Artykuły

Artyści w antrakcie

Większość liczy już straty, nieliczni liczą na zyski. Tracą aktorzy i prywatne teatry, ale rozkwita rynek dziel sztuki. Dla wielu artystów pandemia koronawirusa jest też czasem refleksji - pisze Maja Narbutt w tygodniku Sieci.

Kiedy skończy się pandemia, ludzie ruszą do kin. Będą potrzebowali rozrywki, odreagowania. Czy zechcą oglądać filmy związane z tym, co teraz przeżywamy? Wątpię. Raczej zechcą jak najszybciej o wszystkim zapomnieć. Jeśli oczywiście nie przeżyją osobistej tragedii, bo wtedy trudno będzie nie pamiętać - mówi mi reżyser Marcin Ziębiński.

Siedząc w warszawskim mieszkaniu, słucha muzyki do swojego najnowszego filmu "Banksterzy". Premiera będzie przesunięta, jak wielu innych filmów na całym świecie. Prognoza, kiedy sytuacja wróci do normy, przypomina wróżenie z fusów. Wszyscy filmowcy biorą jednak pod uwagę przełożoną na jesień premierę najnowszego "Bonda" i stąd czerpią nadzieję, że najpóźniej wtedy wróci normalność.

- Filmowcy są przyzwyczajeni do tego, że jakieś projekty spadają, nauczyli się więc cierpliwie czekać. Pracujemy trochę skokami: są pieniądze, to wszystko rusza. Jeśli wymyśla się koncepcje i nie angażuje pieniędzy, to nie jest to dramatyczna sytuacja. Gorzej z ludźmi, którzy nie mają oszczędności, tylko kredyty i muszą stale zarabiać, a w takiej sytuacji znalazło się wielu artystów - podkreśla Ziębiński.

Uważa, że tarcza antykryzysowa powinna załagodzić sytuację i zaciskając trochę pasa, środowisko filmowe przetrwa. Państwowy Instytut Sztuki Filmowej obiecuje już zapomogi, przesuwa środki z finansowania nowych projektów na fundusz pomocowy.

To będzie pomoc doraźna, a potem cała branża może się odbić od dna.

- Wszystko ruszy z kopyta. Załóżmy nawet najgorszy wariant: ludzie zbiednieją i nie będą chodzić do kina. No to jeszcze bardziej będą oglądać telewizję. Jesienią posypie się mnóstwo zamówień ze stacji telewizyjnych, które teraz jadą na powtórkach. Zaczniemy kręcić nowe seriale, a także nowe reklamy - mówi z optymizmem Ziębiński.

Pandemię jako czas refleksji definiuje Krzysztof Zanussi. Sądzi wręcz, że może przyspieszyć pewne zmiany cywilizacyjne, choć wszystko zależy też od tego, jak bardzo dotknie ona świat.

- Zapewne wyjdziemy z pandemii bardziej świadomi. Historia często wymusza rewizję postaw. Może skończy się zmora reklam, które uczą nas zaspokajania potrzeb, których nie mamy, skłaniają do konsumpcji i pogoni za przyjemnością. A taka postawa nie jest owocna. Nie powinniśmy więc przywracać tego modelu życia, który już był, ale wymyślić coś nowego. Żyć skromniej, skupić się na czymś innym niż pragnienie ciągle rosnącej zamożności - mówi mi Krzysztof Zanussi.

Wirus SARS-CoV-2 uświadamia wszystkim, nie tylko artystom, że obraz życia upowszechniany przez kulturę masową był fałszywy, podobnie jak nasze poczucie bezpieczeństwa.

- Kilkadziesiąt lat po wojnie zapomniano o festiwalu okropności, z jakim zetknęli się wtedy ludzie. Nie chciano przyjmować do wiadomości dramatyzmu egzystencji, było to bardzo niepopularne. Teraz musimy się z tym skonfrontować - uważa Zanussi.

Jednak na razie nie ma materiału na kino moralnego niepokoju -pojawiłby się w sytuacji, gdybyśmy musieli się dzielić ostatnią konserwą i ostatnim bochenkiem chleba.

ŁAMANIE REGUŁ GRY

Nie wszyscy filmowcy zdolni są do refleksji, co w pewnych wypadkach nie dziwi. Bardziej zaskakuje to, że niektórzy nie potrafią przestrzegać społecznych reguł związanych z pandemią.

Nieoczekiwanie okazało się, że swój film, zatytułowany roboczo "Seryjny samobójca", kręci teraz Patryk Vega, a w scenach zborowych uczestniczy wielu aktorów i statystów.

- W swoich filmach pokazywał łamanie reguł i najwyraźniej uwierzył, że on sam ma prawo to robić - mówi mi jeden ze znanych filmowców.

Postawa Patryka Vegi budzi powszechne oburzenie. Część filmowców nawołuje już do bojkotu jego filmu oraz objęcia środowiskowym ostracyzmem reżysera i aktorów, którzy zgodzili się zagrać.

Trudno zrozumieć motywacje Vegi - być może należy do tzw. koronadebili, czyli ludzi, którzy ostentacyjnie lekceważą ograniczenia związane z pandemią, uważając, że są przesadne i stanowią zamach na ich wolność osobistą.

Trudno też wątpić, że reżyser, który lubi się chwalić swoim lamborghini, ma środki finansowe, które pozwoliłyby mu spokojnie przeczekać krytyczny okres.

W znacznie gorszej sytuacji są ludzie teatru, zwłaszcza teatrów prywatnych. Rozpaczliwie walczą o przetrwanie - odwołane spektakle oznaczają katastrofę finansową. Apelują więc do widzów o wsparcie, czyli o to, by nie domagali się zwrotu pieniędzy za bilety na przedstawienia, które się nie odbyły, ale przenosili rezerwację na inne terminy.

Powszechnie znana jest sytuacja teatru Kamienica prowadzonego przez Emiliana Kamińskiego, który otwarcie mówi, że jego placowka jest na skraju przepaści, ważą się losy zespołu aktorskiego, a także wszystkich ludzi, którzy tam pracują. W podobnej sytuacji są też inni. Choćby Anna Gornostaj, która założyła i sfinansowała teatr Capitol, czy Małgorzata Potocka prowadząca jedyny w Polsce teatr rewiowy.

- Nie da się przenieść energii, jaka przepływa między widzami i aktorami do internetu. Stworzyłam swój teatr 11 lat temu własnymi rękami i jest mi oczywiście ciężko. Ale wierzę, że jak się coś zbudowało, to zawsze można odbudować. Co mam zrobić? Trzeba myśleć etapami, robić wszystko krok po kroku - mówi mi Anna Gornostaj. Właśnie kończy 14-dniową kwarantannę, w ostatniej chwili zdążyła wrócić do Polski z Kapsztadu dzięki akcji "Lot do domu".

Przeżyła wręcz filmową przygodę - utknęła na Antarktydzie na statku wycieczkowym razem z pasażerami różnych narodowości. I tylko ona mogła skorzystać z bezpośredniego lotu do kraju. Zdezorientowani Amerykanie miotali się, szukając skomplikowanej siatki połączeń, a Niemcy stracili wiaręw ich doskonale zorganizowane państwo, które wszystko im załatwi.

Takie doświadczenia hartują i wyrabiają dystans. Przywracają też wiarę, że da się wyjść z kłopotów.

- W związku z pandemią 90 proc. środowiska aktorskiego ma kłopoty finansowe. Sam wiem najlepiej, że rezygnacja z występów, z koncertów oznacza bardzo konkretne straty. Ja mam oszczędności i daję sobie radę, ale dla innych oznacza to spore problemy z opłaceniem rachunków. Pandemia ma jednak jedną dobrą stronę - wreszcie można zwolnić, skupić się, wyciszyć. Zrozumieć, że nie powinniśmy dać się porwać gorączkowej pogoni za sukcesem i przyjemnościami. Dla aktora taki czas na refleksję, naładowanie akumulatorów, pracę nas sobą i swoim warsztatem jest bezcenny. Byleby nie trwał dłużej niż powiedzmy trzy miesiące - uważa Jerzy Zelnik.

Jak mówi, zaszył się w swoim domu na wsi i intensywnie pracuje nad nowymi projektami, małymi formami teatralnymi. - Wreszcie nic mnie nie rozprasza. Żadne zakupy, banki czy prozaiczne czynności domowe, które zresztą bardzo lubię, zwłaszcza prasowanie - mówi mi Zelnik.

ESTETYKA KORONAWIRUSA

Znacznie lepiej niż aktorzy radzą sobie z sytuacją narodowej kwarantanny malarze.

- Nawet jeśli jutro nastąpi koniec świata, będę malował, bo co innego mogę robić? Tak powiedział mi jeden ze studentów malarstwa. Też tak myślę, bo cóż innego może zrobić artysta? Najwyżej jeszcze się zatroszczyć, by zdążyć przeprosić bliskich. To dotyczy także pandemii, artyści mogą tworzyć dalej, lepiej lub gorzej, w ostateczności zawsze znajdzie się przynajmniej kartka papieru - mówi znany malarz Stanisław Baj.

Patrzy na pandemię z podwójnej perspektywy - artysty i profesora Akademii Sztuk Pięknych. Jak na wszystkich uczelniach studiuje się tu teraz za pośrednictwem internetu. W wypadku sztuk pięknych to trudne - nic nie zastąpi oryginału, a przekazywany profesorowi e-mailem obraz czy grafika daje tylko przybliżone pojęcie, jak praca wygląda w oryginale.

- Pandemia koronawirusa sprawiła, że młodzi artyści przyjęli postawę bacznego obserwatora. Rejestrują, jak zmienia się rzeczywistość, pojawiają się nowe znaki graficzne, jak kartki i ogłoszenia na sklepach. Dla innych to czas refleksji. A poza tym malowanie bywa uwolnieniem się od emocji i lęków, choć przecież sztuka nie powinna być terapią - opowiada.

Nie ma jednak wątpliwości, że trudne i tragiczne czasy nigdy nie znajdują odpowiedniego odbicia w malarstwie. Tylko fotografia może oddać dramatyczne momenty, pokazać prawdę o doświadczeniach, jakie stały się udziałem ludzi. Podobnie myśli Jerzy Kalina, wybitny artysta, autor wielu instalacji i rzeźb, m.in. pomnika Ofiar Katastrofy Smoleńskiej 2010 na pl. Pilsudskiego w Warszawie.

- Najbardziej wstrząsające dzieła sztuki są mniej wstrząsające niż to, czym się inspirują. Czym są "Okropności wojny" Goyi wobec prawdziwego okrucieństwa wojny? Teraz można tylko rejestrować to, co się dzieje. Kiedy patrzyłem na sfilmowane czarne ciężarówki wywożące trumny w Bergamo, przyszło mi na myśl, że to na miarę wyobraźni Frederica Felliniego. To, czego jesteśmy świadkami, jest niebywałe, nie jesteśmy przygotowani na takie widoki - uważa Jerzy Kalina.

Na ekranach telewizorów oglądamy ciągle powiększone mikroskopowe zdjęcia koronawirusa, są wszechobecne, stanowią tło programów informacyjnych i publicystycznych. Artysta potrafi dostrzec w nich złowrogie piękno i symbolikę.

- Koronawirus wygląda jak zaprojektowana, estetyczna forma. Jego osłonka rzeczywiście przypomina koronę. Zapanował nad światem, na całej kuli ziemskiej rozciąga się teraz jego królestwo. Bezsilni profesorowie rozkładają ręce. A kostucha kosi moje pokolenie - mówi mi Kalina.

Nic nie jest normalne ani takie jak zwykle, pandemia dotyka wszystkich i zmieniła wszelkie dziedziny życia, Jak przypomina Kalina, kiedy zmarł niedawno Krzysztof Penderecki, pożegnało go tylko kilka najbliższych osób, choć w normalnych okolicznościach ten światowej klasy artysta miałby państwowy pogrzeb.

Większość artystów odczuwa tak jak wszyscy poczucie izolacji, ale także zamrożenia inicjatyw artystycznych. To czas na przeczekanie, co bywa trudne.

- Już niedługo miało być odsłonięcie przed Muzeum Narodowym mojej instalacji "Zatrute źródło", polemiki z wystawioną kiedyś w Zachęcie skandalizującą rzeźbą Maurizia Cattelana, która przedstawia papieża Jana Pawła II przygniecionego meteorytem. Obawiam się jednak, że przyjdzie na to poczekać - ubolewa Jerzy Kalina.

Także Stanisław Baj mówi, że nie doczekał się wernisażu swoich prac wystawionych w warszawskiej Galerii Grafiki i Plakatu. Wiszą teraz w zamkniętym na cztery spusty lokalu. Można je jednak zobaczyć w internecie, bo tam przeniosło się życie kulturalne.

Dla zamkniętych w domach i pracujących zdalnie przedstawicieli klasy średniej możliwość kupienia jednym kliknięciem dzieła sztuki jest atrakcyjną propozycją. Szczególnym popytem cieszą się zwłaszcza niezbyt drogie obrazy i grafiki cyfrowe, które nie zrujnują domowego budżetu. Tak jest przynajmniej teraz, ale nikt nie może zagwarantować, co się będzie działo, gdy klasa średnia zacznie tracić swoje miejsca pracy i dochody.

Wielu artystów prosperuje całkiem dobrze, oprócz dochodów ze sprzedaży obrazów mogą liczyć na najrozmaitsze granty i dotacje, przyznane jeszcze przed pandemią. Od lat funkcjonowali podpięci do finansowej kroplówki fundowanej przez państwo i nigdy nie miała na to wpływu żadna zmiana ekipy, która jest u władzy. Rynek dzieł sztuki zawsze był też trochę szarą strefą, niektórzy artyści osiągali dochody wyższe niż deklarowane. W sytuacji pandemii najbardziej roszczeniowi okazali się ci, którzy sami teoretycznie mogliby jeszcze pomagać innym.

- Jako pierwsi o pomoc finansową ze strony państwa postulują ci, którzy najmniej tego potrzebują. Wszyscy w środowisku artystycznym wiedzą o sobie dużo, więc pewne sytuacje wydają się rażące. Jeśli wypłaty zapomogi w wysokości 5 tys. euro domaga się ktoś, kto posiada nieruchomości w najdroższych dzielnicach i kilka lokali na wynajem, to mocno to dziwi - podkreśla Katarzyna Włodarska.

KLASA ŚREDNIA KUPUJE

Jednak chociaż nie działają galerie sztuki i sale ekspozycyjne, wcale nie znaczy to, że rynek dzieł sztuki zamarł. Jest wręcz przeciwnie.

- To spore zaskoczenie, ale sprzedaż dzieł sztuki w czasie pandemii ma się całkiem dobrze. Dotyczy to nie tylko młodych artystów, których obrazy i grafiki sprzedawane są teraz za pomocą internetowej platformy aukcyjnej. Jak przyznaje warszawski marszand Mikołaj Konopacki, który prowadzi aukcje, z przyjemnością odnotował, że uczestniczy w nich znacznie więcej chętnych niż zazwyczaj - mówi mi Katarzyna Włodarska, ekspert rynku dzieł sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji