Artykuły

Świat rzeczy używanych

- Rzecz się dzieje w 2030 r. wśród wymierającego społeczeństwa Zachodu oraz napływających robotników ze Wschodu. Premiera odbędzie się 28 września w teatrze w Grazu. W przedstawieniu zagrają słoweńscy aktorzy, reżyseruje Christina Rast - o sztuce "Ciemny las", filmie na podstawie "Opowieści galicyjskich" i nieukończonej powieści mówi Andrzej Stasiuk.

Bartosz Marzec: We wrześniu odbędzie się premiera twojej kolejnej sztuki "Ciemny las". Ponoć to jakieś ponure proroctwo?

Andrzej Stasiuk: Rzecz się dzieje w 2030 r. wśród wymierającego społeczeństwa Zachodu oraz napływających robotników ze Wschodu. Są też Chińczycy, którzy klonują ludzi i sprzedają ich do pracy. Będzie to więc tragifarsa z elementami sado-maso i krytyki społecznej, nieco lewicującej. "Ciemny las" to historia 140-letniego Austriaka, jego 120-letniej żony i 80-letniego syna. No i robotników ze Wschodu, przy czym nie jest powiedziane, że z Polski. Premiera odbędzie się 28 września w teatrze w Grazu. W przedstawieniu zagrają słoweńscy aktorzy, reżyseruje Christina Rast.

Jakie jest twoje pierwsze wrażenie po obejrzeniu ekranizacji "Opowieści galicyjskich"?

Podobało mi się, choć nie mam do tego filmu dystansu. W końcu, co mogę powiedzieć o historii, którą sam wymyśliłem, opisałem, a potem jeszcze przerobiłem na scenariusz? Film Darka Jabłońskiego jest bardzo malarski, wysmakowany. Świetne zdjęcia Tomasza Michałowskiego dobrze "zagrały" Jaśliska, czyli miejscowość, gdzie rzecz się dzieje. No i wyszedł moralitet, miejscami tragiczny, miejscami śmieszny. Na razie jestem dobrej myśli, choć straciłem już serce do tego projektu, bo praca nad nim trwała dziesięć lat. Gdy wreszcie rozpoczęły się zdjęcia, myślami byłem przy książkach jeszcze nienapisanych i "Opowieści galicyjskie" nie bardzo mnie obchodziły. Tymczasem okazało się, że film to coś więcej niż moja proza. Darek znalazł dla niej nową formę i ja ją akceptuję. Mam nadzieję, że tak też zrobią potencjalni widzowie, kiedy film trafi do kin wiosną przyszłego roku.

W filmie zagrał znany z "Samotnych" Jiři Machacek.

To megagwiazda czeskiego kina. U siebie w ojczyźnie jest trzy razy bardziej popularny niż u nas Bogusław Linda. A tu proszę: zgodził się zagrać główną rolę w skromnym polskim filmie. Z Zuzą Fialovą stworzył przepiękny duet miłosny. Przypomina trochę Bustera Keatona, bo jest nieco zaskoczony istnieniem świata i nie okazuje przy tym zbytnich emocji. Do filmu zaangażowano Mariana Dziędziela, Jerzego Radziwiłowicza, a także kilku znakomitych aktorów, których nazwisk nie kojarzymy, a którzy umiejętnie weszli w skórę moich trochę śmiesznych, nieco wzniosłych prowincjonalnych bohaterów.

Słyszałem, że do nowego roku ukończysz kolejną powieść.

Nie dam rady. A to dlatego, że wolno mi się pisze. Poza tym książka będzie długa. Myślę jednak, że wczesna wiosna 2007 r. to termin realny. Lubię "Jadąc do Babadag", lubię wszystkie miejsca tam opisane i postanowiłem do nich wrócić. Tym razem w fabule. Po prostu wyślę tam moich bohaterów. Nie dojadą do Albanii, aż tak śmiała i surrealistyczna powieść to nie jest. Ale trafią do Rumunii, Siedmiogrodu, Transylwanii...

Kim są ci bohaterowie?

Sprzedają ciuchy. Na prowincji Polski lumpeksy to ważny dział gospodarki narodowej. Podobnie w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Otóż dwóch przedsiębiorców - czterdziestokilkuletnich, zmęczonych życiem facetów - pakuje do zdezelowanej furgonetki skórzane kurtki i rusza śladem wesołego miasteczka oraz pracującej tam ślicznej bileterki. Pomysł wzięty z życia. Co roku przyjeżdża tu do nas, do Gorlic i Jasła, takie ubożuchne słowackie czy czeskie miasteczko. Moja powieść będzie więc trochę "La Stradą", a trochę słowiańskim "On the road". Ktoś kocha się w bileterce, ktoś marzy o hurtowni używanych ciuchów w Budapeszcie. Stamtąd statkami kurtki i portki płynęłyby Dunajem na Bałkany... To też opowieść o tym, że nasza część świata przypomina wielki second hand, gdzie wszystko jest używane. Od idei począwszy, a na samochodach skończywszy. Zamierzam umieścić w powieści postaci znane z moich wcześniejszych książek. Zjawiają się więc bohaterowie "Opowieści galicyjskich", a także Paweł z "Dziewięciu", który, nawiasem mówiąc, jest narratorem. Uszedł z życiem z gangsterskich porachunków, wyniósł się z dużego, dziwnego miasta, kupił furgonetkę i żyje w powiatowym, 30-tysięcznym miasteczku na południu Polski. To on jest jednym z handlarzy.

Książka stanowi więc podsumowanie pewnego rozdziału twojego pisarstwa?

Od razu "podsumowanie"... Po prostu: składam ten świat. Buduję fikcję, która ma wiele wspólnego z rzeczywistością, a może nawet ją przewyższa. Ostatnio o to nietrudno. To jest w literaturze najważniejsze: mieć swoje państwo i być w nim prezydentem. Lubię mówić moim bohaterom, co mają robić. Ale oni słuchają mnie tylko do czasu.

***

Człowiek z prowincji

Rocznik 1960, należy do najwybitniejszych polskich prozaików, ale publikował także wiersze i dramaty. Człowiek o niekonwencjonalnym życiorysie: wyrzucany ze szkół chwytał się różnych prac, w latach 80. zaangażował się w ruch pacyfistyczny, za dezercję z wojska spędził półtora roku w więzieniu, co opisał w debiutanckiej książce "Mury Hebronu" (1989). Od kilkunastu lat mieszka w Beskidzie Niskim, gdzie powstały m.in. "Opowieści galicyjskie" (1994) na poły fabularyzowane, na poły reportażowe obrazy z życia mieszkańców podgórskiej prowincji. Kilkakrotnie nominowany do nagrody Nike (za tom prozy "Dukla", opowiadania "Zima"), otrzymał ją w ub. roku za "Jadąc do Babadag".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji