Artykuły

Halka - wilczyca, wampirzyca, kobieta

- "Halka" jest operą żywą i ma w sobie potencjał rozmowy z dzisiejszym widzem - mówi reżyser Mariusz Treliński w rozmowie z Anną S. Dębowską w Gazecie Wyborczej - Co Jest Grane.

"Halka" Stanisława Moniuszki w reżyserii Mariusza Trelińskiego w grudniu miała premierę w Wiedniu. W tytułową postać wcieliła się amerykańska sopranistka Corinne Winters, u jej boku śpiewali Piotr Beczała jako Jontek i Tomasz Konieczny jako Janusz. Słynnym austriackim chórem Arnold Schoenberg Chor oraz ORF Radiosymphonie Orchester Wien dyrygował Łukasz Borowicz.

Mariusz Treliński wraz ze scenografem Borisem Kudlićką przenieśli "Halkę" w lata 70. XX wieku. Recenzenci z Austrii przyjęli premierę pozytywnie. Dziennikarz "Wiener Zeitung" zatytułował swój tekst "Thriller zamiast folkloru", nmz-on-line uznał, że "Halka" jest dla Niemiec i Austrii spóźnionym wzbogaceniem wiedzy, a na łamach "Kuriera" i "Wiener Zeitung" stwierdzono, że jest ona dla widza spoza Polski autentycznym odkryciem.

We wtorek w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej odbędzie się warszawska premiera "Halki". Dyrygować będzie, tak jak w Wiedniu, Łukasz Borowicz, partię Jontka zaśpiewa też Piotr Beczała, ale zmienią się wykonawcy innych ról, w partii tytułowej wystąpi Izabela Matula, a Januszem będzie Tomasz Rak.

ANNA S. DĘBOWSKA: Czy wychodząc przed wiedeńską publiczność na premierowym przedstawieniu "Halki" Stanisława Moniuszki, czułeś dumę?

MARIUSZ TRELIŃSKI: Zamówienie tej realizacji przez operę wiedeńską było czymś szczególnym, gdyż "Halka" jest praktycznie niewystawiana za granicą. Od kilkunastu lat na całym świecie reżyseruję opery po niemiecku, włosku czy rosyjsku. A tu nagle wspaniała wiedeńska scena, z niesamowitą historią i tradycją oraz muzyka, którą zna się od dziecka, i polski język wypełniający salę - wyjątkowe przeżycie. A gdy Piotr Beczała zaśpiewał z wiedeńskiej sceny "Szumią jodły na gór szczycie", poczułem wzruszenie. Dyrektor Roland Geyer zaproponował nam następną realizację już w przyszłym roku. Chyba się udało.

Wydawało się, że sarmatyzm i góralszczyzna to nie są twoje rejony wyobraźni.

- Wiele osób się temu dziwiło: "Ty robisz Halkę?" Sam byłem przekonany, że jest to dzieło dalekie od moich poszukiwań. Miałem wrażenie, jak większość, że to szkolna lektura, dość oczywista i że właściwie wszystko w tej sprawie zostało już powiedziane. Wystarczyło uważniej wczytać się w libretto, by się przekonać, że "Halka" ukrywa pewne pęknięcia i tajemnice, okrucieństwo jest głęboko wpisane w tę opowieść. Moniuszko i Włodzimierz Wolski wybiegli daleko poza swoją epokę. To jedna z pierwszych na świecie oper werystycznych, brutalna diagnoza społeczna opisująca strukturę pogardy międzyklasowej. Uważa się, że weryzm narodził się we Włoszech, ale "Rycerskość wieśniacza" Pietra Mascagniego powstała 30 lat po "Halce" warszawskiej (1858).

Gdyby nie zaproszenie z Wiednia, zainteresowałbyś się "Halką"?

- Pewnie nie wyszedłbym poza stereotypowe myślenie. "Halka" w Wiedniu to zasługa Piotra Beczały, który zabiegał o nią przez wiele lat. Opera Narodowa w Warszawie dołączyła do tego projektu. Mamy nadzieję, że ta inscenizacja zawędruje dalej, toczymy rozmowy z dyrektorami kilku oper, również z Peterem Gelbem, dyrektorem generalnym Metropolitan Opera w Nowym Jorku.

Trudniejsza jest dla ciebie realizacja w Wiedniu czy w Warszawie na tej olbrzymiej scenie?

- Problemem nie jest skala spektaklu. Wielokrotnie przenosiłem swoje przedstawienia z mniejszej sceny na dużą. Chodzi o zupełnie inny odbiór publiczności. W Polsce każdy widz wie, jak powinna wyglądać "Halka". Tradycyjna widownia może być rozczarowana, może nawet oburzona, ponieważ naruszamy pewien kanon przyzwyczajeń.

Robisz to, począwszy od "Madame Butterfly", twojej pierwszej

operowej inscenizacji na dużej scenie w 1999 roku.

- To dla mnie jedyna metoda. Zrywam zewnętrzną otoczkę, estetyzm, efektowny folklor, aby odsłonić napięcia między bohaterami. Ta metoda napotyka opór widowni nie tylko u nas. Odczułem to w Rosji, kiedy reżyserowałem "Jolantę" Piotra Czajkowskiego, która tam postrzegana jest jako urocza bajka. Tymczasem ja odkryłem w niej opowieść o zaborczym ojcu, który próbuje zatrzymać dziecko tylko dla siebie. Tą realizacją próbuję udowodnić, że "Halka" jest operą żywą i ma w sobie potencjał rozmowy z dzisiejszym widzem.

W twojej "Halce" został tylko biały miś z Krupówek jako kulturowe odniesienie. Nie mogłeś zostawić chociaż Giewontu?

- Dziś prawdziwych górali już nie ma. Gór też, bo przesłania je smog. Zostały tylko echa dawnych symboli i stylizacje. To prawda, że "Halka" przez dziesiątki lat symbolizowała polską tradycję, z jej góralszczyzną i kulturą szlachecką. Wszyscy chcemy ją pamiętać jako idylliczny obrazek z naszych dziejów. Jednak autor wpisał w nią konflikt, który wzbudził kontrowersje już na prapremierze. Pokazał rów, który podzielił polskie społeczeństwo na wiele lat. Moim zadaniem było zobaczyć, jak ten konflikt rezonuje w nas dzisiaj.

W "Halce" jest wiele wątków, które rezonują z naszymi problemami: nierówności społeczne, nadużywanie władzy. Ty jednak przeniosłeś akcję do Polski Ludowej, w czasy dawno już minione.

- To dlatego, że nie lubię interwencyjnych, plakatowych przedstawień. W "Halce" zainteresowała mnie wyraziście pokazana relacja pana i niewolnika, która jest doświadczeniem uniwersalnym. Pomyślałem, że ciekawie będzie zderzyć to z epoką z naszej historii najnowszej. Polska Ludowa głosiła równość społeczną. W rzeczywistości odtwarzała dawne podziały klasowe. To w epoce Gierka zaczęła się moda na szukanie szlacheckich korzeni. Tzw. badylarze dorabiali się fortun. Stolnik i jego córka Zofia to właśnie tacy PRL-owscy nuworysze. Zarządzają luksusowym hotelem. Halka pracuje tam jako kelnerka, którą pomiatają.

Autorka kostiumów Dorota Roqueplo odtworzyła modę tamtej epoki, a scenograf Boris Kudlićką charakterystyczne dla niej rekwizyty.

- W tych czasach dorastałem. Niedawno oglądałem zdjęcia mojej mamy, która prowadzi wózek ze mną. Na głowie ma kok i jest ubrana w jedną z tych prostych sukienek sięgających powyżej kolan. Łatwo kpić z tamtych czasów, ale wolałem pokazać to, co było w nich piękne - ten promyk lat 70., kiedy w sklepach pojawiły się pomarańcze, a ludzie myśleli, że tak już będzie zawsze.

Halka ma u ciebie jakąś niepokojącą siłę.

- Wskazówką była dla mnie głośna książka Clarissy Pinkoli Estes "Biegnąca z wilkami" o archetypie Dzikiej Kobiety w mitach i legendach. Szukałem tam rdzenia Halki, która jest przecież góralką, tkwi w niej pierwotna siła, potrzeba buntu. Nowoczesnym zabiegiem Moniuszki była sytuacja lustrzana: Halka jest i ofiarą, i katem. Jest ofiarą bezmyślności Janusza, ale to, co od niego otrzymała, oddaje Jontkowi, którego miłość odrzuca.

Halka przechodzi przez fazę buntu, agresji, autoagresji, obłędu. Jest też wampirzycą.

- Powiedziałbym: powracającym upiorem. Upiór i zmarli, którzy wracają, to obsesje słowiańskiej literatury. Zależało mi, żeby w "Halce" wykreować współczesne postacie, ale równocześnie sięgnąć głęboko do korzeni słowiańszczyzny, zanieść do Europy ciała naszych umarłych, jak chciała Maria Janion.

Może to czar Piotra Beczały, ale nie mogłam zrozumieć, dlaczego Halka nie chce Jontka, pokazanego jako silny opiekuńczy mężczyzna o złotym sercu.

- To jest proste i nieodwracalne zarazem: brak chemii. Jontek jest w swojej platonicznej miłości strasznie zaślepiony. Od dziecka słyszy od niej słowa: "Nie chcę cię", ale nie może się uwolnić.

Piotr bardzo świadomie podszedł do roli. Wszyscy wiemy, że on jest w tej chwili jednym z najlepszych tenorów na świecie. To Natalia Kawałek, która w Wiedniu śpiewała Zofię, powiedziała raz na próbie, że powinno się puszczać arię "Szumią jodły na gór szczycie" w wykonaniu Beczały każdemu Polakowi i temu, który się nie rozpłacze, odbierać obywatelstwo, bo to oznacza, że już nic nie czuje.

Może warto podsunąć ten sposób ministrowi Glińskiemu.

- Beczała stworzył silną postać sceniczną, zupełnie inną od tego, co zwykle gra, a gra romantyczne, szlachetne i wzniosłe postacie. Poprosiłem go o obejrzenie filmów z Clintem Eastwoodem, facetem jak skała, który skrywa tajemnicę. Pracował nad krokiem, nad sylwetką. Trudne zadanie, bo śpiew otwiera i unosi, a on miał grać kogoś zamkniętego w sobie.

Podnosi głowę w scenie buntu kelnerów, której nie ma u Moniuszki.

- To bunt chłopów. Jontek przystawia brzytwę do gardła Janusza. Moniuszce zarzucano po prapremierze "Halki", że wraca do tematu rzezi galicyjskiej, krwawego konfliktu chłopstwa i szlachty (1846). To trauma wciąż żywa w naszym narodzie. Polska cały czas jest boleśnie podzielona na dwa obozy, ta rana wciąż się otwiera. Jedynym momentem, w historii, kiedy to zostało zawieszone, był czas "Solidarności". Zauważ, jaka nagle pojawiła się wtedy energia, jaka jasność w tym kraju. W "Halce" masz pokazany konflikt klasowy, ale czasem w kropelce zawiera się więcej.

***

Wtorek, 11 lutego, i piątek,

14 lutego, godz. 19 oraz niedziela,

16 lutego, godz. 18, Teatr Wielki - Opera Narodowa

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji