Artykuły

TEATR

Pięć premier! Jak pamięcią sięgam nie zdawałem jeszcze sprawy, w czasie swojej kariery recenzenckiej, z tylu sztuk naraz. Wiosenną "przemianę materii" w teatrach nazbyt zsynchronizowano, a że wypadło to na wiosnę, co do której słusznie możnaby wyrazić życzenie, abyśmy "jedną taką wiosnę mieli w życiu", krytyk chodzi oszołomiony od teatru do teatru, z poczuciem anachroniczności swojego metier. Chwyta się na tym, ale najcenniejsze artystycznie przedstawienie skłonny jest przyjmować jak wstydliwą rozrywkę, a samą rozrywkę odczuwa jako nietakt wobec dramatycznego patosu rzeczywistości.

Wrażliwość recenzenta jest w okresie obecnym stępiona. Cóż dopiero wobec pięciu sztuk naraz, w jednym okresie sprawozdawczym!" Ale "ars longa", wspomnijmy więc o tej szacownej maksymie i spróbujmy zreferować, co trzeba. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście:

"HAMLET" w Teatrze Polskim.

Szekspirowskie arcydzieło, skłaniające każdą epokę do nowego "ustosunkowania się" do zawartych w nim problemów ideologicznych, arcydzieło, spęczniałe komentatorskim naroślami i potrosze w biegu wieków załgane, ukazało się w Teatrze Polskim w nowym przekładzie Jarosława Iwaszkiewicza. Ten nowy przekład, przyznając, był dla mnie największą atrakcją, większą znacznie niż wykonanie sceniczne. "Hamlet jest jednym z tych dzieł, po których można powiedzieć, są wiecznie aktualne i zarazem wiecznie nieaktualne. Zaciążyła nad nim wielość wykładni, dobudowujących do każdego szczegółu całe rusztowanie hipotez. W tragedii, stanowiącej dziś istny labirynt ideologiczny, każdy znajdzie swą własną drogę, na swój własny użytek. Nasycić się nim mogą sprzeczne tęsknoty, rozładować w nim sprzeczne niepokoje. Gdyby tak przymierzyć "Hamleta" do chwili bieżącej a kto na widowni nie próbuje tego czynić! okazałoby się, że Szekspir mógłby zasilać wszelkiego rodzaju ideologie, że mógłby być biblią indywidualistów i faszystów i kosmopolitów i nacjonalistów, aktywistów i pasywistów. Zaiste, jeśli by świat kiedyś zginął, według żadnego innego dzieła, nie można by go lepiej odtworzyć, niż według "Hamleta". "Klimat" naszej epoki sprawił, że wychwytujemy przede wszystkim aktywistyczne motywy "Hamleta", wątpliwości jego skłonni jesteśmy puszczać mimo uszu i wyczekujemy na praktyczne działanie. To właśnie uwypukliła szczególnie reżyseria p. Węgierki poprzez samą postać Hamleta. Ale niestety, działanie Hamleta, kierowane fatalizmem psychologicznym, nie harmonizuje z naszymi odczuciami dzisiejszymi i wytwarza dysonans między tragedią a widownią.

Na przedstawieniu znać żmudną bardzo sumienną pracę, ale brak mu poetyckiego lotu, jednolitego zamysłu artystycznego" konsekwencji. Stąd jakby bezstylowość, częściowa chaotyczność. Nie trafiają do przekonania dekoracje p. Daszewskiego, niemile w barwie, dowolne w konturze architektonicznym, narastające na tym samym rusztowaniu o niejasnych proporcjach realizmu i fantastyczności. Podobnie reżyseria. Nie zdobyła się na poddanie widowisku okregionego tonu, jak to np. było przed kilku laty w Teatrze Kameralnym. Przedstawienie ma elementy operowe, baśniowe, realistyczne, niepokoi wielolicowością. W grze aktorów da się wyczuć całą gamę koncepcji. P. Węgjerko zbudował swego Hamleta logicznie, wyposażył go w cały swój kunszt aktorstwa, ale nie zdołał go osadzić w jakimś określonym łożysku artystycznym, co ongiś udało się p. Bendzie. Tragedia Ofelii wypadła w wykonaniu p. Barszczewskiej blado, scena obłąkania nie miała należytej plastyki. Królestwo pp. Pancewicz-Leszczyńskiej i Buszyńskiego na dobrym poziomie, ale znowu nie wiele więcej zawierały to role ponad tradycyjne dobre aktorstwo. Za najciekawszą rolę uważam Poloniusza p. Kurnakowicza. Artysta zagrał ją ryzykownie, w każdej chwili groziło mu wykolejenie, ale wyszedł ze sprzeczności po mistrzowsku i stworzył wzór, według którego jego następcy będą usiłowali rozwiązywać tę dwuznaczną figurę. Wracajmy do przekładu. To jest niewątpliwie największa zdobycz przedstawienia w Teatrze Polskim. Wdzięczność należy się tym, co przyczynili się do powstania nowego polskiego "Hamleta". P. Iwaszkiewicz był z pewnością jednym z najbardziej powołanych do dokonania przekładu i, jak widzieć można z brzmienia scenicznego, wywiązał się z zadania wyśmienicie. Tłumacz słusznie stał na stanowisku, że niektóre partie starego przekładu "Hamleta" weszły do tego stopnia do świadomości polskiej, że nadawanie im nowego, choćby ulepszonego brzmienia, byłoby trudem bezcelowym, a może nawet przedsięwzięciem szkodliwym. To i owo zostało więc z dawnego przekładu, a całość, oddana na nowo zdrowym, muskularnym językiem, nabrała świeżego rumieńca, ukazała nowe skarby, niedostrzegane w skostniałych formułach starego przekładu. Zarzucają Iwaszkiewiczowi, że wprowadził do przekładu nieco wyrażeń z współczesnego języka" jak np. "inicjatywa". Z tymi czy innymi słówkami można się nie zgadzać, sam jestem na bakier z tą "Inicjatywą", ale wiem, jak trudno ją zastąpić, ale miąższ przekładu wydaje się bardzo tęgi.

Wydanie książkowe pozwoli się bliżej zorientować w jego zaletach. W każdym razie jest to nieprzecenionej miary wydarzenie w naszym życiu kulturalnym. Z kolei trzeba zdać sprawę z nowej komedii Mark. Jasnorzewskiej, a to:

"POPIELATY WELON" w Teatrze Narodowym.

Autorka "Zalotników niebieskich" zachowała się tym razem dwuznacznie. Zaplątała nas w gąszcz problematyki miłosnej i wystawiła na ryzyko wielorakich wykładni bez tajnego uśmieszka ironii.

Jak się zdaje, dochodzi to do głosu sceptycyzm miłosny. Jasnorzewska sugeruje., że uczucie miłości jest płynną, nieuświadomioną rnasą, pogotowiem uczuciowym, dającym się skierować w podanym kierunku. Może zresztą sformułowałem wniosek zbyt daleko idący. W każdym razie to pewne, że autorka wielką rolę przyznaje technice rozwijania miłości, reżyserii wewnętrznej i zewnętrznej strategii i dyplomacji miłosnej. Bohaterką sztuki jest słynna specjalistka od porad miłosnych, nowoczesna swatka, która uczyniła sobie zawód z nakręcania koniunktury miłosnej. A czyni to "systemami własnymi", nie korzystając z usług, jakie by jej w tej dziedzinie mógł oddać np. freudyzm. Jest to metoda cokolwiek gospodarka, oparta na dość potocznym ujęciu psychologii, jakaś akuszeria miłości.

Już w tym zaznacza się ironiczne spojrzenie autorki, nie dość może uwydatnione w reżyserii. Niepodobna to ujmować inaczej: w krótkim czasie odwieść uczucie mężczyzny od jednej kobiety, przywabić je na chwilę ku sobie, aby potem pchnąć je wreszcie w określonym kierunku, czyli innymi słowy miotać tym uczuciem jak piłką, rzecz jasna, byłoby zbyt mechaniczne rozumienie miłości. Wyjaśnienie można znaleźć tylko w 'satyrycznych tendencjach autorki.

Popielaty welon" nie wgląda w istotę miłości, ukazuje tylko możliwe prostowania jej dróg. Jest to komedia o "miłości kierowanej". Napisana, jak zawsze u Jasnorzewskiej, językiem pięknym, nieco estetyzującym, pełna dowcipu i ukrytych żądeł satyrycznych, daje pole do koncertu gry aktorskiej, zwłaszcza paniom. Pod batutą reżyserską p. Zelwerowicza grają ją doskonale p. Gorczyńska, nazbyt może serio traktując tę "lekarkę miłości", p. Dulęba, kapitalna jak zawsze arystokratka, p. Wasiutyńska, cięta i butna, i p. Kajzerówna, naturalna, i jak zwykle pełna wdzięku. Z panów wdzięczniejsze zadanie miał Ciecierski, pyszny degenerat, ale i Tytusowi p. Śliwińskiego nic zarzucić nie można. Znakomitym przedstawieniem jest dalej

"CYRULIK SEWILSKI" w Teatrze Ateneum.

Ta sztuka jest niezmiernie doskonałym teatrem. Być może, że w innej reżyserii, przy innym zespole wykonawców wyszłaby bardziej na jaw niewysoka skala inwencji Beaumarchais'go, może nużyłoby nas trochę to zadowolone z własnej wesołości buffo, ten teatr dla teatru, ale w ujęciu p. Perzanowskiej i w wykonaniu aktorskim pp. Jaracza, Maszyńskiego i Z. Chmielewskiego rzecz nabrała tyle stylu, tyle finezji i artystycznego szlifu, że z radością oddajemy się zabawie, że śmiejemy się, choć nawet nie wiemy "czy świat potrwa jeszcze trzy tygodnie". P. Perzanowska ma dar selekcji, w wyreżyserowanej przez nią sztuce nie ma z reguły nic banalnego. Znać przy tym, że artystka nie wysila się, aby tropić opatrzone konwencje, ale że jej wyobraźnia pracuje odrazu we właściwym kierunku, że rządzi nią jakiś automatyzm, cofający się przed banałem. Sprawdziło się to i tym razem. Intencja komedii, wydzielający się z niej fluid, wymiar, w jakim sztukę umieszczono, podbija trafnością, urokiem i artyzmem. Niezrównanym Bartolem jest Jaracz, powtarzający co prawda niektóre szczegóły swych ról molierowskich, ale przydający również wiele kapitalnych szczegółów. Scena drzemki jest majstersztykiem aktorskim, przewyższającym bodaj słynną scenę picia wódki z "Dziewczyny z lasu" Szaniawskiego. P. Maszyński jest niemal idealnym Figarem, ma niefałszowany humor i niewyczerpany temperament, może tylko głosem szafuje zbyt obficie. Humor elementarny, groźny reprezentuje p. Chmielewski, jako Basilio. Na pochwałę zasługują zresztą wszyscy inni artyści, a w szczególności pp. Nobisówna, przemiła Rozyna i p. Rakowiecki, trochę jeszcze nieśmiały na scenie komediowej, ale rokujący jak najlepsze nadzieje. Ze starej teki Porto-Riche'a ukazuje się nam:

"ZAKOCHANA" w Teatrze Malickiej.

P. Malicka zyskała tu rolę, w której mogła pokazać swój talent w całym blasku i wdzięku. Zawsze, nawet w "najsłodszych" rolach tej wybornej artystki, wyczuwało się jakiś utajony tonik przekory, zawsze błyskała w oczach p. Malickiej świadomość "złego i dobrego", zaznaczał się dystans do odtwarzanej postaci. Tym razem było to szczególnie na miejscu. Żona prześladująca męża swą natarczywą miłością, traktująca jego życie po plantatorsku, jak mająca ambicje kontrolowania go jak oczek w robótce ręcznej, znalazła w p. Malickiej znakomitą wykonawczynię. Prawdziwe uczucie przemieszało się tam z szczyptą sadyzmu i powstała postać bardzo interesująca, znacznie ciekawsza, niż ją pomyślał autor. Doskonałym partnerem p. Malickiej jest p. Benda. Wreszcie kilka słów powiedzieć trzeba o

"ALE SIĘ ZABAWIŁ!" w Teatrze Buffo.

Jest to stary wodewil Nestroy'a, przerobiony przez Tuwima. Humor zjawia się w nim dość późno, dowcip ustępuje nieco dowcipowi innych przeróbek Tuwima. Rzecz wystawiono z przesadną nieco szarżą w dekoracjach, w reżyserii i grze aktorów. Trudno w szczególności pogodzić się ze stabilizacją p. Węgrzyna w farsie, mimo że artysta daje role opracowane starannie, utrzymane w nieżenującej skali błazeństwa. Z artystek Buffa rywalizują z sobą pp. Titche i Górska, obie wszechstronnie utalentowane, równie dobre w partiach lirycznych, jak i charakterystycznych.

P. Górska ma może więcej bezpośredniości, p. Tiche więcej finezji, ale obie promienieje wdziękami i urodą. Pani Gruszecka doskonale dostroiła si do gry całego zespołu. Ponury lokaj p. Warneckiego, skontrastowany świetnie z wesołą całością, jest doskonałym pomysłem reżyserskim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji