Artykuły

Krzysztof Penderecki (1933-2020)

Ostatni raz widzieliśmy się w Alwerni na tym dziwnym wykonaniu "Pasji według św. Łukasza". Dyrygował urzekająco i charyzmatycznie - wspomina Sławomir Pietras.

Krzysztof przyjechał, aby dyrygować, z niedalekiego Krakowa z kilkuletnią wnuczką, która urodę odziedziczyła po babce Elżbiecie i matce Dominice, a rezon i roztropność po dziadku. Na szczęście nie odwrotnie. c Po koncercie poszedłem do garderoby przywitać się, podziękować, po raz nie wiadomo który wyrazić uwielbienie, respekt, podziw i przywiązanie. - Dawno cię nie widziałem! Brzuch ci urósł - powitał mnie jak zwykle po przyjacielsku. - Mistrzu, mój brzuch nieśmiało usiłuje być miniaturą twojego - odpaliłem. Przy okazji gorąco i natrętnie prosiłem Krzysztofa, aby zobaczył niezwykle udaną realizację swej młodzieńczej opery "Najdzielniejszy" w Teatrze Dormana w moim rodzinnym Będzinie. Obiecał, że przyjedzie z wnuczką, ale słowa nie dotrzymał z powodu mnóstwa zajęć.

Krzysztof Penderecki, od wielu lat będąc marką międzynarodową, kompozytorem wybitnym na miarę epoki, obywatelem świata, był jednocześnie na dobre i na złe krakowianinem, zawsze obecnym w życiu Ojczyzny wraz z sobą i swoją muzyką, wiernym, acz nie bezrozumnym synem Kościoła i niezmiennie serdecznym przyjacielem nas wszystkich.

Ostatni raz z bliska patrzyłem na Niego podczas premiery "Króla Ubu" w Operze Śląskiej. Byli z Elżbietą przyjmowani w Bytomiu po królewsku. Spektakl w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego z niezapomnianymi kreacjami Anny Libańskiej i Pawła Wundera okazał się wybitny. Ćwierć wieku wcześniej uczestniczyłem w prapremierze "Króla Ubu" w Bayerische Oper w Monachium. Pod jej wrażeniem - zamiast na oficjalne przyjęcie do Ratusza - poszliśmy z Lucjanem Kydryńskim do pobliskiej piwiarni. Było bosko. Jednak po latach ta realizacja bytomska podobała mi się o wiele bardziej.

Trafiłem kiedyś na serię koncertów Krzysztofa Pendereckiego jako kompozytora i dyrygenta, dawanych dla kilkutysięcznej widowni w Kolonii. Nadkomplety publiczności, entuzjastyczna admiracja Mistrza. Byłem dumny. To samo przeżywałem niezmiennie w nowojorskiej Carnegie Hali, chicagowskiej Civic Opera, paryskiej Salle Pleyel, w Stuttgarcie, Jerozolimie, Madrycie, Tokio i Petersburgu. Wszędzie tam Pendereckiego uważano za najwybitniejszego Polaka - obok Jana Pawła II i Lecha Wałęsy, choć on sam dodawał do tego jeszcze Czesława Miłosza i Leszka Kołakowskiego.

W teatrach, którymi kierowałem, odbyły się premiery "Diabłów z Loudun" (Łódź i Poznań) oraz polska prapremiera "Raju utraconego" (Warszawa 1993). Teraz w tym bezbrzeżnym smutku usiłuję sobie przypomnieć, co osobiście zawdzięczam Krzysztofowi od momentu, kiedy ujrzałem go jesienią 1961 r. podczas koncertu w Filharmonii Krakowskiej, dziękującego za owację po prawykonaniu "Trenu - Ofiarom Hiroszimy". A więc miłość do "Pasji według św. Łukasza", która towarzyszy mi od czasów Jeunesses Musicales, kiedy to, prezentując jej nagranie, objechałem niemal wszystkie kluby Pro Musica w Polsce. Dumę i wdzięczność za wszystkie pięć tytułów operowych (pierwszy był "Najdzielniejszy"). Przy każdym spotkaniu pytałem, czy już komponuje następną operę. Kolejno zdradzał, że "Austerię", "Fedrę", "Dziadka do orzechów"... - To ostatnie skomponował już Czajkowski, zauważyłem nieśmiało. - Wiem, słyszałem... - zareplikował spokojnie.

Nigdy nie zapomnę wielu towarzyskich spotkań w Woli Justowskiej, u Smorawińskich na Jeżycach; pamiętam wytworny ślub Dominiki Na Skałce, a potem huczne wesele w Lusławicach, kolację tylko we dwóch po wizycie Jana Pawła II w Teatrze Wielkim w Warszawie, na którą Kompozytor nie został zaproszony. Ale to temat na inną okazję. Wprawdzie Krzysztof Penderecki udzielił mi oficjalnej rekomendacji na warszawską dyrekcję (a Papież na prośbę Prymasa Glempa uroczystego błogosławieństwa), ale wystarczyło to tylko na niespełna 4 lata, co skomentuję również przy innej okazji.

Wśród różnych uwag, przestróg, zaleceń i porad, jakie otrzymywałem od Niego przez lata, szczególnie przydatna okazała się sugestia, jak należy zachować się, kiedy czyjeś decyzje, poczynania, wypowiedzi, a zwłaszcza nieudane występy na scenie lub estradzie, po prostu się nie spodobały. Należy pójść do takiej osoby i powiedzieć: Nie spodziewałem się!

Krzysztofie, zakończyłeś życie dokładnie w dniu i miesiącu, w którym odszedł z tego świata przed 83 laty Karol Szymanowski. Nie dlatego, ale również dlatego powinieneś spocząć obok niego Na Skałce. W Domu Ojca spotkałeś już zapewne swego mistrza Artura Malawskiego, Stefanię Woytowicz, Andrzeja Hiolskiego, Leszka Herdegena i Henryka Czyża, z którym tyle razy wadziłeś się i godziłeś, Jerzego Waldorffa, na przemian zachwyconego i grymaszącego na Ciebie, wreszcie równych Tobie geniuszy muzycznych z całego świata, wśród których pozostaniesz jako primus inter pares.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji