Artykuły

U nas, czyli nigdzie

Mniej więcej wiek temu "Król Ubu" Alfreda Jarry okazał się wielkim skandalem artystycznym Paryża. Tak wielkim, że na lata całe wszedł do scenicznego kanonu sztuki europejskiej. Nie budzi już, oczywiście, takich emocji jak niegdyś, nie gorszy też, mimo że ze światem jego świętościami francuski młokos obszedł się dość bezwzględnie, ale wciąż niewątpliwie prowokuje: do myślenia, do przewartościowań, do zajęcia stanowiska. W kwestiach takich jak władza, historia, narodowe symbole, granice ambicji. Oczywiście nas, Polaków, prowokuje szczególnie. I nie tylko dlatego, że rzecz dzieje się "w Polsce, czyli nigdzie", ale i dlatego, że nasze realne dzieje są jakby stale odnawiającym się modelem owej scenicznej groteski. Przymierzamy się więc do niej - sprawdzając w licznych inscenizacjach, na ile nam pasuje ta szata? Zawstydzeni nią, ale i jakby masochistycznie z niej dumni.

Król Ubu i Ubica, karykatury szekspirowskiego Makbeta, dwie krwawe maszkary, tyleż groźne, co śmieszne. Polityczni i zwykli jak codzienny chleb, koturnowi i śmietnikowi. Dorobkiewicze z tej wielkiej, wciąż odtwarzającej się sceny dziejów. Czy tylko u nas, w Polsce? Nie. Jarry posłużył się obrazem Polski - kraju, który mu się jawił niby zwariowana, krwawa baśń, kraju, którego nie było na ówczesnych mapach - do zilustrowania wizji szerszych, bynajmniej nie polskich jedynie. Historia bywa wszak okrutną farsą pod każdą szerokością geograficzną. Bywało, że grano ją w Polsce, ale i we Francji - ostatnio wróciła na scenę dziejów Rwandy i Bośni.

Tak przynajmniej twierdzą, lub twierdzić mogą, entuzjaści tej szalonej, bezpardonowej komedii znakomicie przełożonej niegdyś przez Boya. Są jednak i jej przeciwnicy, widzący w niej tylko wybryk uczniaka, który na mdłą, romantyczno-patetyczną masakrę w historycznych ramkach odpowiedział swoim buntem. Nam, w Polsce, przykrym. Dla naszego wizerunku w świecie - szkodliwym. Są też mniej zdecydowani wrogowie "Króla Ubu" uważający po prostu, że entuzjazm wobec tej sztuki wykracza znacznie ponad jej rzeczywistą wartość. Bo Jarry stworzył sztuczkę smaczną, dla swego czasu nawet istotną (zwłaszcza jako prowokacja), lecz na tyle błahą, że nie wytrzymującą próby współczesności.

Jak jest w istocie? Cóż, wartość I "Króla Ubu" weryfikuje zawsze jego aktualna, sceniczna realizacja. Ryszard Major, który zmierzy się z tą komedią na małej scenie Teatru Polskiego, spróbuje nam, zapewne, wespół ze współautorami I spektaklu - scenografem Janem Banuchą i kompozytorem Januszem Stalmierskim, odpowiedzieć na to pytanie po swojemu.

Czy spotkamy się z Ubu aktualizowanym na siłę? Czy będzie to żart z naszej dzisiejszej rzeczywistości, czy raczej próba dania tej komedii rozleglejszych przestrzeni interpretacji? Zobaczymy, a zobaczyć będzie warto i z innego jeszcze względu. Oto "Królem Ubu", jako pierwszą premierą, rozpoczyna się w Teatrze Polskim dyrekcja Adama Opatowicza, który przejął w nim stery latem tego roku. Inny teatralny Adam, tj. Adam Zych, zmierzy się z rolą Ubu. A że będzie to dla tego aktora swego rodzaju powrót na scenę, którą czas jakiś temu porzucił, tym ciekawszy zapowiada się spektakl.

Premiera "Króla Ubu" w niedzielę, 13 bm., o godzinie 19.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji