Artykuły

Marek Mostowiak i dużo więcej

Milionom telewidzów kojarzył się do niedawna tylko z jedną rolą - z serialu "M jak miłość". KACPER KUSZEWSKI to jedna z najciekawszych postaci młodego pokolenia w polskim teatrze i telewizji.

Milionom telewidzów kojarzył się do niedawna tylko z jedną rolą - Marka Mostowiaka z serialu "M jak miłość". Znakomity występ w programie kabaretowym Olgi Lipińskiej podczas tegorocznego festiwalu opolskiego pokazał, że nie jest to aktor jednej roli. Kacper Kuszewski to jedna z najciekawszych postaci młodego pokolenia w polskim teatrze i telewizji.

Pochodzi Pan z rodziny aktorskiej. Tata - Jarosław - był aktorem i reżyserem, zaś mama - Małgorzata Szudarska - aktorką. Czy miało to wpływ na wybór zawodu?

- Na pewno. Nie pamiętam, ile miałem lat, kiedy po raz pierwszy byłem w teatrze i bawiłem się za kulisami. Pierwszy raz wystąpiłem na scenie w wieku 6 lat. W domu zawsze bywali aktorzy i ludzie teatru. Rozmawiano przede wszystkim o sztuce. Zostało mi to do dzisiaj. Wolę kameralne spotkanie niż wyjście do klubu.

Mimo że dom rodzinny był domem wędrownym udało się Panu skończyć średnią szkołę muzyczną.

- To wynikało z charakteru pracy ojca, który jako reżyser pracował w wielu teatrach w całej Polsce. Kiedyś wyliczył, że nigdy nie mieszkał w jednym miejscu dłużej niż 5 lat i że chyba ma w sobie duszę podróżnika. Coś takiego jest też we mnie. Urodziłem się przypadkowo w Słupsku, kiedy mieszkaliśmy w Koszalinie, dzieciństwo spędziłem w Gdyni, potem zawędrowałem do Bydgoszczy. Studiowałem w Warszawie. Szkołę muzyczną skończyłem w klasie klarnetu i to zostało wykorzystane w "Szkole żon" w Teatrze Narodowym, gdzie grałem na tym instrumencie.

Nie brakuje Panu muzyki?

- To była trudna decyzja, by po 12 latach nauki zrezygnować z muzyki na rzecz teatru. Aktor w swej pracy jest zależny od wielu ludzi. Natomiast zawód muzyka jest bardzo intymny. To są żmudne godziny spędzane sam na sam z instrumentem i muzyką, aby w końcu tę wypielęgnowaną intymnością podzielić się z publicznością. I tego mi brakuje w zawodzie aktora. Dlatego może kiedyś zrealizuję monodram, albo przygotuję recital, gdzie mógłbym sam decydować o kształcie swojej pracy.

Rok po ukończeniu Akademii Teatralnej dostał się Pan rolę serialu "M jak miłość".

- Praca w serialu była dla mnie szczęśliwym wydarzeniem. Nie musiałem, jak wielu młodych aktorów, czekać na propozycje i szukać chałtur. Do

"M jak miłość" dostałem się właściwie bez castingu. Nie marzyłem wtedy o popularności - chciałem być aktorem teatralnym.

Ostatnio Pana głosem mówi Myszka Miki? Zresztą to nie jedyna Pana rola w dubbingu.

- Brałem udział w operze radiowej "Balladyna" Anny Seniuk i Macieja Małeckiego. Wyszła fantastyczna rzecz i nagrano płytę. Ktoś z dubbingu ją usłyszał i zaprosił mnie do jakiejś niewielkiej rólki. A potem dostałem propozycję zagrania w "Zakochanym kundlu", co zostało zaakceptowane przez studio Disneya. Moją partnerką była Małgosia Kożuchowska. Dostałem też zaproszenie na casting do polskiego głosu Myszki Miki. To bardzo trudne i niewdzięczne zadanie aktorskie. Miki mówi męskim falsetem. Niewielu aktorów potafi tak mówić, a w dodatku jest to dosyć męczące i szkodliwe dla zdrowia. Amerykanie wybrali mój głos, a podobno w castingu brało udział mnóstwo osób.

W ciągu kilku lat udało się Panu zrealizować wiele rzeczy.

- Pracowałem w kilku teatrach, dubbingu i radiu. Byłem strasznie zapracowany. W pewnym momencie zrozumiałem, że nie robię tego, o co na prawdę mi chodzi! Wtedy zrezygnowałem ze wszystkich zajęć. Oczywiście oprócz serialu, który daje mi zabezpieczenie materialne i zawodowe.

Wraz ze swoimi przyjaciółmi z warszawskiej szkoły teatralnej założył

Pan grupę Przestrzeń Wymiany Działań "Arteria".

- Tworzą ją aktorki Agata Buzek i Ania Gajewska, reżyser Michał Sieczkowski oraz ja. Pierwszy projekt przygotowywaliśmy rok. Musiałem nauczyć się być menedżerem, producentem, księgowym i specjalistą od reklamy. A oprócz tego zagrać bardzo trudną rolę. W kwietniu 2005 odbyła się nasza pierwsza premiera - "Sallinger" Bernarda Marie Koltesa. Scenografię i światło projektowały nam artystki z Francji, a kostiumy Czesi, bo naszym założeniem jest bliska współpraca z ró wieśnikami innych narodowości. "Sallingera" pokazywaliśmy dwukrotnie we Francji, gdzie był świetnie przyjęty. Teraz gramy go w Teatrze Montownia. Ale "Arteria" to nie tylko teatr. Kiedy dowiedzieliśmy się, że największą mniejszością narodową w Warszawie są Wietnamczycy, postanowiliśmy czegoś się o nich dowiedzieć - poznać ich kulturę oraz opowiedzieć o tym innym. Ania Gajewska zrealizowała film "Warszawiacy". Początkowo miał on być dokumentacją tego przedsięwzięcia, jednak wyszedł tak wspaniale, że chce go kupić stacja telewizyjna Planete. Planujemy także wysłać go na różne festiwale. Zorganizowaliśmy też dwie wystawy fotograficzne i festiwal kultury wietnamskiej. W tym sezonie przygotowujemy się do dwóch spektakli, w planach mamy też kolejny projekt polsko-francuski,

To chyba niewiele czasuzostaje Panu na prywatne zainteresowania?

- Rzeczywiście. Lubię podróże, dobre kino i książki, słuchać muzyki i oglądać wystawy. Tylko niewiele już zostaje mi na to czasu. Tak jak na basen, na który wykupuję karnet, po czym okazuje się, że zdjęcia trwają do wieczora i już jest po moich solennych obietnicach. Ale... Rok temu wędrowałen z moją serdeczną przyjaciółką po słowackich Tatrach i żaliłem się, że nie mam czasu na podróże. Na to ona mi powiedziała, żebym zamiast narzekać, zaczął realizować swoje marzenia. Posłuchałem jej i w ciągu tego roku byłem w Rzymie, Stambule, Maroku, Londynie, Irlandii, Tunezji i Grecji. Staram się wykorzystywać każdą wolną chwilę. Lubię włóczęgę i w ten sposób odkryłem w Maroku urok piaszczystych wydm Sahary. To miejsce emanuje spokojem, ciszą i niezwykłą energią. Marzę o tym, aby tam wrócić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji