Artykuły

Rzeczywiście - "W com ta miał..."

Najpiękniejszym skutkiem społecznym poznańskiej inscenizacji "Wesela" jest - może to paradoks? - dyskusja. I mimo recenzji Celestyna Skołudy, przypuszczam, że jest ona bezinteresowną, a tylko w formie ostrą wymianą zdań na temat dzielą sztuki. W Poznaniu, gdzie zasadą jest cisza i błogostan, rzecz nie ma precedensu, zwłaszcza, że wszystko, co było dawniej, nie liczy się w takich wypadkach.

Ponieważ "Głos Wielkopolski" dopisał pod recenzją Celestyna Skołudy zaproszenie do dyskusji - pozwalam sobie dorzucić parę myśli do wrzącego właśnie kociołka (- wracam w tej chwili ze spotkania w Klubie "Od nowa"). I z góry zastrzegam - nie po to, by grzebać w szczegółach zadziwiającej (bo dziwić musi, zwłaszcza u Skołudy, owa nie przebierająca w środkach filipika przeciw trojce "sprawców" "Wesela" w Teatrze Polskim) recenzji: Jest ona legitymacją określonej postawy, mającej swoją tradycję i swoje "zasługi". Jest tą legitymacją nawet wbrew gołosłownej deklaracji wstępnej, łaskawie akceptującej prawo artysty do eksperymentów Inscenizacyjnych. Chciałbym natomiast zająć się paroma kwestiami natury, że się tak wyrażę, metodologicznej. Backvisa się nie boję, bo na odsiecz Skołudzie z Belgii nie przyjedzie, Schillera takoż - bo wyrósł w kręgu krakowskiej mitologii "Wesela"...

Jedyną szansą literatury wobec czasu i przemian świadomości społecznej (a znamy tempo tych przemian w XX wieku), jest trwała zdolność do pomyślnej weryfikacji właśnie wobec owych przemian czasu i świadomości. Myślę, że "Wesele", w ograniczonym co prawda zakresie, taką zdolność weryfikacji posiada. Mianowicie jest nią aktualność pamfletu Wyspiańskiego na Polaków, na tę ich cechę, którą w dyskusji w "Od nowa" ktoś, w bardzo szerokim zrozumieniu tego terminu, nazwał po gombrowiczowsku "ogólną niemożnością". I myślę, że warsztat krytyczny powinien tę prawdę uwzględniać, Jeśli chce być narzędziem czułym i autentycznym, nie zaś tylko polonistycznym.

Wiąże się z zasygnalizowanym problemem sprawa druga: wizja sceniczna. Skołuda wyciągnął stary straszak ("nowoczesność"!) i strzela na oślep, nie zastanawiając się w ogóle, gdzie należy postawić słowo "nowoczesny", gdzie "współczesny". Nowoczesny może być trick, ubiór, samochód, no - kiecka wreszcie; literatura natomiast Jest albo współczesna, albo współcześnie aktualna. Inaczej nie istnieje ona wcale, co najwyżej może leży gdzieś w formie zgrzybiałego zabytku. Jednak współczesnej recepcji "Wesela" wizja sceniczna Wyspiańskiego nie pomaga. Przeszkadza jej nawet, krępuje ją, w myśl innej prawdy, że artysta tworzył ją na miarę swoich czasów lub trochę tylko ponad ich miarę.

Dziś można więc powiedzieć, że Wyspiański był nowatorem, trudno powiedzieć, że nim jeszcze jest. Dotyczy to przede wszystkim wizji inscenizatorskiej, tzw. scenopisu, a w drugiej kolejności, już nie tak rygorystycznie - symboliki rekwizytów (lira, kosy, czapka - itp.). Zresztą, w myśl zasady, że klucz o wiele dłużej będzie symbolizował np. odkrywanie tajemnicy niż np. Werther - młode pokolenie. Stąd niemal wszystkie ataki Skołudy na niekonsekwencje Inscenizacyjne "Wesela" są raczej pokazem niezdolności albo niechęci do rozszyfrowana współczesnej wizji współczesnego człowieka niż rzeczywistą krytyką braków spektaklu. Są one wreszcie Wynikiem zafascynowania, tytułem ("Wesele" - wesele) utworu. Jeśli by się już trzymać tej ostatniej wersji - mnie osobiście odpowiadałaby fascynacja innego rzędu: "Wesele" - pogrzeb. Naród nasz od dobrych kilku wieków po raz pierwszy stoi wobec ogromnej szansy zerwania ze wszystkim, co złe w jego tradycji. Tę szansę narodowi i ludziom z osobna daje nowy ustrój. Czemuż nie mielibyśmy właśnie dziś pogrześć szczątków kłód, owego bezpłodnego politykierstwa i plotkarstwa, kunktatorstwa, szwoleżerstwa, awersji do "dobrej roboty"?

Skołuda najdotkliwiej rozprawił się z plastyczną oprawą "Wesela". Ale, jak się rzekło, jeden błąd krytyka pociąga za sobą drugi. Oczywiście - że człowiek, zafascynowany wizją sprzed 60 lat i lalką z Cepelii w roli Panny Młodej, nie dostrzeże szansy, Jaką daje pamfletowi Wyspiańskiego dekoracja, tak bardzo podkreślająca i rozciągająca w czasie aktualność krytyki, zawartej w utworze. Skołudę martwi anegdotyczna czy fabularna niezgodność kostiumu Wyspiańskiego z propozycją Potworowskiego. Jest to typowe, polonistyczne zmartwienie. W teatrze Byrskiego kostium jest podporządkowany idei spektaklu i tam też trzeba szukać klucza do zrozumienia Jego uniwersalizujących funkcji...

Na koniec, parę słów pro domo sua: nie jestem, jak Skołuda, zwolennikiem eksperymentowania. Zdenerwowała mnie np. inscenizacja Audibertiego, typowo formalistyczna, hermetyczna igraszka inscenizatorów na wartościowym tekście autorskim. Jestem natomiast zwolennikiem każdej, sensownej roboty, której "sprawca" wie, czego chce. Roboty przygotowanej i przetrawionej intelektualnie. I dlatego, przepraszając jednocześnie za chaotyczność wypowiedzi, agituję zwłaszcza młodych - idźcie na "Wesele" do Teatru Polskiego! Warto!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji