Artykuły

Reżyserka Ewelina Marciniak z Szekspirem w Teatrze we Fryburgu

To była na razie ostatnia premiera w Theater Freiburg: Polka Ewelina Marciniak przygotowała inscenizację "Poskromienia złośnicy". Z powodu koronawirusa premiera odbyła się bez udziału publiczności - pisze Bettina Schulte w "Badische Zeitung".

Mimo przezornych zapowiedzi dyrektora teatru Petera Carpa we foyer teatru, że premiera a zarazem ostatnie przedstawienie Eweliny Marciniak na dużej scenie, odbędzie się przy pustej widowni, tak się nie stało. Po tym, jak miasto wprowadziło w piątek rozporządzenie, by wstrzymać imprezy z udziałem więcej niż pięćdziesięciu uczestników, zwykła premiera "Poskromienia złośnicy" nie była już możliwa. Jednakże, oprócz zaproszonych z urzędu krytyków teatralnych, na widowni znalazła się na szczęście znaczna liczba przyjaciół i współpracowników polsko-niemieckiego zespołu. Teatr bez publiczności to naprawdę żadna odpowiedź na kryzys w czasie epidemii koronawirusa. Niemniej, decyzja dyrekcji teatru o nieodwołaniu premiery miała wiele zrozumiałych powodów: polski zespół reżyserski oraz dwie polskie aktorki, nie będą mogły szybko ponownie przybyć do Fryburga; a poddać się kilka metrów przed ostatnią prostą, byłoby z punktu widzenia teatru nieodpowiedzialne względem gości - zwłaszcza, gdy dopiero co uratowano spektakl, po ciężkim wypadku na scenie spowodowanym odważnym skokiem Janny Horstmann i przy zaangażowaniu całego zespołu, zastąpiono ją Laurą Angeliną Palacios. Oczywiście wszyscy uczestnicy mają nadzieję - a nawet są przekonani, że po zakończeniu kryzysu spowodowanego koronawirusem, odbędzie się jeszcze cały set spektaklowy.

To już trzeci raz za dyrekcji Petera Carpa, urodzona w 1983 roku Ewelina Marciniak, uważana w swoim kraju za gwiazdę, inscenizuje spektakl we Fryburgu. W pierwszym sezonie jego pracy, Marciniak odniosła komedią szekspirowską "Sen nocy letniej" taki sukces, że otrzymała między innymi propozycję reżyserii od hamburskiego Theater-Talia, a ze swoim spektaklem "Bokser" z tego roku została zaproszona na festiwal "Radikal jung" w Monachium. Po "Nocy świętego Bartłomieja" (na podstawie powieści Aleksandra Dumasa) w ubiegłym roku, Marciniak postanowiła wspólnie z autorem Janem Czaplińskim ponownie zabrać się za komedię elżbietańczyka. I to akurat sztuki szczególnie wrogiej kobietom - a przez to często pokazywanej w teatrach bulwarowych: "Poskromienie złośnicy". Czy to mogło się udać?

Trzeba powiedzieć: w najlepszym razie z zastrzeżeniem. Nowa wersja utworu stworzona przez Jana Czaplińskiego nosi tytuł "Nieposkromiona" i zgodnie z deklaracją Marciniak opublikowaną w wywiadzie dla "Badische Zeitung" (z 13 marca) ma za zadanie "kompromitację" fabuły Szekspira: w której to mąż szlachcic za pomocą prymitywnych środków podporządkowuje sobie przekorną żonę, gdy ta ośmiela się wyobrazić sobie ruch Mee Too. Jednak co Szekspir napisał (1592), to napisał. Nie da się łatwo jego pięcioaktowej sztuce narzucić innej perspektywy.

Przedstawienie próbuje tego dokonać za pomocą retrospekcji: Katarzyna i Bianka, starsza i młodsza siostra, bohaterki dramatu, w którym oprócz nich to raczej mężczyźni mają coś do powiedzenia - przede wszystkim Thieß Brammers jako wspaniały, zimny cwaniak Petruchio, spotykają się 30 lat po spektakularnym ślubie starszej siostry i rozmyślają o tym, co się wówczas wydarzyło.

Ubóstwiana kiedyś przez mężczyzn Bianka okazuje się zgorzkniałą feministką z ordynarnym głosem faceta: Anja Schweitzer gra ją z szyderczą pogardą. Równocześnie poskromiona Katarzyna (Alona Szostak) nauczyła się swojej patriarchalnej lekcji na zawsze. Swojemu obrazowi z młodości nie narzuciła żadnej poprawy. To irytuje - również dlatego, że nie przyniosło żadnej wartości.

Przy tym podwójna obsada żeńska rozpada się na kawałki: tu komentatorki, tam nieładne poskramianie, które z drobnej polskiej aktorki Aleksandry Cwen w roli Katarzyny, zwanej "Kasią", robi nędzną, upokorzoną, godną pożałowania facetkę zawiniętą w czarną folię, która wygląda niczym worek na zwłoki, z szeroko otwartymi ze strachu oczami, twarzą posmarowaną na krwistą czerwień. Księżyc - czerwony, neonowy, unosi się nad sceną, Katarzyna na rozkaz męża ma go nazwać słońcem: i robi to, na końcu. Wypowiada niesamowity monolog napisany przez Szekspira dla "Shrew". Jak to pięknie i sensownie babie przystoi być do usług męża i jemu służyć, bla, bla. Ale mówi to po polsku i jest to rzeczywiście jedyny fragment tekstu pozbawiony napisów po niemiecku. Jest w tym zamysł reżyserski. Gdyby spektakl został pokazany w Polsce należałoby zrobić odwrotnie.

To oczywiście nie jest komedia. Petruchio i jego kompan Lucencjo (Lukas Hupfeld), którzy siedzą na początku wśród (nieobecnych) widzów, jako starzy teatralni bywalcy, chcą takową obejrzeć. Nie ma wątpliwości patrząc na robiącą wrażenie scenografię Grzegorza Layersa (powstałą według pomysłu Eweliny Marciniak), że będą gorzko rozczarowani. Blady mur z dużego ciosanego kamienia okala pomieszczenie, podłoga jest gładka i błyszcząca, pośrodku niebywale wznosi się antyczny pomnik mężczyzny, bezwstydnie pokazującego swoje przyrodzenie. Dwa powleczone czerwonym aksamitem taborety stanowią jedyne umeblowanie - z boku fortepian, na którym od czasu do czasu pobrzękuje Anja Schweitzer.

Ponure jest to miejsce męskiego panowania (światło: Aleksandr Prowaliński), a muzyka elektroniczna brzmi złowieszczo (Jan Duszyński). Czasem jednak można wybuchnąć śmiechem - na przykład gdy długi, szczupły Thieß Brammer jako transwestyta w różowym gorsecie - a ten mężczyzna może naprawdę pokazywać swoje nogi - pojawia się na ślubie ze swoją Kasią. Albo gdy działa choreografia Dominiki Knapik z elementami Slapsticku. Ale ten śmiech powinien i musi utknąć w gardle. Bo to, co pozostaje, to: młoda kobieta, której opór jest nieodczuwalny, a która jest narażona na męską przemoc. I to jest raczej wzmocnienie niż kontra do przekazu Szekspira: nawet gdy za pomocą gorzkich słów starsza Bianka na końcu rozlicza się ze swoim ojcem Baptystą (za mało zły: Hartmut Stanke), który uknuł cały interes. Próba wyzwolenia nadchodzi późno, bardzo późno, ale w końcu nadchodzi: dwie Katarzyny i dwie Bianki jednoczą się w grupę dziewczyn do agresywnej piosenki "Rebel girl". Czy widać światełko w tunelu? Chciałoby się w to wierzyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji