Artykuły

Od Albina do Radosta

Kapituła Nagrody im. Stefana Treugutta uhonorowała Jana Englerta Nagrodą Specjalną za dorobek artystyczny, aktorski i reżyserski w teatrze telewizji. Tylko zbieżność dat sprawiła, że nagroda przypadła w 55 rocznicę jego teatralnego debiutu na małym ekranie - była to postać Żołnierza II w Wolterowskim "Kandydzie" w reżyserii Jerzego Krasowskiego - pisze Tomasz Miłkowski w Dzienniku Trybuna.

Jan Englert należy do generacji, której dane było uczestniczyć w tworzeniu legendy Teatru TV - jej oczywistym źródłem było mrowie premier rozmaitych gatunków, retransmisji i powtórek, w szczytowym momencie przekładające się na ponad 150 emisji teatralnych w ciągu roku. Laureat ma za sobą 134 role (w tym połowę głównych) w spektaklach telewizyjnych, 40 reżyserii, 4 opracowania tv, 3 reżyserie tv, 10 scenariuszy, 3 adaptacje. Za swoje dokonania w Teatrze TV był wielokrotnie wyróżniany nagrodami indywidualnymi; już. u progu twórczości otrzymał Złoty Ekran w roku (1970) za rolę Zbyszka w "Moralności pani Dulskiej", a w ostatnich latach na festiwalach Dwa Teatry w Sopocie spotkał się z deszczem nagród, m.in. Grand Prix w roku 2006 za "Juliusza Cezara" Szekspira. Jego dorobek znaczony jest wieloma barwami, uprawianymi gatunkami, pasjami, ale nietrudno wskazać te najważniejsze.

Po pierwsze, to romantycy, a zwłaszcza wielkie dzieła (i role) polskiego romantyzmu z Kordianem na planie pierwszym, do którego wielokrotnie wracał i wraca. Zaczęło się od warszawskiego Teatru Współczesnego - kiedy to Erwin Axer powierzył mu role diaboliczne: Diabła, Doktora i Mefistofela. Wprawdzie sam nigdy roli tytułowej na scenie nie zagrał - jeśli nie liczyć realizacji radiowej Zbigniewa Kopalko (1984), ale ponownie w teatrze spotkał się z "Kordianem" już jako reżyser trzy lata później (1987) w Teatrze Polskim. Potem powstał jego jednoosobowy spektakl telewizyjny "Godzina miłości, nadziei, rozpaczy. Monologi romantyczne" (1991), w którym aktor przemówił słowami Gustawa, Kordiana i Konrada. Te"n spektakl poprzedził dwuczęściowego bez mała trzygodzinnego "Kordiana" z Michałem Żebrowskim w roli tytułowej. W obsadzie 47 aktorów o głośnych nazwiskach (Gustaw Holoubek zagrał Grzegorza, Mariusz Benoit Konstantego, Władysław Kowalski Doktora, Andrzej Łapicki Prezesa, a Jan Englert Cara). To był jeden z tych spektakli, które nie przechodzą niepostrzeżenie przez ekran. Nie był to koniec wielkiej przygody artysty z "Kordianem" - ona wciąż trwa: potwierdza to zachwycający spektakl w roku jubileuszowym Teatru Narodowego, wciąż pozostający na afiszu.

Nie tylko Kordian i nie tylko Słowacki okupował "romantyczną" wyobraźnię artysty - jego reżyserska droga w Teatrze TV rozpoczęła się tak naprawdę od "Irydiona" Zygmunta Krasińskiego (1982), ale największe emocje wzbudziły "Dziady" Adama Mickiewicza. Sama skala przedsięwzięcia działała na wyobraźnię: w ponad trzygodzinnym widowisku zagrało 132 aktorów - tego jeszcze w Teatrze TV nie było. Dwie części spektaklu puszczono z przerwą, 1 listopada 1997 roku. Maja Komorowska zapisała po emisji: "oglądałam "Dziady" Englerta ze wzruszeniem. Tyle razy już słyszałam poszczególne monologi, choćby na egzaminach w szkole teatralnej, od lat ucząc w szkole, tyle razy sama powracałam do "Dziadów", a jednak, oglądając przedstawienie Jana Englerta miałam chwilami wrażenie, jakbym "Dziadów" dotykała na nowo".

Drugi krąg telewizyjnych fascynacji Jana Englerta to Szekspir - zadebiutował w Szekspirze jako Malcolm, syn Duncana i przyszły król Szkocji w "Makbecie" Andrzeja Wajdy. Spektakl ten upamiętnił się lokalizacją nagrania w Chęcinach w dekoracjach "Pana Wołodyjowskiego" i przewrotnym obsadzeniem w rolach głównych Makbeta i Lady Makbet, ówczesnych ulubieńców polskiej publiczności, Tadeusza Łomnickiego i Magdy Zawadzkiej.

Po Szekspirowskich wprawkach przyszedł czas na tytułową rolę w telewizyjnym "Hamlecie" Gustawa Holoubka (1973). Spektakl doczekał się niemal 50 omówień prasowych, co i w tamtych czasach należało do rzadkości. Większość była zachwycona, od "Twórczości" po "Walkę Młodych".

Jarosław Iwaszkiewicz odnotował na łamach "Twórczości": "Jan Englert, szlachetny, młody, piękny". Andrzej Szczypiorski zachwycał się w "Polityce": "Boy pisał kiedyś, że Hamlet dlatego należy do najtrudniejszych zadań aktorskich w historii teatru, bo wymaga kolosalnych umiejętności w bardzo młodym wieku. Otóż Englert, choć młody, potrafi niemal wszystko. Jest to jeden z najlepszych Hamletów, jakich widziałem. Prostota gestu, swoboda ruchów, siła głosu. Konsekwencja w budowaniu postaci, urok osobisty, dyscyplina". Spektakl wywołał także polemiki z powodu wprowadzenia przez tłumacza soczystego przekleństwa: "Englert-Hamlet gruchnął z małego ekranu słowem podającym w wątpliwość prowadzenie się mamusi" oburzał się IBIS [Andrzej Wróblewski] w "Życiu Warszawy".

Dziesięć lat później sięgnął Jan Englert po "Hamleta" jako reżyser, obsadzając w roli telewizyjnego królewicza Jana Frycza - spektakl trwał bez mała trzy godziny, dla jednych był nudny, dla drugich wzorcowy i kształcący. Grzegorz Sinko napisał, że reżyser "poszukał możliwie najogólniejszego znaczenia: położył nacisk na problematykę moralną".

Z "Hamletami" o palmę pierwszeństwa walczy wspomniany telewizyjny "Juliusz Cezar" (2007), jeden z najlepszych Szekspirów w historii teatru telewizji. 10 lat wcześniej Jan Englert zagrał Marka Antoniusza w spektaklu Macieja Prusa na deskach Teatru Polskiego i mógł się po tej roli i po tym spektaklu czuć spełniony. Toteż początkowo odrzucił propozycję zrobienia "Juliusza Cezara" dla Teatru TV. Kiedy jednak wyszedł ze spotkania, spojrzał na budowane wtedy telewizyjne monstrum przy Woronicza i wiedział, że ma Colosseum. Tak zrodził pomysł wtopienia w spektakl charakterystycznych miejsc współczesnej Warszawy. Interpretując tragedię Szekspira jako dramat manipulacji opinią publiczną, odnalazł reżyser klucz do opisania rzeczywistości.

Trzeci krąg to Witkacy, z którym również artysta przestaje od kilkudziesięciu lat, poczynając od "oddemonizowanego - jak pisał Jerzy Koenig - Leona Węgorzewskiego" w "Matce" u boku Haliny Mikołajskiej, w Teatrze Współczesnym (w reżyserii Erwina Axera, 1970). To długa lista, także spektakli z udziałem studentów PWST, w którą wpisuje się najnowszy telewizyjny Witkacy. Wysmakowany "W małym dworku", spektakl precyzyjnie skomponowowany, w idealnie wybranym rytmie, w którym nie ma ani jednej nieważnej roli.

Czwarty krąg - Fredrowski, wcale nie mniej ważny od poprzednich. Spotkania z Fredrą rozpoczął od telewizji, od "Ślubów panieńskich" (w 1966 roku), w których gra do dzisiaj. Po premierze "Ślubów" Ewa Boniecka pisała w "Kurierze Polskim": "Prym wiedli tu J. Englert jako wyborny, pełen młodzieńczego uroku i wdzięku Gucio, Z. Mrożewski - dobrotliwy Radost (...)". Sęk w tym, że Jan Englert nie zagrał Gucia ale Albina. Na rolę Gucia musiał czekać 20 lat - obsadzony przez Andrzeja Łapickiego w Teatrze Polskim (1984). Spektakl przeniesiono wkrótce na mały ekran: "Gucio Englerta bystry jak komputer - pisała Teresa Krzemień w "Tu i Teraz" - lekko znudzony, polujący najpierw na posag, potem na pannę (bo oporna) ale niezmiennie po hrabiowsku czarujący. Frant, birbant i ziółko (...)".

I trzecie "Śluby panieńskie", tym razem w reżyserii Jan Englerta, najpierw teatralne, potem utelewizyjnione, którego premiera miała miejsce w roku 2007 w Teatrze Narodowym i pozostaje jeszcze w repertuarze Teatru Narodowego. Do Albina i Gucia dołożył tu dojrzałego, zdystansowanego Radosta. Modelowany na wyraziciela poglądów autora, wygłasza co pewien czas z nutą zadumy myśli Fredry, wyjęte z jego "Zapisków starucha". Ten drobny zabieg nadał historyjce opowiedzianej w "Ślubach" charakter przypowieści.

Do telewizyjnego Fredry dodać trzeba mistrzowską jednoaktówkę "Nikt mnie nie zna" pokazaną na żywo w 220 rocznicę urodzin poety (2013) i przede wszystkim świetnego, docenionego "Męża i żonę" z koncertem aktorskim Beaty Ścibakówny, Mileny Suszyńskiej, Grzegorza Małeckiego i Jana Englerta - spektakl perełkę, jakich zawsze mało.

Te cztery kręgi, po których toczy się dzieło Jana Englerta w Teatrze TV można by dopełnić o wiele pobocznych wycieczek, których tu nie sposób choćby wymienić. Ale warto zwrócić uwagę na związek jego spektakli telewizyjnych z teatrem żywego planu zarówno jako inspiracją i jako zapisem dokonań - artysta doskonale czuje potrzebę zapisu wybitnych spektakli, świadomy ich znaczenia dla następców. Kiedyś zabiegał, by zachować ślad po wielkich spektaklach wybitnych reżyserów i aktorów, teraz sam bywa proszony, aby zapisał swoje dokonania ("Śluby" i "Udręka życia").

Druga szczególna cecha twórczości Jana Englerta w Teatrze TV to jej związek z pracą pedagogiczną - przykładem może być sekwencja spektakli na podstawie dramatów Witkacego. Rektor Englert nigdy nie przestaje być pedagogiem.

I po trzecie praca z aktorem. U Englerta najważniejszy jest aktor, w takim duchu był kształtowany przez mistrzów wyczulonych na wagę aktorstwa.

Ale po czwarte, Jan Englert pozostaje otwarty na nowe środki - może bez szaleństwa, z racjonalnym dystansem, ale chętnie wykorzystuje walory pleneru (było to widać w ostatnich realizacjach: "Lecie" wg Rittnera i "W małym dworku"), dba o przekaz wizualny, pamiętając o medium, dla którego tworzy.

***

(Fragmenty laudacji wygłoszonej podczas rozdania Nagród AICT im. Stefana Treugutta, 15 lutego 2020)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji