Artykuły

Lech Raczak. "Grał ze śmiercią, i uwodził ją, i patrzył jej bezczelnie w oczy"

Leszek wciąż się żegnał. Ze światem, z teatrem, z nami, z samym sobą... - wspomnienie o artyście.

Leszek wciąż się żegnał. Wciąż wyjeżdżał. - Jestem już! - meldował zaraz po powrocie z Werony, Legnicy, Wrocławia, Rzeszowa, Łodzi, Warszawy... I umawialiśmy się na kawę, herbatę, wino, wódkę, a tak naprawdę na długie gadanie.

Najczęściej czytane

Na papierosy nie musieliśmy się umawiać. Paliliśmy zawsze i wszędzie. Także w miejscach objętych całkowitymi zakazami. Nauczył mnie "petować" na podeszwie, żeby nie wrzucać do kosza żarzących się niedopałków. - To jeszcze po jednym, teraz już naprawdę ostatnim.

I opowiadaliśmy historie, które właśnie nam się zdarzyły (te ważne i te nieważne, ale obowiązkowo anegdotyczne), oburzaliśmy się na kolejne polityczne hucpy, streszczaliśmy spektakle, których jedno z nas nie widziało, sprzeczaliśmy się o te, które oglądaliśmy wspólnie, choć tych sporów zdarzyło nam się tak naprawdę niewiele. Dotyczyły głównie przedstawień Teatru Ósmego Dnia, które powstały już po jego odejściu. - Czepiasz się i przesadzasz! - mówiłam. A on się wyzłośliwiał, zaperzał. W końcu milkł zasmucony. - Nie każcie nam wybierać, które z rozwiedzionych rodziców kochamy bardziej - prosiłam i jego, i kolegów z Ósmego Dnia. Z czasem chyba zaczynali to rozumieć.

Zawsze było za mało czasu na to gadanie. Dziś czas jest nieskończony, a słów brak.

Bywał młodszym bratem

Ewa Wanat napisała, że był dla niej duchowym ojcem. Dla mnie w jakimś sensie też, ale znacznie częściej bywał jednak bratem. Czasem starszym, a czasem - o dziwo - młodszym. Widzę łobuzerski błysk w oku, kiedy zdaje szczegółową relację z tego, jak spektakularnie narozrabiał, wywinął numer, namieszał. Zupełnie inaczej uśmiechał się, kiedy po pytaniu "I jak, pani redaktor?", słyszał w odpowiedzi, że wyreżyserował piękny spektakl, napisał mądry tekst, że dobrze zrobił. Tak, był łasy na komplementy i uroczy w tej próżności, zupełnie niepasującej do figury mistrza i mędrca, ale w jakiś paradoksalny sposób doskonalę ją dopełniającej. Wielbił paradoksy.

Tak się składało, że nasze ścieżki często krzyżowały się zupełnie przypadkiem gdzieś między kościołem Najświętszego Zbawiciela a anarchistyczną Zemstą, przy Fredry w Poznaniu. Przystawaliśmy - każde w swoim biegu - tylko na chwilę, a rozmowa naturalnie się przeciągała. Zwykle ktoś do nas dołączał. Staliśmy i gadaliśmy na tym chodniku w środku miasta, w samym centrum "wszechświatowych zagadnień". Bastion anarchistów po jednej stronie, figura Chrystusa po drugiej, malownicze zachody słońca nad mostem Teatralnym jako naturalna scenografia i chichot hrabiego Aleksandra unoszący się nad tym wszystkim...

Z tego i nie z tego świata

Leszek był z tego świata - jak mało kto. Gotów zaangażować się w każdą aktywność, która pozwalała choć na chwilę zrealizować utopię, dać (przeważnie złudne) poczucie, że prawda, dobro, piękno, sprawiedliwość, lojalność, wierność, solidarność, odpowiedzialność, uczciwość, prawo to nie są puste słowa. I jeszcze wstyd. Często przypominał nam o wstydzie.

Jeżeli miłość mierzyć czasem, który się razem spędza, to Leszek miał czas dla ludzi. Zaskakująco dużo czasu dla zaskakująco wielu ludzi. Szczodrze dzielił się swoją obecnością i uwagą. Nie szczędził jej przyjaciołom, aktorom, scenografom, kompozytorom, studentom, rewolucjonistom, aktywistom, straganiarzom, taksówkarzom, sprzątaczkom, portierom, akustykom, widzom Jego okołoteatralna rodzina wciąż się rozrastała. Pozwalał jej kochać siebie. I sam kochał nas na swój szorstki, nieco nieśmiały, przeważnie ubrany w jakiś drobny sarkazm sposób. Lgnęliśmy do niego, a on dopuszczał do swego kręgu pozakręcanych, poprzetrącanych, zwariowanych, nieoczywistych, niejednoznacznych... Ilekroć pomyślę o spotkaniach w gronie jego przyjaciół, ilekroć popatrzę na zdjęcia Krzysia Fabiańskiego, widzę coraz starszych i coraz piękniejszych ludzi. Ludzi, którzy patrzą sobie w oczy.

Był też nie z tego świata. Namiętnie wyprawiał się w podróże do Orbis Tertius. Przywoził stamtąd wciąż nowe opowieści, szkicował plany i mapy, żebyśmy się nie zgubili, kiedy już tam dotrzemy. Radził, co ze sobą zabrać, a co zostawić tu na zawsze. I przybywało w Orbis Tertius bliskich mu bliźnich.

Grał ze śmiercią

Leszek wciąż się żegnał. Ze światem, z teatrem, z nami, z samym sobą... I grał ze śmiercią, i oswajał ją, i uwodził, i rozbrajał, i patrzył jej bezczelnie w oczy, i zaklinał. W kolejnych spektaklach aranżował żałobne ceremonie, pisał epitafia, pieczętował testamenty. Przychodziłam na te spektakle i płakałam, bo coraz boleśniej uświadamiały, że któregoś dnia jednak nie wróci. Chciał nas wzruszać. A jeszcze bardziej chciał, żebyśmy się śmiali przez łzy, żeby wzruszenie nie okazało się tanie. Mistrz anegdot. Mistrz metafor.

Jowisz domyka właśnie zodiakalny krąg. W piątek rok świni przechodzi w rok szczura, a żywioł ziemi ustępuje miejsca metalowi. W poniedziałek zaś świat i zaświaty świętować będą urodziny Leszka. Może siedemdziesiąte czwarte, a może zupełnie inne. Któż z nas może to wiedzieć? Leszek już wie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji