Artykuły

Dyrektor Teatru Polskiego w Bydgoszczy: Nie umawiałem się na łatwy skandal

- Bardzo tęsknię za Polską "ciepłej wody z kranu". Dobrze, że Teatr Polski stał się bezpiecznym miejscem. To powoduje, że widz chce do tego teatru przychodzić i wie, czego może się spodziewać - mówi Łukasz Gajdzis, który postanowił odejść ze stanowiska dyrektora Teatru Polskiego w Bydgoszczy.

Sandra Zakrzewska: Mówi się, że kapitan nie powinien opuszczać tonącego okrętu.

Łukasz Gajdzis: A ten okręt tonie? Raczej wpływa do stoczni.

Pandemia zamknęła teatr, który w niepewnym, postpandemicznym anturażu czeka jeszcze remont.

- Dla nas pandemia trwa od połowy marca, wtedy skończyliśmy występować. Tęsknimy za widzem i najbardziej nam brakuje występów, ale z racji zbliżającego się remontu gramy coraz mniej, więc realnie Teatr Polski nie stracił aż tak wiele. Odwołaliśmy raptem 20 spektakli, które normalnie gralibyśmy w jednym miesiącu. Przenieśliśmy je na jesień. Zbliża się moment, w którym teatr bardziej niż kapitana będzie potrzebował kierownika budowy.

Ale kapitan mógłby pełnić jego funkcję. Tym bardziej że dobrze sobie radził.

- Jest taka nowela Hermana Melville'a "Kopista Bartleby". Tytułowy bohater powtarza często lakoniczne "I would prefer not to". W momencie, kiedy powiesz sobie, że wolałabyś nie robić pewnych rzeczy, to otwiera ci się cały zbiór tych, za którymi chciałabyś podążyć. Trzeba dokonać jakiegoś wyboru.

I to jest pytanie, które zadałeś sobie po tych trzech latach?

- Tak. Pomiędzy dyrektorem a reżyserem istnieje wyraźna dychotomia. Dyrektor musi być dużo bardziej koncyliacyjny - jak mówił Jan Klata, "zarządzać chaosem", a reżyser jak każdy artysta powinien zostać bezkompromisowy i pragnąć dla swojego dzieła jak najwięcej.

Menedżerskie obowiązki w tym przeszkadzają?

- Obie te role są ciekawe, ale dużo bardziej chciałbym wrócić do swojego zawodu i przez najbliższe lata zająć się opowiadaniem historii. Mam jeszcze przed sobą zaległą profesurę, więc nie wykluczam powrotu na uczelnię. Chętnie spotkałbym się ze studentami, chciałbym dowiedzieć się, jaki teatr ich interesuje i jaki świat mają w głowach.

Czyli nie jest to zamiana Bydgoszczy na rodzinną Łódź, gdzie pojawiają się dwa dyrektorskie wakaty?

- Powinienem na chwilę wysiąść z pociągu o nazwie "dyrektorowanie" i wrócić znów do sztuki. Jest mnóstwo wspaniałych tekstów, które trzeba wystawić. Z Japonii i Iranu przywiozłem sporo nietłumaczonych, świetnych dzieł. To wszystko bardzo chciałbym zrealizować na scenie. No i wiadomo - opera.

Opera?

- Po studiach w Paryżu pracowałem w operach we Francji i Szwajcarii. W "Amadeuszu" Shaffera, którego teraz przygotowujemy, Mozart mówi: "W teatrze kilku głosów nie można połączyć, bo wyjdzie chaos, a w operze właśnie przeciwnie. Harmonia reguluje wszystko". Następne moje wyzwanie to świat oper.

Nigdy nie żałowałeś decyzji o powrocie do bydgoskiego teatru? Początki nie były łatwe.

- Było kilka takich momentów. Uznaję je jednak za codzienność w pracy każdego dyrektora. Niespinający się budżet, za niskie pensje pracowników, BHP i wykluczające się ustawy. Bilans jednak zostaje totalnie dodatni.

Od początku twoim celem było przeprowadzenie remontu teatru. Nie udało się nawet ruszyć.

- Wręcz przeciwnie. Już w 2017 r. zaczęliśmy prace nad dokumentacją zastępczą projektu. Zwiększyliśmy liczbę miejsc na widowni. Teatr i miasto mało komunikują o remoncie, bo jest to na razie faza przygotowań. Jako instytucja publiczna funkcjonujemy w procedurach przetargowych, musimy respektować okresy karencji, odwołania, etc. Każda zmiana w projekcie wiązała się ze zmianami pozwolenia na budowę, konsultacjami z Radą ds. Estetyki Miasta i Komisją Urbanistyczno-Architektoniczną. To wymaga czasu i wytrwałości. W styczniu tego roku podpisaliśmy jednak umowę z miastem na przeprowadzenie przebudowy, projekt jest gotowy i modernizacja niebawem się rozpocznie.

Pandemia brutalnie zmienia rzeczywistość i może się okazać, że na wiele inwestycji zabraknie pieniędzy.

- Poczyniliśmy już zbyt wiele kroków, żeby teraz to przerwać. Oczywiście sytuacja jest wyjątkowa, ale remont teatru jest projektem współfinansowanym z Unii Europejskiej. Te pieniądze są do wzięcia, więc wierzę, że wszystko jest gotowe do tego, by działać.

Za twojego dyrektorowania Teatr Polski zrealizował 17 premier i kilka ważnych projektów zagranicznych. To były dobre trzy lata?

- Znakomite. Do tego uznane Prapremiery. Podczas każdej edycji pokazywaliśmy spektakle topowych twórców. Maja Kleczewska, Jan Klata, Krzysztof Garbaczewski czy Michał Borczuch - to tylko kilka z nich. Poza tym spektakle zagraniczne i znamienici kuratorzy. Przez te trzy lata odwiedziło nas ponad sto tysięcy widzów. Te liczby mówią same za siebie.

Podążanie w kierunku profrekwencyjności było częstym zarzutem kierowanym w twoją stronę.

- A jest w tym coś złego?

Bynajmniej. Takie było główne założenie Twojego programu, ale jednocześnie insynuowano, że tworzysz przez to "teatr bezpieczny".

- Jeśli mamy pełną widownię, to automatycznie oznacza, że spektakl jest bezwartościowy, pozbawiony krytycznego potencjału, nie otwiera dyskusji? Może warto byłoby zapytać zapraszanych przez nas reżyserów, czy ich spektakle są tworzone dla pustych sal? Wielcy mistrzowie teatru mieli gdzieś krytyków, zależało im na kontakcie i porozumieniu z widzem. Idąc za tą logiką, twoja gazeta osiągnie skuteczność krytyki władzy, gdy nikt nie będzie jej czytał?

Gazeta w pierwszej kolejności musi pełnić funkcję informacyjną i tu naturalnie chce dotrzeć do szerokiego grona odbiorców. Ale teatr dla wielu to miejsce, które, nie zważając na odbiór, powinno prowokować do dyskusji i odważnie zabierać głos w ważnych sprawach.

- I nasz zabiera. Poszukujący nowego porządku w patriarchalnym świecie "Trump", "Sprawa. Dzieje się dziś" jako głos w debacie prochoice vs. prolife, rola artysty w świecie w "Beksińskich" czy ciało polityczne w "Marii Antoninie".

To były dość bezpieczne głosy.

- Bardzo tęsknię za Polską "ciepłej wody z kranu". Dobrze, że Teatr Polski stał się bezpiecznym miejscem. To powoduje, że widz chce do tego teatru przychodzić i wie, czego może się spodziewać. W ten sposób buduję mosty z moją widownią. Nigdy nie umawiałem się z nikim na łatwy skandal, nie chcę go widzom dostarczać.

Faktycznie od początku zwracałeś uwagę na to, że ma być to miejsce dla wszystkich z uniwersalnym repertuarem. Ale czas, w którym prowadziłeś teatr, był trudny dla Polski i każdego dnia coraz bardziej nas zaskakiwał. Sam wielokrotnie tę rzeczywistość ostro krytykowałeś. Nie postanowiłeś jednak pójść pod prąd i przenieść tego buntu do teatru.

- Ty tak uważasz, a przecież spektakle były różne. Teatr jest przede wszystkim od grania, a nie od debatowania. Chciałem, żeby to było miejsce sztuki. Maksymalnie pchnąłem ten teatr w stronę zabierania głosu w ważnych sprawach, ale poprzez spektakle, a nie definiowanie siebie czy dopisywanie kontekstu, który niekonieczne leży w jego podstawowej działalności.

Nie wierzę, że nie chciałeś czasem, żeby ten głos wybrzmiał dobitniej.

- Czasem chciałem, ale później okazywało się, że twórcy danego spektaklu mieli ciekawszy sposób myślenia na ten temat. Tak było chociażby przy ważnej sztuce "Sprawa. Dzieje się dziś", która była grana równocześnie z ogólnopolską debatą o aborcji. Teatr nie powinien być jednowymiarowy i zdefiniowany pod konkretnego odbiorcę.

Mówiłeś, że Teatr Polski powinien być teatrem miejskim. Czyli jakim?

- Słyszałem kiedyś historię reżysera, który chciał, żeby każdy jego spektakl był inny. Tak też definiuję teatr miejski. Fajnie, żeby jedyny teatr w mieście realizował spektakle bardzo różnych artystów i taki był mój cel. Całkowicie go zrealizowałem.

Sporo ciekawych twórców pojawiło się przez te trzy lata w Bydgoszczy. Dorota Androsz zadebiutowała ze świetnym "Końcem miłości", a chociażby w tym sezonie "Ptaka" zrobiła, nominowana do tegorocznego Paszportu "Polityki", Magda Drab. Mimo to recenzenci omijali Bydgoszcz szerokim łukiem.

- Niespecjalnie się tym zajmuję.

Powinni żałować?

- Wierzę, że spektakle zostaną jak najdłużej w repertuarze, więc wszyscy mają jeszcze szanse je zobaczyć i zrecenzować. Zapraszam.

Nie kryłeś też nigdy tego, że bardzo interesują cię zagraniczne współprace.

- Te wyjazdy zagraniczne były dla mnie zawsze najważniejsze z wielu powodów. Przede wszystkim są najbardziej wymagające - trudne logistycznie, metodologia pracy jest zupełnie odmienna. Konfrontacja z teatrem poza Polską jest zawsze prawdziwą próbą. W Europie Zachodniej pracuje się inaczej niż w Polsce, nie mówiąc już o Azji. Zagraliśmy spektakl dla japońskiej widowni w New National Theatre w Tokio i wzięliśmy udział w projekcie "My, Europa, Uczta Narodów", który premierę miał na Festiwalu w Awinionie. To ogromne sukcesy.

W "teatralnym Cannes" byliście wówczas jedynym polskim reprezentantem, a na scenie podczas premiery pojawił się nawet François Hollande. Niewiele się o tym w Polsce mówiło.

- Też mam poczucie, że zagraniczne projekty niestety nie cieszą się dużym zainteresowaniem mediów w Polsce. Cieszę się, że powstał materiał z premiery w TVP Kultura, Twój wywiad w "Wysokich Obcasach" czy relacja Anety Kyzioł w "Polityce". Premiera spektaklu w Bydgoszczy, która ze względu na pandemię musiała zostać przesunięta, miała przyciągnąć widzów z całej Polski, przedstawicieli władz a także ambasadorów i innych ważnych gości, których wcześniej tutaj nie było.

Czego nie zobaczyliśmy w Teatrze Polskim przez pandemię?

- Sporo rzeczy planowaliśmy zrobić jeszcze w tym sezonie. Być może latem uda mi się zrealizować moją ostatnią premierę - "Amadeusza" Petera Shaffera. Na następny sezon przełożona została współpraca z Krzysztofem Garbaczewskim i Mają Kleczewską, to koprodukcja z Teatrem Powszechnym w Warszawie. W ramach jednego z dofinansowanych przez Ministerstwo Kultury projektów Magda Drab ma u nas ponownie pracować, tym razem przy świetnej powieści graficznej, "Panu Żarówce" Wojtka Wawszczyka. Teatr Polski miał również przystąpić do sieci Emerging Theatre Focus we współpracy z Instytutem Francuskim, a także projektował dalekie plany na współpracę z Agatą Dudą-Gracz przy klasycznym tekście.

Nie uda ci się już wcielić w życie tych planów.

- Kto wie? Jak byłem młodszy i pracowałem w innym teatrze, to po jednej z premier na bankiecie technik krzyknął do mnie: "Nie przyspawaj się do tego dyrektorskiego krzesła, bo my cię odspawamy!". Czasem potrzeba zmian i właśnie przyszedł na nie odpowiedni moment, a nasz teatr w najbliższym czasie ma bardzo jasno postawione cele.

***

Łukasz Gajdzis został szefem bydgoskiego Teatru Polskiego we wrześniu 2017 r. Pochodzi z Łodzi. Tam ukończył Państwową Wyższą Szkołę Filmową, Telewizyjną i Teatralną na wydziale aktorskim. Jest również absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie na wydziale reżyserii, Uniwersytetu Warszawskiego (studium zarządzania kulturą) i Conservatoire National Superieur d'Art Dramatique w Paryżu. Uzyskał stopień doktora habilitowanego w dziedzinie sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji