Artykuły

Jestem - tfu, tfu - szczęściarzem

- Mówiąc uczciwie, nie muszę grać w sitcomach czy tele-nowelach. Ciągle mam co robić. Parę razy proponowano mi takie role, ale odmawiałem. Trudno jest wyjść później z takiej niekończącej się opowieści - mówi ZBIGNIEW ZAMACHOWSKI, aktor Teatru Narodowego w Warszawie.

Aktor, muzyk, ale przede wszystkim wspaniały mąż i ojciec. Zbigniew Zamachowski jest szczęściarzem i nie ukrywa tego. "Tinie" opowiada, jak to wspaniale jest móc cieszyć się życiem...

Choć jest jednym z najlepszych polskich aktorów, to nie sukcesy zawodowe są jego głównym powodem do dumy. Ten szczególny uśmiech, satysfakcję i radość widać dopiero, gdy opowiada o rodzinie: żonie, dzieciach. A kariera? Sam z żelazną konsekwencją podkreśla, że wcale nie planował, iż stanie się sławny. Wcale nie marzył od dziecka o aktorskiej profesji. Jego zawodowa ścieżka miała się układać zupełnie inaczej...

Zbigniew Zamachowski ukończył szkołę muzyczną w klasie fortepianu oraz... liceum ekonomiczne. Owszem, chodziło mu po głowie, żeby po maturze zdawać do szkoły teatralnej, ale nie odważył się, bo (jak dziś mówi)... wykładało tam zbyt wielu wielkich aktorów. Dziś sam jest uznawany za profesora. A po tym, jak fantastycznie użyczył swojego głosu tytułowym bohaterom ze "Shreka", "Stuarta Malutkiego", a ostatnio "Garfielda" - także za profesora trudnej sztuki dubbingu.

TINA: Powiedział Pan kiedyś, że jest podobny do Shreka. W czym?

Zbigniew Zamachowski:

Każdy z nas nosi w sobie wiele cech podobnych do Shreka, bo on jest po prostu bardzo ludzki. Zwłaszcza w swoich wadach.

T: Pana dubbing w "Shreku" uznano za idealny. Czy po takich recenzjach trudno znaleźć motywację do kolejnych dubbingów?

ZZ: Nie będę kokietował i nie powiem, że tak właściwie można by nad tym jeszcze popracować, sporo poprawić itp. Mam świadomość, że to był kawałek dobrej pracy. Gdybym miał jednak myśleć, że osiągnąłem wtedy stan idealny, nie miałbym już żadnej motywacji do pracy.

T: Podkładanie głosu do Garfielda było rutyną czy wyzwaniem?

ZZ: To było wyzwanie. Niejedno i nie byle jakie, bo musiałem pogodzić dwa oczekiwania, które zresztą sam sobie postawiłem. Nie było to łatwe. Nie chciałem, żeby Garfield był podobny do Shreka. Wiedziałem więc, jeszcze zanim wszedłem do studia nagraniowego, że muszę zmierzyć się z zupełnie nową postacią. Jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że mój Garfield nie może znacząco różnić się od tego z pierwszej części filmu. Wtedy głos podkładał Marek Kondrat.

T: Czy w trakcie pracy przy takim filmie zdarzało się, że czuł się Pan jak dziecko i jak najmłodsi dobrze się bawił? Może przypominały się Panu jakieś filmowe bajki z dzieciństwa?

ZZ: Owszem i wtedy chwilami żałowałem, że za moich czasów nie było Shreka. (śmiech). Ale Bolek i Lolek też byli wspaniali. Nie przepuszczałem żadnej takiej dobranocki - jak inne dzieciaki. Przecież urodziłem się w małym miasteczku, w absolutnie normalnej, jednocześnie szczęśliwej rodzinie. Miałem dwie cudowne babcie, zwłaszcza babcię Zosię. Im bardziej oddalam się od dzieciństwa, tym częściej myślę o nim jako o pewnej idylli. Dzieciństwo to baza do moich późniejszych sukcesów. Także porażek.

T: Zapewne chciałby Pan, żeby tak pięknie swoje dzieciństwo zapamiętały też Pana dzieci. Na czym najbardziej Panu zależy?

ZZ: Przede wszystkim na tym, żeby dzieci czuły bezwarunkową miłość i akceptację. Cóż można dostać od rodziców piękniejszego? Więcej zabawek, atrakcji? Jeśli nie jest to poparte uczuciem, to nie ma żadnej wartości. Chciałbym też jeszcze nauczyć dzieciaki dokonywania właściwych wyborów.

T: A propos wyborów. Nie widać Pana w żadnym serialu. Tak Pan zdecydował. Dlaczego?

Z: Mówiąc uczciwie, nie muszę grać w sitcomach czy tele-nowelach. Ciągle mam co robić. Parę razy proponowano mi takie role, ale odmawiałem. Trudno jest wyjść później z takiej niekończącej się opowieści. Ale proszę mnie źle nie zrozumieć - ja z wielkim szacunkiem odnoszę się do koleżanek i kolegów, którzy grają w takich produkcjach! Podziwiam ich profesjonalizm, bo wbrew temu, co się sądzi, nie jest łatwo zagrać w telenoweli. To nie jest wcale nic gorszego w moim zawodzie, broń Panie Boże. Nigdy nie powiedziałem i nie powiem, że nie wystąpię w telenoweli. Na razie jestem zajętym szczęściarzem, (śmiech)

T: Szczęście szczęściem, ale patrząc na to z boku, można zauważyć pewną niesprawiedliwość. Ma Pan talenty aktorskie, jest Pan wszechstronnie uzdolniony muzycznie...

ZZ: Życie generalnie jest dosyć niesprawiedliwe. Opatrzność nie wszystkich po równo obdarowuje. Ja mogę się tylko cieszyć, że dostałem troszkę więcej niż przeciętnie. Zdaję sobie sprawę, że nie mam prawa tego zmarnować. Oby zdrowie dopisało.

T: I dlatego właśnie uprawia Pan sport?

ZZ: Zawsze byłem miłośnikiem sportu, i to sportu czynnego. Wiem jednak, że odkąd skończyłem cztery dychy, a to było 5 lat temu, już nie mogę szaleć. Lubię się ruszać, nie dlatego żeby przesadnie dbać o zdrowie fizyczne, tylko dla samego zamiłowania do ruchu. Uprawiając sport za pomocą pilota telewizyjnego, mógłbym skapcanieć.

T: Jest zdrowie, prywatne szczęście. Łatwo pewnie na tym budować sukces?

ZZ: Tfu, tfu, tfu... Chwała Bogu, mam wspaniałą rodzinę, czwórkę dzieci, zdrowie mi dopisuje. I oby tak zostało!

T: Niektórzy mówią jednak, że prawdziwa sztuka rodzi się, kiedy człowiek cierpi...

ZZ: (śmiech) To nie jest tak, jak mogłoby wynikać z naszej rozmowy, że wszystko układa się zawsze idealnie. Życie dokucza mi częstokroć, tak jak innym.

T: Doskonale Pan to ukrywa...

ZZ: (śmiech) Zapewniam, że zdarzają mi się niemiłe przeżycia. Ale nie jest ich tyle, bym miał stać się smutnym, zgorzkniałym człowiekiem. Zresztą nie mówmy o tym. Jestem optymistą i... - odpukać - szczęściarzem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji