Artykuły

Twardy, złamany, sfrustrowany. Gdyby Clint Eastwood wystąpił w "Halce", śpiewałby jak Piotr Beczała

- To że Metropolitan Opera nie gra żadnej polskiej opery jest przykre i nieuzasadnione wartością artystyczną. O "Halkę" Moniuszki walczę wszędzie, gdzie występuję - mówi Piotr Beczała. Jednego z najwybitniejszych tenorów świata możemy właśnie słuchać w Warszawie. Rozmowa z Anną S. Dębowską w Gazecie Wyborczej.

Piotr Beczała jeszcze w piątek i niedzielę, 14 i 16 lutego, wystąpi w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie w roli Jontka w "Halce" Stanisława Moniuszki. To ta sama inscenizacja Mariusza Trelińskiego, która dwa miesiące temu podbiła Wiedeń.

Anna S. Dębowska: Mieszka pan i występuje w Zurychu, Wiedniu, Nowym Jorku, a tu nagle Moniuszko, kompletnie tam nieznany.

Piotr Beczała: Jestem na scenie od 28 lat. Do tej pory miałem okazję śpiewać tylko w jednej polskiej operze, amsterdamskiej inscenizacji "Króla Rogera" Karola Szymanowskiego. Jontek to moja druga polska rola. Przyszła dość późno, mój głos był na nią gotów już 15 lat temu. Ta rola nie jest więc efektem mojego rozwoju artystycznego jak np. Parsifal, którego mam śpiewać - to najnowsze zaproszenie - w 2022 r. na Festiwalu Wagnerowskim w Bayreuth.

To, że nie miałem okazji zaśpiewać jej w Polsce, wynika z faktu, że zaraz po studiach na Akademii Muzycznej w Katowicach, nie widząc przed sobą przyszłości w kraju, z wielkim pragnieniem rozwoju wyjechałem na kontrakt do Linzu. Później zacząłem śpiewać w Zurychu, Londynie, Paryżu, a w 2006 r. pierwszy raz wystąpiłem w nowojorskiej Metropolitan Opera jako Książę w "Rigoletcie" Giuseppe Verdiego. W Met wystąpiłem ponad 120 razy, w dziesięciu rolach.

Niestety nie grają tam żadnej polskiej opery.

- To przykre i nieuzasadnione wartością artystyczną. "Halka" w niczym nie ustępuje znanej powszechnie "Sprzedanej narzeczonej" Bedricha Smetany. Nie sądzę, aby barierą był jej folkloryzm czy język, bo opowiada uniwersalną historię. Starałem się to od dawna zmienić, wszędzie tam, gdzie występowałem.

I udało się w Wiedniu. Długo przygotowywał pan grunt pod wiedeńską premierę "Halki"?

- Przez siedem lat. Roland Geyer, dyrektor Theater an der Wien, bardzo chciał mnie namówić do wspólnego projektu, ale nie doszliśmy do porozumienia - brakowało mi wolnych terminów. W końcu postawiłem wszystko na jedną kartę i powiedziałem: "Jeśli wystawisz Halkę, to podpisuję kontrakt choćby jutro". Byłem gotów poprzekładać niektóre zobowiązania, żeby to się stało. Geyer był tą propozycją zaskoczony - "Halki" nie znał i był zainteresowany pomysłem, więc po przemyśleniu i kilku następnych rozmowach przyjął propozycję. Trzy lata temu do produkcji dołączył Teatr Wielki - Opera Narodowa.

Śpiewa pan Jontka, górala. Podobno pan też jest góralem - zawsze myślałam, że Ślązakiem.

- Jestem honorowym obywatelem Śląska, ale urodziłem się blisko Bielska-Białej, z okna domu oglądałem Szyndzielnię, więc czuję się również góralem. Moje rodzinne Czechowice-Dziedzice są za Wisłą, na południe od rzeki, gdzie był zabór austriacki i Galicja. Na północy był już zabór pruski i hanysy, czyli Ślązoki. Studiowałem w Katowicach, znam śląski dialekt, ale znam także gwarę góralską, której bardzo lubię używać w rozmowach ze znajomymi góralami.

Jeśli chodzi o Jontka, to od razu go zrozumiałem - uparty człowiek gór. Jak się zakochał, to już na amen.

Pana rodzina to górale z dziada pradziada?

- Rodzina ojca jest z Czechowic. Mój dziadek był murarzem. To były wielodzietne rodziny - po dziewięcioro dzieci. Mieszkali ze sobą po sąsiedzku. Jako dziecko byłem otoczony wujkami i ciociami. W rodzinie mojego ojca byli Cyganie i podobno w naszych żyłach krąży też trochę włoskiej i szwedzkiej krwi. Dość skomplikowane, ale dla mnie bez większego znaczenia. Jestem obywatelem świata.

Pięknie śpiewa pan arię Jontka "Szumią jodły na gór szczycie". Ktoś podobno zaproponował, aby każdemu Polakowi dać ją obowiązkowo do wysłuchania.

- A kto nie zapłacze, temu należy odebrać paszport? To był żart Natalii Kawałek, która w wiedeńskiej premierze śpiewała Zofię, narzeczoną Janusza. Bardzo miły komplement, ale to zasługa muzyki Moniuszki. "Halka" ma cudowne rzeczy do śpiewania, to jest bardzo wartościowa muzyka i pod wieloma względami nowatorska. W finale są harmonie, które później Dvorák wykorzystywał w swojej "Rusałce". "Halka" to opera o tematyce społecznej, bliska życiu, wyprzedzająca włoski weryzm, czyli realizm w operze. Być może Moniuszce nie starczyło determinacji, był zakorzeniony w stylu romantycznym, ale nie umniejsza to jego wartości.

W tej arii Jontek otwiera serce i wylewa cały swój żal.

- To jest rodzaj monologu, w którym on się troszkę odkrywa. Nie jest osobą, która łatwo okazuje uczucia. To jest poważny facet, który dużo przeszedł, kocha Halkę i nadal chce o nią walczyć. Boli go, że ich drogi się rozeszły, że ona pokochała innego.

Dlatego pana Jontek jest buntownikiem i chodzi w czarnej skórze?

- Ma mieć coś z Jamesa Deana. Nosi w sobie gniew i napięcie. W konfrontacji z Januszem zamiast białej marynarki kelnera ma na sobie właśnie tę skórzaną kurtkę. Walczy jak równy z równym.

Mariusz [Treliński] miał gotową koncepcję przeniesienia akcji "Halki" w lata 70. do hotelu Kasprowy, w którym główna bohaterka jest kelnerką, a Janusz dorobkiewiczem, celebrytą. Miał też gotowy pomysł na postać Jontka. Do mnie należało wypełnienie tego zarysu mową ciała i oczywiście ekspresją wokalną. Staram się unikać grania szablonowych postaci. Czasem jestem na jednej fali z reżyserem i korzystam z jego pomysłów, czasem muszę być do nich w kontrze. Zawsze jednak świadomie tworzę charakter mojego bohatera, angażuję się w jego życie wewnętrzne i staram się go pokazać w taki sposób, aby frapował widza.

Udało się to wzorowo, ale dla pana to był chyba zupełnie nowy typ roli?

- Tak, zwykle wcielam się w amantów i bohaterów lirycznych, którzy otwarcie i ufnie deklarują swoje uczucia. To jednak coś zupełnie innego niż granie złamanego życiem faceta, który nosi w sobie zadrę i frustrację.

Czuł się pan jak Clint Eastwood, twardziel z czułym sercem?

- Trochę tak. Jak się tworzy taką postać, robi się to na porównaniach. Musiałem sobie wyobrazić kogoś takiego jak Eastwood, Dean, Steve McQueen czy Marlon Brando, którzy mieli specyficzny sposób reagowania i poruszania się. Wypracowałem inną mowę ciała, pochylenie tułowia. Bardzo mi w tym pomógł choreograf Tomek Wygoda. Arię "Szumią jodły" zaczynam, siedząc przy stole, zrezygnowany i zmęczony życiem. To nie jest naturalna pozycja dla prawidłowej emisji głosu.

Śpiewacy wykonywali ją zwykle, stojąc na proscenium, frontem do publiczności.

- Wsparci na ciupadze. Ale u Trelińskiego jest zupełnie inne podejście do postaci i rekwizytu.

Oglądałam tę "Halkę" jako zupełnie nową opowieść, pełną nowych znaczeń.

- Ten spektakl jest spójną opowieścią o dramatach osobistych głównych postaci i konflikcie społecznym. Choć oczywiście jest tu wiele nowych elementów i pomysłów, traktuję całość jako ciekawą i poruszającą interpretację, a nie nowe dzieło. Jestem z gruntu nieufny w traktowaniu pracy reżysera operowego jako twórcy. Twórcą jest dla mnie reżyser filmowy pokroju Woody'ego Allena, który pisze scenariusz i reżyseruje film od początku do końca. Reżyser, który bierze się za operę, staje się z własnego wyboru jej interpretatorem. Granica jest jednak dość płynna. Mariusz Treliński pracuje na tej właśnie granicy, ponieważ na operę patrzy jakby przez obiektyw kamery filmowej.

Czy jest szansa na pokazanie tej "Halki" w Metropolitan Opera, gdzie jest pan uwielbiany?

- Szansa jest zawsze. Moje rozmowy z Peterem Gelbem, dyrektorem Met, na temat polskiej opery, niekoniecznie nawet "Halki", trwają już od wielu lat. Wkrótce będę znów w Nowym Jorku i zamierzam drążyć temat. Mariusz Treliński też jest w kontakcie z Peterem Gelbem, zrobił przecież w Met dwie produkcje [dyptyk "Jolanta"/"Zamek Sinobrodego" i "Tristana i Izoldę"], ma tam plany na przyszłość. To również może pomóc całej sprawie. Rozmawiam o "Halce" z operami w Paryżu, Madrycie, Monachium i Barcelonie oraz z kilkoma festiwalami. Czas pokaże, czy to arcydzieło Stanisława Moniuszki pójdzie dalej w świat.

*Piotr Beczała - rocznik 1966. Jeden z największych tenorów naszych czasów, gwiazdor Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Absolwent Akademii Muzycznej w Katowicach. Karierę międzynarodową zaczynał w Linzu, a rozwijał ją w Operze w Zurychu, Opera de Paris, Covent Garden w Londynie, wiedeńskiej Staatsoper i mediolańskiej La Scali. W 2006 r. debiutował w Metropolitan Opera, gdzie wystąpił później ponad 120 razy i szykuje się do następnych ról na tej słynnej scenie: Radamesa w "Aidzie" i Manrica w "Trubadurze" Giuseppe Verdiego. Sceniczny partner rosyjskiej sopranistki Anny Netrebko, z którą od lat tworzy operowy dream team. W 2022 roku na Festiwalu Wagnerowskim w Bayreuth będzie śpiewał Parsifala, zaszczyt, który nieczęsto spotyka cudzoziemców.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji