Artykuły

"Ubrałem się w com ta miał..."

Spośród wielu legend, jakie powstały wokół "Wesela", jedna uchodzi zazwyczaj uwadze swych prześladowców i demaskatorów. Myślę tu o naiwnej, a dosyć rozpowszechnionej wierze w istnienie jakiegoś jednolitego, martwego kanonu inscenizacyjnego "Wesela", który staje jakoby między dramatem Wyspiańskiego a współczesnymi widzami. Tymczasem na przekór legendzie, kształt sceniczny "Wesela" bynajmniej nie skostniał w bezruchu od czasu krakowskiej prapremiery z dnia 16. 3. 1901. Już w 4 lata później wzbogacił Solski w swej inscenizacji sytuacje sceniczne i dynamikę "Wesela", oraz wprowadził klękanie do aktu trzeciego. I po dzień dzisiejszy "Wesele" przeobraża się na scenie nieustannie, w każdej najbardziej nawet tradycjonalistycznej inscenizacji.

O losach scenicznych "Wesela" zadecydowała jednak nie tylko kosmetyka inscenizacyjna, ale dwa przeciwstawne sobie style inscenizacyjne: krakowski i warszawski. Szkoła krakowska nawiązuje do inscenizacji prapremierowej, a ściśle mówiąc do jej niedociągnięć i wyprowadza z niej kukiełkową formułę inscenizacyjną, mimo że schematyzm sytuacji i postaci w pierwszej realizacji "Wesela" wynikał raczej z niewystarczającej ilości prób, niż ze świadomej stylizacji. W inną ostateczność: w rodzajowo-psychologiczny naturalizm, popada szkoła warszawska, wywodząca się z "Reduty" Juliusza Osterwy.

Obok tych dwóch, niezupełnie nawet dziś przezwyciężonych tendencji inscenizacyjnych, nie brak w dziejach scenicznych "Wesela" poszukiwań eksperymentalnych. Antytradycyjny eksperyment z "Weselem" posiada również swoje tradycje. Warto o tym przypomnieć z okazji ostatniej inscenizacji w Teatrze Polskim w Poznaniu, bo po smutnej pamięci inscenizacji z roku 1932 w łódzkim Teatrze Polskim, gdzie występował dziwny stwór do pasa Wernyhora, od pasa w dół Chochoł, a goście weselni tańczyli rumbę i bawili się w jojo - nic już nie wydaje się straszne.

Paradoks eksperymentowania z "Weselem" polega na tym, że jeśli eksperyment zdezorganizuje bardzo spoistą wizję sceniczną dramatu, utrwaloną w uwagach odautorskich i w podtekstach, to ucierpi "Wesele". Jeżeli zaś ją uszanuje - ucierpi sam eksperyment. Stąd też nie nadaremnie wielki rewolucjonista polskiego teatru - Leon Schiller, inscenizator wcale nie lękliwy, ostrzegał przed eksperymentowaniem w "Weselu". "Teksty dramatów Wyspiańskiego - pisał Schiller - nie są już librettami literackimi, którym sceniczną formę nadaje reżyser i scenograf, lecz zawierają obfite i sugestywne informacje, dotyczące gry aktorskiej, ruchu scenicznego, dekoracji, kostiumów, muzyki".

Eksperyment poznańskiego "Wesela" próbuje wyjść poza partyturę teatralną Wyspiańskiego, nie przeciwstawiając jej nic, co by mogło rywalizować w logice artystycznej i sugestywności z wizją autora "Wesela". Realizatorzy inscenizacji w poznańskim Teatrze Polskim - Tadeusz BYRSKI (reżyseria), Piotr POTWOROWSKI (scenografia) i Tadeusz SZELIGOWSKI (muzyka) chcieli przybliżyć naszym czasom Wyspiańskiego, a przynajmniej własne wyobrażenia o Wyspiańskim. Miało to być, jak się można domyślać, "Wesele" nowoczesne, wolne od zdobnictwa, dekoratywności, anegdoty, atakujące widza współczesną sceniczną formą. Niestety realizacja sceniczna "Wesela" w Teatrze Polskim nie potwierdziła ambitnych intencji inscenizatorów. Nowoczesność poznańskiego "Wesela" sprowadza się do scenografii, paru współczesnych kostiumów i do chaotycznych i połowicznych poszukiwań inscenizacyjnego stylu. Reszta Jest najpoczciwszym tradycjonalizmem w udziwnionym przebraniu.

Scenografia Piotra Potworowskiego burzy tradycyjne wnętrze bronowickiej izby, pozostawiając na jego miejscu jedno krzesło, umowne okno i drzwi, a jako tło sceniczne syntetyczny pejzaż. Sprawdzenie jak sobie wyobraża "Wesele" artysta tej miary, co Potworowski, należy do bardzo pasjonujących przeżyć, ale nie przekonuje o celowości teatralnej zademonstrowanej scenografii. Wyrwanie "Wesela" z tego co Claude Backvis nazywa "środowiskiem genetycznym" okazało się w poznańskiej inscenizacji szczególnie niebezpieczne. Na to, aby się o tym przekonać, nie potrzeba wcale rozbierać ścian bronowickiej izby. Wystarczy wyjść nieco poza izbę, jak to uczynił Pronaszko w Teatrze Domu Wojska Polskiego w Warszawie, czy w większym jeszcze stopniu Przeradzka u Rotbauma, a efekt będzie równie niezawodny. Zabraknie, tak jak zabrakło w Poznaniu, teatralnej akustyki "Wesela".

Nieporozumienia, Jakie wynikają z konsekwencji scenograficzno-kostiumowej poznańskiego "Wesela", każą się jej równie obawiać jak mocno rażących dowolności. Bardzo konsekwentnie rozprawił się Potworowski z tęczową kolorowością "Wesela", tylko, że to, co uznał za zbędne zdobnictwo, pełni akurat w dramacie Wyspiańskiego dramaturgiczną funkcję, bo przecież "taniec kolorów, krasnych wstążek, pawich piór, kierezyj" kompromituje w "Weselu" "farbowany fałsz" pańskiej i chłopskiej maskarady. Mimo swej pogardy dla dekoratywności, zamienia się jednak poznańskie "Wesele" w jeszcze więcej niepokojącą maskaradę, niż chciał Wyspiański. Mody różnych czasów, różne style i pomysły zeszły się tu na "Wesele", aby się trochę ze sobą pokłócić. Jest tu Dziennikarz ubrany według mody A. D. 1900 w towarzystwie panienek w "bombce" i we "worku", Poeta w zielonym fraku i zielonych butach, Żyd ze szopki, Rachela ufryzowana a la Toulouse-Lautrec, Pan Młody górą chłop, dołem jeszcze "ciarach", który już tylko całkiem umownie "w kolorach się mieni", podobnie jak chłopcy, uczestnicy poznańskiego "Wesela". I, aby postaciom fantastycznym nie było przykro, zostały i one wciągnięte do inscenizacyjnej maskarady, a Chochoł w koszyczku na głowie, Stańczyk w czerwonej liberii i ucharakteryzowany nieco na prof. Filutka Wernyhora, potrafili się nawet w niej wyróżnić.

Maskarada poznańskiej Inscenizacji "Wesela" uzależniona jest w znacznej mierze od logiki malarskiej. Dla równowagi kolorystycznej i kompozycyjnej, a nie na złość widzom, Poeta chadza w zielonym fraku i zielonych butach, aby jego zieleń mogła się skontrastować z czernią sukni Racheli rudą czerwienią jej włosów. Podobna dopełniająca współzależność kompozycyjna istnieje na przykład między Dziennikarzem a Stańczykiem, nie tylko w zakresie kolorystyki (bo Stańczyk zawsze był czerwony), ale i stylizacji kostiumowej.

Ze swej twórczości malarskiej przenosi Potworowski do scenografii niechęć treściowych asocjacji i literackiej symboliki. Ale mimo tej niechęci symbolika nie przestaje istnieć i w "Weselu" i projektach kostiumowych Potworowskiego. Nawet formy geometryczne ku zmartwieniu abstrakcjonistów kojarzą się ze światem konkretów i symbolów, a cóż dopiero kostiumy postaci fantastycznych w utworze tak nasyconym symboliką jak "Wesele". Opierając się symbolice Wyspiańskiego, dopisuje Potworowski mimo woli do "Wesela" swoją własną symbolikę najzupełniej przypadkową, gdyż logika malarska jego wizji nie liczy się zupełnie z logiką dramaturgiczną "Wesela", ani nawet z logiką inscenizacji, której Jest współtwórcą. Ale w przedstawieniu teatralnym panuje nieubłagany rygor funkcjonalny wszystkich elementów, niezależnie od tego, czy użyte zostały świadomie czy nieświadomie. Co do panienek w zbyt nowoczesnych sukienkach, to jeszcze wiadomo dlaczego inscenizatorzy poznańscy są tak do nich przywiązani. Na ich "bombkach" i "workach" wspiera się przecież głównie nowoczesność inscenizacji w Teatrze Polskim. Gorzej ze Stańczykiem, który męczy się w liberii, jedynie dlatego, aby nie było tak jak chciał Wyspiański i na domiar złego cierpi nie tylko zupełnie niepotrzebnie, ale i trochę za innych. Przekomarzanie się Potworowskiego z "Weselem" nie jest bowiem zawsze konsekwentne. Zdarza się niekiedy, że Potworowski Wyspiańskiego toleruje I wtedy pojawia się przejmujące w swej kostiumowej prostocie Widmo albo wcale nie odległy od wizji Wyspiańskiego trumienny Czarny Rycerz.

Niekonsekwencje wizji plastycznej i jej grzechy wobec logiki "Wesela", nie są zresztą w inscenizacji poznańskiej czymś odosobnionym. Urastają tu nawet do ogólnej zasady inscenizacyjnej szczególnie przestrzeganej przez Tadeusza Byrskiego. W budowie sytuacji łączy inscenizacja poznańska zanadto już przebrzmiały nawet dla tradycjonalistów schemat szopkowy ze schematem sytuacyjnym, wymuszonym przez scenografię Potworowskiego. Cały ruch sceniczny ogranicza się skutkiem tego do jakiegoś rozpaczliwego błąkania się wokół jedynego krzesła, które każdy z wykonawców stara się chociaż dotknąć ręką, aby w pustej przestrzeni scenicznej znaleźć punkt oparcia dla swych jakby na złość na ogół akurat naturalistycznych skłonności. Logika przedstawienia poznańskiego załamuje się zresztą w samej umowności inscenizacyjnej, sprzecznej nie tylko ze stylem gry wykonawców, ale i zupełnie dowolnej. Jest to zazwyczaj umowność jednorazowa, która spełniwszy swe zadanie przestaje działać. Aby zaznaczyć, że znajdują się w alkierzu czy komorze, Wojtek i Gospodyni siadają po prostu tyłem do widowni, ale kiedy indziej nikt nigdy nie przejmuje się umowną topografią chaty, ani też tym, że inscenizacja stosuje dwustopniową umowność, wykorzystując drzwi wizualnie oznaczone i dwoje drzwi niewidzialnych.

Podobne niekonsekwencje widać w posługiwaniu się rekwizytami realnymi i fantastycznymi. W inscenizacji poznańskiej rekwizyty fantastyczne (kaduceusz błazeński, lira, która jest tu zarazem futerałem dla złotego rogu, złota podkowa) występują w całej swej mocno zresztą tandetnej konkretności i okazałości, w przeciwieństwie do rekwizytów realnych, pojawiających się bardzo nieśmiało i nie zawsze. W poznańskim "Weselu" uchowała się z nich jedynie umowna butelka dla Nosa i równie umowne skrzypce Muzykanta. Zapowiedziała się gdzieś miotła Isi i chłopskie kosy, pałasze - przynajmniej w swej wizualnej postaci. Jeśli niewidzialne kosy poznańskiego przedstawienia zaliczyć do fantastyczno-symbolicznej grupy rekwizytów przeszłości narodowej, to winny być zgodnie z konwencją inscenizacji właśnie bardzo konkretne, albo też co byłoby sugestywniejsze, należało w ogóle obrać możliwość odwrotną: całkowitą umowność rekwizytów fantastycznych. Jeśli zaś niewidzialne kosy miały być jedynie symbolami zbrojnej niemocy, to nic przecież nie przeszkadzało im występować w tej roli już poprzednio. Tak, czy inaczej, niepotrzebnie dla tych kos pocięto tekst "Wesela". Gdy więc w poznańskiej inscenizacji Jasiek wyjmuje zgromadzonym kosy z rąk, to nawet hałas jaki czynią, gdy zostają złożone w kąt, nic potrafi założyć wątpliwości, wywołanych niejednolitością konwencji scenicznych.

Niekonsekwencje poznańskiej inscenizacji "Wesela" wynikają nie tylko z oderwania się od partytury teatralnej Wyspiańskiego i niedopracowania własnej koncepcji, ale i z braku współpracy aktorskiej. Zamysł inscenizatorów tylko w nieznacznej mierze znalazł oparcie w interpretacji aktorskiej. Eksperymentowanie z "Weselem" przy pomocy zespołu niezupełnie scementowanego było niewątpliwie wielką lekkomyślnością, równie niebezpieczną jak obsadowa pobłażliwość. Ale obie te pomyłki nie tłumaczą jeszcze takiego przemieszania aktorskich stylów, jakie dokonało się w poznańskiej inscenizacji "Wesela", gdzie nowoczesność zostaje zagadana przez tradycjonalizm, pośledniejszego zresztą gatunku. Opiera się temu tradycjonalizmowi bardzo interesujący Dziennikarz - Andrzeja ANTKOWIAKA, subtelna Panna Młoda Anny CIEPIELEWSKIEJ, obie Rachele (Bronisława FREJTAŻANKA i Teresa WAŚKOWSKA, Widmo - Macieja BORNIŃSKIEGO, Gospodarz - Władysława GŁĄBIKA i obie Maryny (Irena MAŚLINSKA i Hanna GÓRZYŃSKA o ile im w tym nie przeszkadzały współczesne suknie.

Ale ton nadawał mimo wszystko krzykliwy i pijacki na ogół naturalizm. Narzekano kiedyś w związku z warszawskim "Weselem", że Nos - Aleksandra DZWONKOWSKIEGO uzasadnia opinię Józefa Kotarbińskiego, który utrzymywał, jak mówią złośliwi, że "Wesele" "zwalcza zgubne skutki alkoholizmu". W poznańskiej inscenizacji powiedzenie Kotarbińskiego sprawdza się jeszcze pełniej, gdyż obejmuje nie tylko spojonego do ostatecznych granic Nosa (Eugeniusz KOTARSKI) i niezgorzej pijanego Czepca (Stefan CZYŻEWSKI) ale nawet Pana Młodego, (Stanisław NIWIŃSKI), który upija się najwcześniej i zastępuje poetycką euforię, najpospolitszym pijackim odurzeniem. Abstrakcjonizm scenografii nadawał zresztą ich pijaństwu szczególnie silny rezonans, a Kotarskiego zmuszał wprost do zwulgaryzowania Nosa, pozbawiając go sofy, a człowiekowi tarzającemu się po ziemi niewygodnie przecież "coś po polsku miarkować". Nadmierną trzeźwość, nawet jak na Stańczyka, wykazali za to Włodzisław ZIEMBIŃSKI, oraz Marek OKOPIŃSKI w roli Poety. Ziembiński może dlatego, że ubrany tak nieszczególnie, nie wiedział na pewno czy jest Stańczykiem, czy nim nie jest. Po Marku Okopińskim widać było, że nie lubi poezji i że ona go też nie lubi. Trudno wspomnieć, choćby tylko przelotnie, o całej 35-osobowej obsadzie "Wesela". Wypada jednak zająć się Jaśkiem, bo w jego ręku znajduje się nie tylko złoty róg, ale i finał "Wesela". Obaj Jaśkowie Marek DĄBROWSKI i Zdzisław KUŹNIAR zgubili jedno i drugie.

Leon Schiller utrzymywał, że "niełatwo aktorowi zabić "Wesela" i że o wiele łatwiej może dokazać tego cudu reżyser". Obawiam się jednak, czy czasem Schiller nie doceniał w tym wypadku siły teatralnej zbiorowości. W każdym razie do nieporozumień poznańskiej inscenizacji przyłożyli się wspólnie reżyser, scenograf, muzyk i wykonawcy. Potworowski zdał się na Byrskiego, Byrski na Potworowskiego i Szeligowskiego, a aktorzy robili swoje, wspólnie pracując nad tym, aby miał rację Sobiesław, pierwszy Gospodarz "Wesela", który powiadał, że "w tej sztuce może nawet tygrys przejść przez scenę i nikogo to nie powinno zdziwić".

Poznańskiemu "Weselu" zaszkodziła najwięcej nie donoszona i nie domyślana do końca, połowiczna koncepcja. Gdyby to był jakiś wielki gwałt na Wyspiańskim, sprawdziłby się może w niejednym. Ale zaprezentowawszy jedynie brulion koncepcji, ponosi Byrski jedynie koszty eksperymentu, nie otrzymując w zamian nic. "Wielkie darcie piór" narodowych zamieniło się w przedstawieniu poznańskim w podskubywanie poezji samego Wyspiańskiego.

Myślę, że nie trzeba z tego powodu popadać w panikę. Wyspiański jakoś to przetrzyma. "Wesele" poznańskie jest bardzo pouczającą dla teatru pomyłką a bez pomyłek nie ma artystycznego rozwoju. Szkoda tylko, że pomyłka ta nie jest równie pedagogiczna dla widzów, bo nie ułatwia kontaktu z Wyspiańskim, co może najprzykrzejsze, przyznaje mimo woli rację tradycjonalizmowi teatralnemu, z którym i tak jest aż za dużo kłopotów w Poznaniu. I tego chyba należy w związku z poznańskim "Weselem" najwięcej żałować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji