Artykuły

Jednak się nadaję

- Jasne, że się boję. A im bardziej się boję, tym bardziej jest to pociągające. Zmierzenie się z gigantem formatu Geneta, nie mając ani jego wiedzy, ani doświadczenia, jest wyzwaniem. Zwłaszcza że ja wcale nie czuję się dojrzała - mówi reżyserka AGATA DUDA-GRACZ.

Agata to inteligentny facet. A dla niej zawód reżysera nie ma płci. Albo ma się coś ludziom do powiedzenia albo nie. Gdy pracuje nad spektaklem, staje się on całym jej światem. Dlatego umie przekonać do swoich wizji najlepszych aktorów. Chociaż za każdym razem boi się porażki, odpowiedzialność za spektakl bierze na siebie. Każdy błąd popełniony na scenie uważa za własny.

Wyrafinowany twórca, piszą o niej, a ona uwielbia kreskówki i wciąż czuje się pulchną dziewczynką z loczkami. Wybiera najtrudniejszy repertuar, obsadza najlepszych aktorów, boi się, ale w spektakl rzuca się z głową, zapominając o świecie. Żona, matka, reżyser. Artystka? Nie, bo artystą się bywa. I tylko wielkim to się zdarza. Z Agatą Dudą-Gracz rozmawia Marta Hryniak.

Twój STYL: Podobno w szkole teatralnej zarzucano Ci, że nie wyglądasz na reżysera?

Agata Duda-Gracz: Kilka razy zdarzyło mi się usłyszeć, że mój wizerunek nie pasuje do tego zawodu. Zabawne. Czy mam ubierać się w lumpeksie albo zrobić sobie irokeza, żeby z daleka było widać, jaki ze mnie trendy reżyser? Równie dobrze mogłabym zmienić pleć. To mogłoby świadczyć o moich konfliktach wewnętrznych i głębokiej niezgodzie na rzeczywistość...

TS: Uważasz, że wygląd nie ma znaczenia?

ADG: Ma. W podstawówce byłam jednym z tych grubych dzieci, które za wszelką cenę chcą wyglądać jak ich chude koleżanki. Spowodowało to masę kompleksów, z których nigdy nie wyrosłam. Jakby tego było mało, obgryzałam paznokcie, a na głowie miałam nieszczęsne loczki. Koleżanki z klasy wydawały mi się eterycznymi księżniczkami o długich włosach, żywcem przeniesionymi z rysunków Szancera. A wśród nich ja, pyza w loczkach, blada, z plastrami na palcach, żeby nie było widać tzw. oszkubków. Pod koniec podstawówki mój wygląd zaczął się nieco zmieniać, a jeden z kolegów zapytał, czy będę z nim chodzić. Odmówiłam radośnie, bo tak wypada, jednak sama propozycja sprawiła, że poczułam się przez chwilę księżniczka. Po pewnym czasie przestałam prasować włosy żelazkiem, a kiedy skończyłam 18 lat, założyłam tipsy, co robię po dziś dzień.

TS: Kompleksy zniknęły?

Nie. Takim grubym dzieckiem zostaje się do końca życia. Poczucie własnej niedoskonałości przenosi się na wiele innych spraw. I dobrze, że tak jest. Z czasem problemy z wyglądem stają się mniej ważne, a ich miejsce zajmują

niedosyty związane z własną wiedzą i umiejętnościami. Pamiętam, jak pierwszy raz zdawałam na reżyserię do krakowskiej PWST. Nie dostałam się. Czułam się jak ostatni nieudacznik. I nawet kiedy rok później znalazłam się na liście przyjętych, wciąż uważałam się za gorszą, odrzut z zeszłego roku. Przez całe studia starałam się udowodnić sobie i wszystkim dookoła, że się jednak nadaję.

TS: Dlaczego nie zdałaś za pierwszym razem? Co poszło nie tak?

ADG: Moja scena, którą przygotowałam na egzamin, była straszna! Nic dziwnego, że się nic dostałam. Wtedy bardzo to przeżyłam, teraz wiem, że to było najlepsze, co mogło mnie spotkać. Rok przygotowań do następnego egzaminu wiele mnie nauczył. Udało mi się napisać pracę dyplomowa z historii sztuki, kończąc tym

samym ważny etap w moim życiu, pięcioletnie studia na UJ.

TS: Jeszcze na studiach etat w Teatrze Słowackiego, przedtem przedstawienie w Fundacji Teatru Starego i w Teatrze Witkacego w Zakopanem, trzy w krakowskiej PWST i w Teatrze Bogusławskiego w Kaliszu. Teraz reżyserujesz w teatrze Studio w Warszawie. Czego nauczyło Cię tych kilka lat w zawodzie?

ADG: Z każdym spektaklem coraz bardziej zdaję sobie sprawę, jak trudny jest to zawód. I że każdy błąd, jaki popełnia aktor na scenie, jest zawsze moim błędem, bo albo źle go obsadziłam, albo źle poprowadziłam. Coraz trudniej mi powiedzieć: Jestem reżyserem. Ja staram się nim być. Nie ma takiego momentu, kiedy mogę z czystym sumieniem stwierdzić: "Teraz się udało". To się nie może udać. To jest zmaganie, ciąg mniejszych i większych porażek. Choć są takie piękne momenty na próbach, kiedy na scenie między aktorami wydarza się coś prawdziwie świętego - manus Dei. I dla tych krótkich chwil warto zrobić wszystko. Mam też świadomość kruchości tego, co robię. Kiedy pracuję nad spektaklem, staje się on całym światem, a ludzie, z którymi go tworzę, są jego sensem. Potem jest premiera i to wypieszczone, ukochane dziecko wypuszcza się między obcych. Oni oglądają, oceniają. Klaszczą albo i nie. Przez jakiś czas spektakl jest grany, dojrzewa, nabiera ogłady. Aż schodzi z afisza i nie zostaje po nim nic poza stertą podniszczonych kostiumów i ułomną pamięcią tych, którzy go stworzyli.

TS: Uprawiasz zawód uznawany za męski. Anna Polony, która zagrała w Twoim przedstawieniu dyplomowym, powiedziała o Tobie: "Agata to bardzo inteligentny facet". Czy reżyserowi trudno być kobietą?

ADG: Reżyser jest albo dobry, albo zły, ma coś do powiedzenia lub nie. Nieumiejętność, złe prowadzenie aktora, brak pomysłu - te problemy nie mają płci.

TS: W jaki sposób pracujesz z aktorami? Jesteś przecież młoda, a reżyserujesz największych. Jak ich przekonujesz, że trzeba grać tak, a nie inaczej? Krzyczysz? Przeklinasz?

ADG: Jeszcze na studiach miałam zaszczyt być asystentem Jerzego Jarockiego. Kiedyś odważyłam się zaprosić go na swoją premierę, debiut w Teatrze Słowackiego. Przyszedł. Następnego dnia zadał mi pytanie: "Czym, pani zdaniem, reżyseruje reżyser?". "Sercem" - odpowiedziałam z pełnym przekonaniem. "Nie - odparł mistrz Jarocki. - Palcem". Oczywiście miał rację. Ale ja wciąż nie potrafię skorzystać z jego mądrości.

TS: Krytycy piszą o Tobie: "Dojrzały, wyrafinowany twórca". Wybierasz trudnych autorów. Inscenizowałaś Camusa, Geneta, Dorsta, Twaina. Nie boisz się, że taki repertuar Cię przerośnie?

ADG: Jasne, że się boję. A im bardziej się boję, tym bardziej jest to pociągające. Zmierzenie się z gigantem formatu Geneta, nie mając ani jego wiedzy, ani doświadczenia, jest wyzwaniem. Zwłaszcza że ja wcale nie czuję się dojrzała. Przeciwnie, uwielbiam kreskówki, głupie filmy i komiksy. Moja wiedza na temat świata opiera się bardziej na obserwacji i wyobraźni niż na doświadczeniu. Nie przeżyłam ani wielkiej tragedii miłosnej, ani zmiany orientacji seksualnej, ani zwrotów historii. Jestem zwyczajnym, dosyć szczęśliwym człowiekiem i dobrze mi z tym.

TS: Twój teatr ma jednak niewiele wspólnego z kreskówkami. Jest w nim śmierć, okrucieństwo, cierpienie.

ADG: Bo taki świat widzę dookoła. Nie znaczy to, że wszystko, o czym opowiadam, jest moim udziałem, to byłby absurd. Moje pokolenie nie przeżyło wojny, ze stanu wojennego pamiętam głównie to, że nie było Teleranka. Dlatego opowiadając o wojnie, w Wybranych według Parawanów Geneta, posiłkowałam się wojną znaną mi z telewizji, obrazem rozpiętym między Czterema pancernymi, reportażami Milewicza i zabawami dzieci na podwórku. Opowiadam o tym, co widzę wokół siebie, o tym, co mnie fascynuje i co boli. Moje doświadczenia, choć przyziemne, i rzeczywistość, którą obserwuję, są najlepszym pryzmatem do czytania tekstów wielkich dramaturgów. Można powiedzieć, że widzę je wtedy z "żabiej perspektywy", czyli po swojemu.

TS: Przy pracy nad ostatnią sztuką Przedstawienie byłaś młodą mamą. Jak udało Ci się przygotować spektakl, karmiąc trzymiesięczne dziecko?

ADG: Bez pomocy mojej Rodziny byłoby to oczywiście niemożliwe. Mój mąż, Marcin, na zmianę z Mamą zajmowali się Stasiem, kiedy byłam na próbach. Wynajęliśmy mieszkanie blisko teatru i staraliśmy się stworzyć normalny dom. Muszę przyznać, że gdyby nie samozaparcie Marcina, nic by z tego eksperymentu nie wyszło. Zajmował się dzieckiem, gotował, robił zakupy, sprzątał, a potem cierpliwie wysłuchiwał przydługich rozważań na temat tekstu Dorsta, kiedy musiałam się wygadać. Marcin ma dwie prace, z których żadna nie pozwala na wzięcie wolnego. Pracuje w fundacji, która zajmuje się organizowaniem wystaw, koncertów itp., i jest aktorem. Biegał więc ze Stasiem w wózku po urzędach i galeriach, załatwiając sprawy fundacji, a co jakiś czas jeździł do Krakowa grać spektakle. Wtedy do Warszawy przyjeżdżała moja Mama. Można powiedzieć, że Marcin pracował na trzy etaty: wiceprezes fundacji, aktor i matko-ojciec. Starałam się pomóc mu, jak mogłam. W końcu ja pracowałam tylko na dwa: reżyser i matka karmiąca.

TS: Co było wtedy dla Ciebie najtrudniejsze?

ADG: Noce, bo Staś budził się często, domagając się karmienia. I tu Marcin, ku swojej radości, nie mógł mnie zastąpić. Chodziłam więc niewyspana. Do teatru ze scenariuszem zabierałam laktator. Kiedy w przerwie wszyscy szli na papierosa, ja z laktatorem udawałam się do toalety, gdzie ściągając pokarm, marzyłam o papierosie. Między próbami odwiedzałam jeszcze 2 pracownie teatralne, ponieważ równocześnie robiłam scenografię, i pędziłam do domu, żeby karmić. Trzy tygodnie przed pokazami przedpremierowymi doszliśmy do wniosku, że tak dłużej się nie da, i Marcin zabrał Stasia do mojej Mamy do Katowic. Nie widziałam synka przez trzy tygodnie.

TS: Pięknie mówisz o swoim mężu. Jak się poznaliście?

ADG: W palarni szkoły teatralnej. Marcin był wtedy w trakcie prób do spektaklu dyplomowego, a ja świeżo po egzaminach wstępnych. Po paru dniach zadzwonił, żebym pomogła mu się przygotować do egzaminu z historii sztuki: "Opowiedz mi coś o Malczewskim". Siedem razy spotykaliśmy się w celu bliższego przyjrzenia się twórczości Malczewskiego. Co zabawne, Marcin do dziś nie zdał tego egzaminu.

TS: Czym Cię ujął?

ADG: Najpierw tym, że przy każdym naszym spotkaniu popełniał jakąś gafę. Potem tłumaczył się zawile i mętnie, ale za to z wielką pasją. Od początku niczego nie udawał. Zresztą do dzisiaj tego nie robi. A brak samokreacji to zjawisko niezwykłe. Wszystko w nim zawsze było całkowicie uczciwe, bez względu na konsekwencje.

TS: Jacy dla siebie jesteście?

ADG: Ujmę to tak: bez niego nic nie miałoby sensu. Marcin jest dla mnie tym, czym mój Ojciec był dla mojej Mamy. Reszta nie ma znaczenia.

TS: Obydwoje zapracowani, w rozjazdach. Od niedawna jest z Wami Staś. Zaplanowaliście jego pojawienie się na świecie?

ADG: Tak. Chociaż ja planowałam Zosię... W ciąży byłam pewna, że mam pod sercem malutką dziewczynkę, która będzie piękna jak moja Mama. Dopiero USG wykazało, że moja matczyna intuicja pozostawia wiele do życzenia.

TS: A pamiętasz moment, kiedy dowiedziałaś się, że będziecie rodzicami?

ADG: Pochmurny poranek. Pierwszy dzień świąt wielkanocnych. Spotkanie sam na sam z testem ciążowym w toalecie. Z przedpokoju dobiegają okrzyki Mamy i Marcina, żebym się pospieszyła, bo spóźnimy się do kościoła. A przede mną różowieje piękna malutka kreska...

TS: Jak zniosłaś okres ciąży? Musiałaś chyba zwolnić tempo?

ADG: Byłam pewna, że większość ciąży spędzę, pracując. Byłam w drugim miesiącu, kiedy zaczęłam próby w Teatrze Słowackiego w Krakowie. Niestety, pojawiły się omdlenia i ranne pobolewania brzucha. Lekarz powiedział, że muszę dać sobie spokój z teatrem. Próby zostały zawieszone, a ja, nie mogąc usiedzieć w domu, urządziłam malowanie mieszkania, obchód wszystkich sklepów dla dzieci, zaczęłam chodzić na gimnastykę dla ciężarnych i zgłębiać literaturę fachową... Niełatwo było ze mną wytrzymać.

TS: Więc do porodu nie pracowałaś?

ADG: Pomagałam w przygotowaniu wystawy Chopinowi Duda-Gracz, która odbyła się we wrześniu w warszawskim Teatrze Wielkim. Jej organizatorem była fundacja Conspero, w której pracuje Marcin i nasi przyjaciele. Poza tym byłam zajęta przygotowaniami do Prze(d)stawienia w teatrze Studio, adaptacją i projektowaniem scenografii. Wpadłam też na "genialny" pomysł zrobienia niespodzianki mojej Rodzinie. Zaplanowałam ze szczegółami samochodową objazdówkę po Andaluzji - zwiedzanie! Nie zraziły mnie nawet komunikaty o pięćdziesięciostopniowych upałach! Rodzina uznała mnie za osobę niepoczytalną, ale ja dopięłam swego i przez dwa tygodnie sierpnia zwiedzaliśmy Sewillę, Granadę, Kordobę i inne piękne, bardzo ciepłe miejsca. Moi teściowie, ludzie niezwykle kochani, dzwonili do nas z Polski cali w nerwach, informując nas o kolejnych pożarach lasów w Hiszpanii. To były cudowne wakacje!

TS: Jaką jesteś matką?

ADG: Najlepszą, jaką potrafię. Jest pewnie dużo rzeczy, które powinnam robić inaczej, lepiej, bardziej książkowo. Ale bardzo się staram i myślę, że Staś to wie i wybacza mi błędy początkującej mamy.

TS: Twój związek z rodzicami, z tatą, byt niezwykle bliski i czuły. W jaki sposób buduje się taką relację?

ADG: Rodzice dawali mi pewność, że to, co myślę, co czuję, jest dla nich najważniejsze. Moje małe dziecięce problemy, na przykład że "Ewa oszukuje w gumę", albo pytania: "Co się robi w niebie, jak się nie żyje", traktowali bardzo serio i zawsze mieli czas, żeby ze mną rozmawiać. O wszystkim. Ojciec często powtarzał, że jestem najlepszym, co w życiu zrobił. Mama poświęciła dla mnie swoją pracę, bo jak mówiła, ja i Tato jesteśmy sensem jej życia. Byłam kochana i rozpieszczana, a z drugiej strony traktowana jak osoba dorosła, od której wymaga się dojrzałych decyzji. To niezwykłe. Dopiero kiedy wyjechałam na studia do Krakowa, zrozumiałam fenomen mojego domu, domu, w którym nie było tajemnic, tematów nie dla dzieci, kłótni, rozmów o pieniądzach i tak modnym dzisiaj sukcesie. U nas nie mówiło się źle o innych ludziach. Nie było rozdźwięku pomiędzy tym, co się deklaruje, a tym, co się robi. Dlatego nikt nigdy nie stał się dla mnie większym autorytetem niż rodzice. To, że tak bardzo się kochali i równocześnie okazywali sobie szacunek, sprawiło, że dom byt jedynym miejscem, gdzie świat uzyskiwał właściwe proporcje.

TS: Na pewno rozmawiałaś z tatą o Twoim zawodzie. Czy dał Ci kiedyś jakieś wskazówki?

ADG: Wpoił mi kilka zasad, które traktuję jak ewangelię. Że nie wolno poczuć się artystą albo co gorsza, twórcą. Artystą się bywa, ale tylko czasami i tylko wielkim się to zdarza. Praca zaś to czynność fizjologiczna. Jeżeli poczuję, że mogę bez niej żyć to lepiej dać sobie spokój. Jeżeli poczuję samozadowolenie, to znaczy, że poniosłam klęskę. I ostatnia zasada: że do każdego spektaklu powinnam podchodzić, jakby był moim pierwszym i ostatnim.

TS: Tata był postacią znaną, wiadomo też, że rodzice byli szczęśliwym małżeństwem. Niewiele jednak wiemy o Twojej mamie.

ADG: Tato poznał ją na imprezie u znajomych, przyszła na chwilę zaproszona przez koleżankę. Miała na nogach kalosze, bo padało. Przyglądała się rozbawionemu towarzystwu z ASP, tak jakby oglądała nudnawy film, wypiła herbatę i poszła, bo o 22 musiała już być w domu. Tato oszalał. Opowiadał mi, jak potem zdobył jej numer telefonu, wydzwaniał i słyszał tylko: "Proszę pana, proszę tu więcej nie dzwonić". Z pamięci namalował jej portret i zapakowawszy go w gazetę, zaniósł na przystanek tramwajowy, bo tylko tam mama zgodziła się z nim spotkać. Rok później odbył się ich ślub. Z dobrze wychowanej panny, z mieszczańskiego domu, Mama przeobraziła się w żonę początkującego malarza bez grosza przy duszy, który według prognoz babci "pewnie skończy na strychu, chory na gruźlicę, ewentualnie syfilis. Będzie sprowadzał lafiryndy i zapije się na śmierć". Tato często powtarzał, że tylko dzięki Mamie jego losy potoczyły się inaczej. Ona stworzyła mu przestrzeń do życia. Miała niezachwianą wiarę w to, co robił. Była jego powiernikiem, przyjacielem, kochanką, opiekunką... Była kimś więcej niż żoną, była jego spokojem.

TS: Czy związek rodziców jest dla Ciebie wzorem?

ADG: Tak, ale to nie znaczy, że staram się by mój wyglądał tak samo. Wyniesione z domu wartości są dla mnie punktem wyjścia do budowania własnego życia. Kontynuuję tradycje, przenoszę do swojego domu zwyczaje, rytuały świąteczne, szukanie zająca, drzewa cukierkowe itp. Ale żyję po swojemu.

TS: Co to są drzewa cukierkowe?

ADG: To tradycja z domu Mamy. Co roku jeździ się z dziećmi do Szopienic pod Katowicami. Tam koło domu mojego wujka rosną zaczarowane drzewa. Raz w roku rodzą cukierki, które potrafią znaleźć tylko wyjątkowe dzieci. Za rok pojedziemy tam ze Stasiem.

TS: Jesteś związana z domem rodzinnym. Trudno Ci było go opuścić i wyjechać do Krakowa? Jaki jest Twój Kraków?

ADG: Ja go nie opuściłam. Ja tylko wyjechałam do innego miasta. Wynajęłam mieszkanie, wyszłam za mąż, ale z domu nie wyprowadziłam się nigdy. I nie zamierzam. Udało mi się za to wprowadzić do niego Marcina. A Kraków... to bardzo specyficzny mikrokosmos. To miasto pięknie archaicznych ludzi, którzy wierzą w to, co mówią, mają swoje idee, poczucie odrębności i jedyne w swoim rodzaju zacięcie martyrologiczne. Nie robią wielkich karier i nie zarabiają wielkich pieniędzy. Są dumni, że są stąd. Ale od tej dumy dzieli ich tylko krok od drobnomieszczańskiej pychy, zawiści i nietolerancji. Tu tak radośnie opija się czyjeś niepowodzenie i tak długo omawia się je, sącząc piwo w jednej z klimatycznych knajp. Kraków niszczy swoich wielkich, żeby po śmierci budować im pomniki, jak Matejce czy Wyspiańskiemu. Od tamtego czasu nie zmieniło się nic. Tu nie da się odnieść sukcesu, tu jest "po polsku" do bólu: tęsknię za Europą i tak bardzo od niej daleko. Dlatego nie chciałabym żyć nigdzie indziej, tu jestem u siebie.

TS: Masz poczucie, że odniosłaś sukces?

ADG: Moim zdaniem coś takiego jak sukces nie istnieje. Bo czym go zmierzyć? Długością oklasków, recenzjami, ilością pozytywnych opinii po spektaklu? Sukces można odnieść w biznesie, ale nie w sztuce. Każda praca to kolejna wojna z sobą samym, z tekstem, z materią teatru... Jest tylko kwestia rozmiarów porażki. Bo przecież zawsze gdzieś jest jakiś błąd, coś mnie przerosło, z czymś nie dałam sobie rady. Nie, nie odniosłam sukcesu. I mam nadzieję, że nigdy mi się to nie przydarzy.

***

AGATA DUDA-GRACZ ma 32 lata. W 2003 roku ukończyła reżyserię na krakowskiej PWST. Jest także absolwentką historii sztuki na UJ. Od trzech lat reżyseruje w najważniejszych polskich teatrach. O jej spektaklach mówi się "mocne". Poruszają, unikając jednak łatwego epatowania cierpieniem, seksem, bólem, przekraczaniem granic. Agata jest też autorką scenografii do większości swoich sztuk. Mieszka w Krakowie z mężem Marcinem Sianko i ośmiomiesięcznym synem Stasiem. 9 września w warszawskim teatrze Studio odbędzie się premiera jej najnowszego spektaklu Prze(d)stawienie na motywach sztuki Merlin, czyli ziemia jałowa Tankreda Dorsta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji