości. "Helmucika" niemal w połowie napisałem od początku, całkowicie przekształcając postać tytułową, a także dialogi pozostałych. Tekst sztuki ewidentnie jest o czym innym niż przedstawienie, które rozwija problem poszukiwania miłości i piękna zawartego w człowieku - nie jest jedynie o eksterminacji i agresji.

Roman Pawłowski, odważny w swych przekonaniach krytyk teatralny "Gazety Wyborczej", uznał poprzedni Pański spektakl - "Sprawę miasta Ellmit" - za głos w sprawie zbrodni w Jedwabnem. Pomylił się recenzent, czy też miał rację?

- Sztuka była osadzona wyłącznie w realiach przynależących do świata moich utworów, zaś bohaterowie i ich problemy nie mają nic wspólnego z rzeczywistością pozaliteracką. Zdaję sobie jednak sprawę, że podobnych sytuacji mogło być wiele, na przykład kiedy jakaś mała zbiorowość - mieszkańcy miasteczka albo wsi - nie życzyli sobie obecności na ich terenie ośrodka dla niepełnosprawnych, nieuleczalnie chorych, a zwłaszcza dla narkomanów i zarażonych wirusem HIV.

Czy Helmucik mimo to wyrasta w jakiś sposób z doświadczenia otaczającej rzeczywistości?

- Nigdy nie będę mówić o tym publicznie, ale wiem wszystko o ludziach podobnych do tytułowej postaci. Helmut stał się dla mnie symbolem tych istot, które mimo swej choroby czy upośledzenia są naprawdę piękne dzięki wierze w szczęście i miłość. Potrafią wyzwolić w opiekujących się nimi osobach niespotykane dotąd pokłady człowieczeństwa, uczynić ich życie pełniejszym. Bohater sztuki oczekuje od otoczenia akceptacji i uczucia, choć w sytuacji ewidentnego zła usiłuje się bronić. Nie musimy spotkać się z eksterminacją bezbronnych, co ukazałem w sztuce, aby rzeczywistość okazała się równie dotkliwa i bezwzględna. Częściej mamy do czynienia z obojętnością, która służy jedynie wyparciu ich ze świadomości.

Czy aktorzy nie czują się przytłoczeni wymową sztuki?

Kompozytor podczas pracy nad utworem musi mieć pojęcie o instrumentach, ich barwie i brzmieniu. Reżyser teatralny powinien wiedzieć, jak aktorzy mają zagrać partyturę w postaci sztuki. Kwestie wynikające z sytuacji na scenie angażują zespół. Jeśli tak potrafię pisać, to jedynie zasługa moich mistrzów, czyli dramatopisarzy amerykańskich. Staram się w podobny sposób konstruować swoje sztuki - zwłaszcza dialogi, melodię, centra i rytm - aby nie było w nich nic sztucznego ani wymyślonego.

Jednak z północnym biegunem europejskiej dramaturgii wiąże Pana pseudonim?

- Został wymyślony zupełnie przypadkowo, lecz - skoro wywołuje takie skojarzenia - uczciwie ponoszę konsekwencje wyboru i sztuki dalej podpisuję wymyślonym nazwiskiem. Aby usłyszeć w moich utworach echo mistrzów dramaturgii niemieckiej i polskiej, należy zadać sobie trochę trudu.

Wiadomo, że aktorzy dobrze przyjmują Pańskie dramaty, lecz jak sobie radzą na scenie z tak monumentalnymi tekstami jak "Preparaty" i "Sprawa miasta Ellmit" - również wystawianymi w Gdańsku?

- Aktorzy Teatru Wybrzeże odnaleźli się w tych sztukach bardzo dobrze - to już po części ich świat, dlatego rozumiemy się bez przeszkód. Niektórzy z trudem dawali sobie radę z przyswojeniem reguł rządzących społecznością miasteczka Ellmit. Natomiast jeśli grają już w trzecim moim spektaklu, to wiedzą, że każda postać przechodzi w inną w następnej sztuce. Tego nie da się pokazać na scenie, gdyż musi się to ułożyć przede wszystkim w świadomości grającego. Pomóc w tym może wcześniejsze odnalezienie wszystkich powiązań postaci czy poruszanych zagadnień, aby stało się jasne: kto jest kim? kiedy się pojawia? po co? jakie powinien nosić imię? Mężczyzna trzymający w ostatniej scenie "Helmucika" dziecko to Pan Haynel w "Sprawie miasta Ellmit" - ale on tego jeszcze nie wie.

W Pańskich przedstawieniach bardzo ważne są także inspiracje plastyczne?

- To wynika z mojego doświadczenia jako historyka sztuki, a nawet malarza. "Helmucik" jest efektem fascynacji malarstwem i grafiką niemiecką lat dwudziestych oraz trzydziestych ubiegłego stulecia. Szczególnie zaś ekspresjonizmem, co widać w sposobie oświetlenia sceny. Wyraz plastyczny spektakli jest dla mnie bardzo ważny - staram się, aby za każdym razem był inny. W "Helmuciku" nawiązałem do źródeł Teatru Kriket - niezwykle oszczędnego i syntetycznego w swej formie, gdzie scenografia składająca się z pojedynczych przedmiotów była jedynie organizacją przestrzeni.

W "Sprawie miasta Ellmit" poszaleliśmy sobie wszyscy, bo przedstawienie przerosło nas pod każdym względem - ilości tekstu i muzyki, liczby aktorów i rekwizytów - było ich ponad tysiąc, a także rozmiarów gigantycznej scenografii.

A jak postrzega Pan rolę dramatopisarza w teatrze?

- Nie uczestniczę w podobnych dyskusjach i w niewielkim stopniu one mnie zajmują. Nie są jałowe - jak sądzę - ale w mojej pracy niekoniecznie istotne. Przekonany jestem o wysokiej randze dramatopisarza w teatrze, który jest systemem naczyń połączonych, gdzie jego poszczególne części funkcjonować powinny wspólnie. Z perspektywy widza nie ma mniej lub bardziej istotnych elementów przedstawienia. Sztukę drukuje się, aby każdy mógł ją przeczytać, lecz jeśli ma odpowiednio zadziałać na scenie, należy poddać ją procesowi podporządkowania aktorom i zamysłowi reżysera.

Czy akceptuje Pan swoje dramaty zrealizowane w cudzych rękach?

- Tylko we własnych, czemu miał służyć teatr autorski. Staram się nie wypowiadać na temat przedstawień wyreżyserowanych przez kogoś innego. Wolę oglądać swoje sztuki we własnej reżyserii, za scenografią według własnego pomysłu, a także z udziałem przyjaciół, którzy pomagają mi na przykład przy kostiumach.

Czy w świecie Pańskich utworów panują zasady podobne do obowiązujących w naszej rzeczywistości?

- Dominuje w nich prawo pięści - należy walczyć, nigdy nie ustępować i nie poddawać się. Należy strzec najcenniejszej z posiadanych w życiu rzeczy - świadomości tego, co dobre. Bohaterowie nie różnią się od zwyczajnych ludzi, choć noszą niespotykane imiona.

O czym jest Pańska kolejna sztuka, która dopiero czeka na wystawienie?

- To będzie historia dwóch młodych kobiet, które wyprawiają się z małego miasta na podbój wielkiej metropolii. Spędzają tam trzy dni, poznając dziwne lokale, obskurne knajpy i kluby nocne - miejsca chore a zarazem piękne. Szybko przekonują się, że najważniejsza jest bliskość drugiego człowieka i miłość, a nie te wszystkie historie, w których biorą udział.

***

Ingmar Villqist (właśc. Jarosław Świerszcz) urodził się w 1960 w Chorzowie. Historyk i nauczyciel akademicki, dramatopisarz oraz reżyser. Ukończył Uniwersytet Wrocławski (historia sztuki). Kierował Biurem Wystaw Artystycznych w Katowicach oraz Narodówej Galerii Sztuki "Zachęta" w Warszawie. Kurator wystaw klasyków polskiej awangardy (m.in. Tadeusza Brzozowskiego, Jerzego Nowosielskiego, Piotra Potworowskiego, Jonasza Sterna). Wykładał na Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach, Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i w katowickim Studium Aktorskim Zbigniewa Waszkielewicza.

Współpracuje z Teatrem Rozmaitości w Warszawie i Teatrem Polskim w Poznaniu, jest etatowym reżyserem w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Debiutował jednoaktówką "Oskar i Ruth" w autorskim Teatrze Kriket z Królewskiej Huty (czyli Chorzowa); w zespole aktorzy: Izabela Walczybok i Robert Stefaniak. Reżyserował (wyłącznie własne sztuki) z udziałem najlepszych aktorów młodego oraz średniego pokolenia - m.in. Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik, Marka Kality, Mai Ostaszewskiej i Jacka Poniedziałka.

Villqist jest uważany za największe odkrycie w polskiej dramaturgii od debiutów Janusza Głowackiego, Tadeusza Słobodzianka i Jerzego Łukosza. Czterokrotnie nominowany do Paszportu "Polityki", laureat wielu nagród. Rozgłos przyniosła mu "Noc Helvera" (1999). Jego sztuki przetłumaczono na angielski, bułgarski, chorwacki, czeski, francuski, litewski, niemiecki, słowacki, włoski i węgierski. Liczne wystawienia w teatrach Bułgarii, Bośni i Hercegowiny, Jugosławii, Litwy, Niemiec, Słowacji, Wielkiej Brytanii i Włoch.

Dramaty wyrastające z tradycji psychologicznego realizmu i ekspresjonizmu. Nawiązania do twórczości Henrika Ibsena, Augusta Strindberga, Knuta Hamsuna, Para Lagerkvista, Ingmara Bergmana, Pera Ołova Enquista, Larsa Norena (literatura skandynawska) i Tennesse Williamsa (literatura amerykańska). Malarskie inspiracje - grupa Neue Sachlichkeit, Dix, Grosz. Początkowo kameralne sztuki, ewolucja w stronę monumentalnych form teatralnych ("Entartete Kunszt", "Helmucik", "Preparaty", "Sprawa miasta Ellmit").

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji