Artykuły

Wesele

Jesteśmy na pewno nadal pod wpływem tradycyjnej dramaturgii "Wesela". Od czytywanie utworu w przeszło pół wieku od daty jego powstania, wymaga wyboru, w tym wypadku surowego szczególnie, jako że dramat Wyspiańskiego spowiła legenda. Wyrosła natychmiast po prapremierze, w ów pamiętny dzień 16 marca 1901 r., towarzyszy do dziś wiernie dziełu, zawiera i dawny klucz interpretacyjny dla obu skrzydeł dramatu, i propozycje inscenizacyjne, i komentarz ideowy. Musimy naprawdę dokonać wysiłku, aby "Wesele", poczęte w pretekście literackim pod dachem bronowickiej chaty zrozumiałe wyłącznie na tle ówczesnej Galicji, wyrosłe na dramat sumienia narodu, nawiązujące do Wielkich Romantyków, a również - tekst naonczas awangardowy, "bajecznie kolorowy", partiami doskonale dowcipny, brodzący w reminescencjach historycznych, podlany chłopomańskim sosem - dzisiaj przyjąć. Przyjąć w partiach żywych, najlepszych, prawdziwych i narodowych w tych - słowem - które i po nas.

Taką metę postawił sobie Teatr Polski w Poznaniu. Spór więc będzie przebiegał na linii: archiwum literatury polskiej - i dzisiejszość. W tych wymiarach poznańskie przedstawienie jest dyskusją między pokoleniami.

Musiałem dokonać sporego wysiłku wyobraźni. Jestem, podkreślam z naciskiem, pod działaniem tradycyjnej wykładni utworu. W tej sytuacji opór wyrosły ze scen początkowych, obrastał w siłę, w wyraźny dialog dwóch postaw, by po finałowej scenie znaleźć... tak jest - znaleźć aprobatę dla generalnej linii Byrskiego. Jakkolwiek nie bez zastrzeżeń. Linii potwierdzonej powtórnym obejrzeniem spektaklu.

Wątek realistyczno-komediowy, reprezentowany przez osoby rzeczywiste, najmniej wzbudzał reżyserskich zastrzeżeń, ponieważ najlepiej oparł się działaniu czasu. Zasadzki kryły się tutaj jedynie w przesyceniu rodzajowym szczegółem, w grze intensywnych świateł folkloru, w obyczajowych realiach czasu i miejsca - znamion wypunktowanych starań nie przez poetę za pomocą chociażby drobiazgowych przypisów scenograficznych. Dać wyraz ogólniejszy, wyswobodzić utwór z objęć jednej epoki, odczytać w miejscu odległym - znaczyło eliminować i "bajeczną kolorowość", i rekwizyty przy weselnej świetlicy. Ale to działanie, jak na razie: na nie. A program pozytywny? Leżał w syntezie elementów bezspornych. Reżyser szukał go w formule gry scenicznej rzeczywistych osób dramatu, scenograf - w oprawie wnętrza oraz w kostiumach. Słów kilka o każdej z tych propozycji, ponieważ jako propozycje traktować je tylko można.

Można określić "formułę aktorską" jako wyraz potocznej rzeczywistości bez świętowania, jako dialogi prowadzone w czasie dowolnym o sprawach najbliższych gościom biesiadnym, o sprawach wyrazistych, ważnych właśnie dla chwili bieżącej, dla nas bieżącej; takie rzeczy podaje i się głosem ściszonym i nierozrzutnym gestem, inaczej zadzwonią banałem. Trafiła ta metoda do przekonania. Wyszła, po prawdzie z tych ram Rachel. Talent Frejtażanki zaświecił tu blaskiem, nie waham się rzec, doskonałym - lecz ton jej Rachel leżał ogólnie na przedłużeniu tej linii.

Rzecz charakterystyczna. Po tygodniu nastąpiła znamienna ewolucja gry. Poszła w kierunku uwyraźnienia gestu, zabawy słowem, "rozgrywań" między partnerami.

Oprawa sceny uderzyła z miejsca najmocniej. Jeśli prze widywać wolno - Piotr Potworowski na pewno zaryzykował najwięcej. Zerwał z rekwizytornią chaty krakowskiej, zerwał nawet z najbardziej dowolną konwencją, wytłumaczalną w dramatycznym języku "Wesela". Zamysł o parł na ściśniętych do ostateczności potrzebach tekstu (okno, kawał ściany-sufitu, świetlne drzwi). I gdyby nie zadziwiająca umiejętność syntezy plastycznej, która w moim odbiorze dramatu stanowiła szok - ległby Potworowski w pomyśle. Nieudanie na tym tle wypadły suknie Zosi i Haneczki. O ponadczasowości utworu niech nie świadczą dziewczęce sukienki, których moda (sukienek nie dziewczynek) już jutro przeminie. "Hamleta" ongi wystawiano przynajmniej we frakach.

Od tej strony wzbudziły opór również Osoby Dramatu. Rycerz - wśród jasnej sceny niczym kominiarczyk brodzący; niezdecydowany strój Wernyhory. Stańczyka za to ubrano doskonale. Gdzieś w ten sposób wyobrażam sobie uwspółcześnienie tradycyjnego kostiumu. Zostawmy jednak te krawieckie rozważania.

Wątek symboliczno-wizyjny stanowiący "wbrew socjologizującym polonistom, główny, choć nie jedyny, klucz do odczytania ideologii utworu, będzie nieustanną dyskusją interpretatorów. Traktowany przez poetę z patosem, poza tym niejednolity literackim rodowodem (od na wpół wizyjnego Wernyhory, poprzez historiozoficzną projekcję - Stańczyka, romantyczne Widmo i wręcz tajemniczego Chochoła) prowadzi w przeplatankę ze scenami realistycznymi do rozwiązania dramatu - za uroczonego tańca pod takt pałuby.

Odświeżenie dramatu można było, biorąc naprawdę z grubsza, przeprowadzić bądź przez ograniczenie symboliki tego skrzydła (na wizyjność rady tu nie ma), bądź przez uśmiech wyrozumiałej zadumy. Oba wyjścia targały na serio utworem, z tym, że uśmiech łatwiejszy jest do przyjęcia. Byrski, jak się wydaje, poszedł na niwelowanie patetycznej romantyczności poprzez wyraźne dystansowanie jej z scenami realistycznymi, więcej - na wymierzanie dodatkowego dystansu, na przesuwanie Osób Dramatu w głąb planu widowiska - innymi słowy: na zadumę. Przyjmuję tak pojętą prezentację gości z zaświata, lecz i tutaj drobne zastrzeżenie: nie jest to świat jedno lity w oprawie reżysera: Energiczna wizja Rycerza, realistyczna, choć doskonała skądinąd Stańczyka, dalej Szela - tylko echem nie przypomnieniem wydarzeń 46 r., dalej: Wernyhora - trochę niczym szlachcic na zagrodzie.

O wspólny ton tych zjaw warto było się pobić. Rzecz utrudniały nie zawsze, co nadmieniono, przylegające do koncepcji reżyserskiej kostiumy. Tym niemniej rozumiem intencję i aprobuję ideę.

Nie mogę artystom poświęcić należnego im miejsca. Przepraszam! Więc Rachel (Bronisława Frejtażanka). Wspaniała. Wodzące ogniwo swych scen. Więcej - stylem gry uwierzytelniła pomosty przerzucone w świat zjaw. Stańczyk (Wodzisław Ziembiński). Realność oskarżeń przełożył nad ich ironię. Przednia kreacja. Doskonała Panna Młoda (Anna Ciepielewska). Umiarkowana, wysoce kulturalna, tak - kulturalna jako i wiejska panna młoda. Miała swój ton - i stąd swoją prawdziwość. Gospodarz (Władysław Głąbik) - bawił na własnym podwórku. Przemyślał rolę do końca, szedł pewnie od sceny do sceny. Został w pamięci. Inteligentny Marek Okopiński, aktor o świetnej dykcji - musiał sprostać roli i kostiumowi: wierny poecie "modern", jeśli mamy wyobrażenie o tamtych ludziach, zbyt i wiele rzucił sił na walkę ze strojem - zielonego żuczka o chitynowych skrzydełkach. Czepiec (Stefan Czyżewski) - takim jest w tekście. Żyd (Stanisław Płonka Fiszer) też jest taki, lecz przez detaliczność szaty jakby przeniesiony z innego przedstawienia. I z wyrównanego zespołu wyjmuję tylko wzmianeczki: Gospodyni (Maria Górzyńska-Miedzińska), Pan Młody (Stanisław Niwiński). Nos (Eugeniusz Kotarski). Dziennikarz (Andrzej Antkowiak), - na tych artystach może dłużej spoczęło oko. W tym miejscu ocena zawsze wyrządzi niesprawiedliwość. Bo kto tam jeszcze: "pany, chłopy, chłopy, pany: cały świat zaczarowany".

Aprobata generalnej linii Byrskiego w "Weselu", mimo wspomnianych niekonsekwencji, wynikłych - być może z wewnętrznoteatralnego dialogu: scenograf - reżyser, stanowi aprobatę dyskusji nad przedstawieniem. Ów dynamit ukryty za kurtyną Teatru Polskiego jest wreszcie najcenniejszy. Jesteś my świadkami początku ruchu.

St. Wyspiański, "Wesele", Teatr Polski w Poznaniu, reż. Tad. Byrski, scenografia: Piotr Potworowski, muzyka: Tad. Szeligowski. Premiera 14. II. 59.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji