Artykuły

Samotność kompozytora

- Powiem tylko że zagraniem głównej roli w "Olimpie..." zainteresował się jeden z największych aktorów polskich. Szczegóły zdradzę gdy sztuka umieszczona już zostanie w przygotowywanym na przyszły rok kalendarzu teatralnym - JAROSŁAW ABRAMOW-NEWERLY mówi o swojej nowej sztuce "Olimp w walizce".

Tekst "Olimpu w walizce" powinien dużo zyskać na scenie gdyż jest w nim wiele epizodów w których dużo się dzieje ważne są też rekwizyty: pozytywki grające bąki skrzypce ukryte w lasce egzotyczne instrumenty: curvet trumpet dung-chen.

Krzysztof Masłoń: Dlaczego życie Romana Maciejewskiego wybitnego dwudziestowiecznego kompozytora stało się tematem pańskiej sztuki, a nie prozy?

JAROSŁAW ABRAMOW-NEWERLY: Zaproponowałem Wojciechowi Maciejewskiemu że napiszę książkę o jego bracie. Powiedział: "Doskonale dam ci materiały". Zabrałem je ze sobą do Toronto przewertowałem i pomyślałem sobie że powinienem wykorzystać muzykę bo ona przecież była dla mojego bohatera najważniejsza. I tak powstało słuchowisko radiowe w którym ta muzyka pięknie zagrała: fragmenty "Requiem" Maciejewskiego jego mazurki a także szlagiery Chaplina który zdumiał się gdy kompozytor z Polski zagrał mu melodię ze "Świateł wielkiego miasta" w swoim układzie harmonicznym. Nie mógł uwierzyć że to aktor napisał ten utwór. Słuchowisko będzie nadane jesienią w Programie 2 Polskiego Radia. Wyreżyserował je dyrektor Teatru Polskiego Radia Janusz Kukuła naddźwiękiem czuwał znakomity realizator Andrzej Brzoska a w postaci moich bohaterów wcielili się Krzysztof Gosztyła i... Wojciech Maciejewski który zagrał samego siebie gdyż "Olimp w walizce" to dialog dwóch braci: Romana - kompozytora i Wojciecha - zasłużonego reżysera radiowego.

Jak przed mikrofonem radiowym sprawdził się jako aktor?

Świetnie choć długo bronił się przed debiutem w tej roli. Ale jak mogło mu się nie udać? Cała rodzina Maciejewskich była bardzo utalentowana że wspomnę jeszcze Zygmunta Maciejewskiego zmarłego na początku XXI wieku brata Romana i Wojciecha. Był aktorem teatralnym i filmowym którego ze względu na biegłą znajomość bodaj aż siedmiu języków obsadzano głównie w rolach obcokrajowców. W latach 50. w Teatrze Kameralnym w Warszawie wystawiono sztukę Pietrowa "Wyspa pokoju" w której grał japońskiego jeńca. Wybitna kreacja!

I co? Postanowił pan zaadaptować słuchowisko na scenę?

Od początku byłem przekonany że to odpowiedni materiał na sztukę teatralną. Dwaj występujący aktorzy będą mogli wykazać w niej cały kunszt ale i będą musieli sprostać dużym wymaganiom także fizycznym gdyż już w pierwszej scenie protagonista staje... na głowie. Tekst "Olimpu w walizce" powinien dużo zyskać na scenie gdyż jest w nim wiele epizodów w których dużo się dzieje ważne są też rekwizyty: pozytywki grające bąki skrzypce ukryte w lasce egzotyczne instrumenty: curvet trumpet dung-chen.

A także co wiem z lektury "Olimpu..." makieta nieistniejącego pomnika Dzierżyńskiego w Warszawie.

Na początku lat 60. gdy "Requiem" wykonano na Warszawskiej Jesieni minister Kazimierz Rusinek usilnie namawiał kompozytora do powrotu do Polski oferując mu m.in. mieszkanie w staromiejskiej kamienicy. Również bracia Romana zachęcali go do podjęcia takiej decyzji i w tym celu wybrali się z nim na przechadzkę mającą ukazać mu uroki odbudowanej stolicy. Niestety na trasie wędrówki wypadł plac Bankowy z pomnikiem "czerwonego kata". W sztuce włożyłem Romanowi Maciejewskiemu w usta zdanie: "Jak on musi tu stać to ja nie muszę". Wplotłem także w tę scenę historię rzeźbiarza Zbigniewa Dunajewskiego który stawiał i inne pomniki na przykład Jana Kilińskiego w Trzemesznie ale ten właśnie - Feliksa Dzierżyńskiego - uważał za największe swoje dzieło. Szczęśliwie dla siebie nie dożył dnia gdy zostało ono rozbite na oczach świętującego tłumu.

Czy wiadomo gdzie i kiedy sztuka o Romanie Maciejewskim będzie mieć teatralną prapremierę?

Powiem tylko że zagraniem głównej roli w "Olimpie..." zainteresował się jeden z największych aktorów polskich. Szczegóły zdradzę gdy sztuka umieszczona już zostanie w przygotowywanym na przyszły rok kalendarzu teatralnym. Roman Maciejewski wydać się może niepospolitym dziwakiem. Odrzucił hollywoodzką karierę gdzie zakochany w jego muzyce Samuel Goldwyn oferował mu etat głównego kompozytora w Metro Goldwyn Meyer nie chciał napisać koncertu dla drugiego wielbiciela - Artura Rubinsteina. A wszystko dlatego by nie dekoncentrować się w pracy nad "Requiem" poświęconym ofiarom wojen wszystkich czasów. Pracował nad nim piętnaście lat. Odrzucał wszystkie oferty a przecież z kim się on nie przyjaźnił z kim nie współpracował że przypomnę tylko nazwiska Ingmara Bergmana Tomasza Manna Charliego Chaplina. Wystarczyła mu skromna posadka organisty i prowadzenie chóru z którym zjeździł Stany Zjednoczone i z którym próbował fragmenty swojego monumentalnego dwuipółgodzinnego "Requiem".

W 1975 roku w Los Angeles w sali którą znamy z corocznej uroczystości wręczania Oscarów "Requiem" miało amerykańską premierę po której obsypany komplementami twórca... zniknął.

Napisał wielką muzyczną mszę którą pragnął potrząsnąć sumieniem świata. Tymczasem zetknął się z reklamą propagandą marketingiem. Wszystko to było mu obce wyjechał więc na niemal bezludną wyspę na Pacyfiku, nazywającą się La Graciosa. Nie był żadnym dziwakiem tylko artystą ceniącym nade wszystko niezależność i swobodę.

Zazdrościli mu jej inni wybitni twórcy w tym tak wielki kompozytor jak Witold Lutosławski...

...który świetnie znał artystyczne rozdarcie między tym co chcielibyśmy robić - tworzyć w skupieniu bez jakichkolwiek myśli komercyjnych - a rzeczywistością zmuszającą do doraźnych działań, mających na celu m.in. promocję. Roman Maciejewski był pod tym względem człowiekiem bezkompromisowym. Poświęcił wszystko na rzecz w końcu enigmatycznego zaistnienia w kosmosie. Wierzył bowiem że energia którą ładuje w utwór nie ginie i kiedyś się ujawni. Komponował - jak sam mówił - napadowo. Nagle na przykład naspacerze przysiadał na ławce notował nuty i nic go wtedy nie obchodziło. Tak właśnie powstawały jego piękne mazurki. Uprawianie sztuki to ogromny wysiłek: emocjonalny umysłowy fizyczny. Poznałem to - przy zachowaniu wszelkich proporcji - komponując muzykę do "Dna nieba". Kompletnie się wtedy zapamiętałem pracowałem po nocach i wspominam jak po finałowej piosence "Litania Bety" nagle przy rannym goleniu zacząłem płakać. To był silny atak histerii, pojąłem wówczas jak Mickiewiczowski Konrad mógł omdleć po Wielkiej Improwizacji w którą włożył całą swoją energię. Tak jak Roman Maciejewski w wielkie wciąż niedocenione, tak jak na to zasługuje "Requiem".

***

Roman Maciejewski: Życie jak scenariusz

Urodził się w 1910 r. w Berlinie, po I wojnie rodzice osiedlili się w Lesznie. Na początku lat 30. zabłysnął talentem na studiach w warszawskim konserwatorium, ale został relegowany za organizację strajku w obronie zwolnionego z funkcji rektora Karola Szymanowskiego. Wyjechał do Paryża, gdzie odnosił sukcesy jako kompozytor. Lata II wojny spędził w Szwecji, skąd pochodziła jego żona, tam m.in. pisał muzykę do spektakli Ingmara Bergmana. W połowie lat 40. Artur Rubinstein ściągnął go do USA, ale Maciejewski odrzucił pracę w Hollywood i zajął się prowadzeniem kościelnego chóru. Potem podróżował po świecie, wreszcie osiadł w Göteborgu, gdzie zmarł w 1998 r.

Nie dbał o los swoich utworów. Brat Wojciech przywiózł ze Szwecji walizkę zawierającą ponad 130 kompozycji, wśród nich ok. 60 fortepianowych mazurków, porównywalnych z dziełami Chopina i Szymanowskiego. Zachowała się też muzyka kameralna, orkiestrowa i o charakterze religijnym.

j.m. [Jacek Marczyński]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji