Artykuły

Na zdrowie!

Dawno, dawno temu, kiedy dyrektorem warszawskiego Teatru Polskiego był Kazimierz Dejmek, przyszła rano nagła wiadomość o chorobie kolegi, grającego niezbyt wielką, ale ważną rolę w wieczornym spektaklu - pisze Jarosław Komorowski w portalu Teatrologia.info.

Dyrektor Dejmek prowadził zatem próbę nowej sztuki, równocześnie bardziej do siebie niż do zespołu narzekając, że nie ma kim zastąpić chorego. Obecny przy tym asystent reżysera z aktorskim dyplomem i ambicjami w pewnym momencie oświadczył: "Panie dyrektorze, ja tę rolę umiem na pamięć". Dyrektor udał, że nie słyszy (a słuch miał doskonały) i nadal głośno rozważał, jak by tu problem rozwiązać. "Panie dyrektorze, ja tę rolę umiem na pamięć" - powtórzył asystent. Dejmek i tym razem nie zareagował, a wychodząc po skończonej próbie odwrócił się i rzekł do pilnego asystenta: "Panie N., ja to umiem na pamięć rolę Ofelii".

Anegdota jest solą teatru. Bywają lepsze i gorsze, wiele ma jednak niezaprzeczony walor jedynych w swoim rodzaju historycznych dokumentów. By się o tym przekonać, sięgnijmy po opowieść mało znaną, bo zamieszczoną w "Kurierze Warszawskim" dopiero w roku 1827 (nr 314), ale dotyczącą początków Teatru Narodowego:

"Gdy roku 1765 pierwszy raz w Warszawie otworzono publiczny teatr polski, w czasie jednego z powtórzeń komedii >>Natręci<<, napisanej oryginalnie przez Bielawskiego, między drugim a trzecim aktem jedna z aktorek grających w tej komedii dostała kolek i w żaden sposób nie mogła wystąpić na scenę. Wielu było spektatorów, a między nimi znakomitych osób niezmiernie ubolewających, że widowisko nie może być dokończonym. Wtem jeden z pacholików dworu hetmana Branickiego oświadcza, że całą tę komedię umie na pamięć, od deski do deski, i jeżeli pan zezwoli, zastąpi chorą aktorkę. Podobał się ten projekt obecnym, natychmiast ubrano go w suknie kobiece, a że był śliczny chłopiec, wydawał się jak dziewczyna, odegrał rolę z powszechnym, jak wówczas zwano, aplauzem. Senatorowie i damy, znajdujący się na tym widowisku, przesadzali się nazajutrz w przesyłaniu podarunków temu śmiałemu pacholikowi, radząc aby wszedł do tworzącego się teatru, którym się opiekował król i najznakomitsze osoby, przewidując że byłby z niego jeden z najdoskonalszych artystów dramatycznych. Przyjął chętnie tę radę, lecz pewna majętna wdowa, widząc go na scenie w owej zastępującej kobietę roli, tak go pokochała, że oświadczyła, że obierze go za męża. Wolał przeto wywzajemnić się zacnej dobrodzice, niż w niepewnym losie scenicznym szukać szczęścia".

Znaleziskiem dość nieoczekiwanym jest warszawska anegdota, zamieszczona na łamach ukazującego się w Toruniu pod pruskim zaborem niemieckiego pisma "Thorunia" (1831 nr 96). Ponownie jesteśmy zatem w Teatrze Narodowym, pod sam koniec wieczoru:

"W Warszawie nie było dawniej wolno dawać przedstawień w pierwszy dzień ważnych świąt kościelnych. Tymczasem aktor, który w sobotę przed Zielonymi Świątkami miał zapowiedzieć sztukę na poniedziałek, zapomniał się i rozpoczął obwieszczenie słowami: "Jutro będziemy mieli zaszczyt...". Ktoś z parteru krzyknął: "Jutro jest niedziela". - "Cóż stąd, odparł aktor, jutro będziemy mieli zaszczyt z naszym panem dyrektorem i całą wyborną kompanią jeść obiad u miłośników sztuki scenicznej w Wilanowie, pojutrze natomiast przedstawioną będzie opera pod tytułem >>Tajemnica<<. Tu aktor śmiejąc się kichnął, a parter wołał: "Na zdrowie, dobrego apetytu na jutro".

Kiedy się to zdarzyło dokładnie, trudno powiedzieć - tytuł opery datowania bynajmniej nie ułatwia. Na pewno jednak w czasach, gdy można było bez problemu kichnąć w miejscu publicznym. Czego i Państwu ze wszech miar życzę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji