Fałszywa ofiara. Rozmowa z Katarzyną Dworak i Pawłem Wolakiem
- Chcieliśmy popatrzeć na sprawy Kościoła raczej z perspektywy księdza Bonieckiego. Dzisiaj na scenie niewiele trzeba - wystarczy, jak to było w naszej "Drodze śliskiej od traw", że ksiądz wyciągnie pilota do samochodu i na sam dźwięk otwierania auta ludzie już się śmieją. Zaraz myślą, że to atak. A my nie atakujemy. Pokazujemy tylko, że człowiek potrafi być podły albo słaby niezależnie od instytucji, którą reprezentuje - Justynie Jaworskiej opowiadają Katarzyna Dworak i Paweł Wolak.
JAWORSKA: Zacznę od gratulacji, bo rok jest jubileuszowy...
WOLAK: Tak, i to potrójnie. Teatr w Legnicy obchodził właśnie czterdziestolecie istnienia, nam z Kasią stuknęło w tym roku dwadzieścia lat pracy na legnickiej scenie i dwadzieścia lat razem, do tego upływa akurat dziesięć lat od premiery naszej pierwszej wspólnej sztuki.
A my rozmawiamy niedługo przed premierą szóstej z kolei, czyli "Wiernej watahy", która podobnie jak poprzednie dzieje się gdzieś z dala od centrum... Państwo też się wynieśli na wieś?
WOLAK: Niezupełnie. My rzeczywiście kupiliśmy dom na wsi, ale nigdy nie zamieszkalimy w nim na stałe, jeździmy tam w wolnym czasie. W naszych sztukach zazwyczaj opisujemy społeczność wiejską albo, jak ostatnio, społeczność małego miasteczka, bo po prostu łatwiej ją scharakteryzować. Lepiej widać podziały i współzależności między poszczególnymi członkami, i stąd ten wybór.
A już myślałam, że prysła jakaś idylla...
WOLAK: Owszem, tak się dzieje w pierwszej sztuce, jaką napisaliśmy, pod tytułem "Sami". Tylko że mieszkanie na wsi było marzeniem jej bohaterów, nie naszym.
DWORAK: Żadna ze sztuk z naszej "trylogii wiejskiej" nie jest reportażem o wsi. Nigdy nas specjalnie nie interesowało, jak ludzie na wsi żyją, interesował nas raczej człowiek na tle przekroju małej społeczności. Albo nawet - po prostu kilka osób mieszkających w jednym miejscu.
Takie laboratorium?
WOLAK: Tak, bo każdy nasz tekst opiera się na postawieniu jednostki w kontrze do wspólnoty. Oczywiście najlepiej, by ta wspólnota była mocno określona, rozpoznawalna, bo wtedy wyraźniejsze stają się pobudki jednostki, która przeciwko niej występuje.
Po stronie wspólnoty staje w waszych sztukach Kościół, który wobec jednostek pozostaje w najlepszym razie bierny, na pewno im nie pomaga. Legnicką publiczność pewnie trudno zgorszyć czy oburzyć, ale ciekawe, czy ktoś się obraził o antyklerykalizm.
WOLAK: Nigdy nie mieliśmy żadnych negatywnych reakcji, jeśli chodzi o kwestie wiary czy Kościoła. Opowiadano nam, że w Zielonej Górze po spektaklu "Gdy przyjdzie sen..." zebrały się pod teatrem starsze panie i straszyły aktorów: "Zaraz przyjdzie ksiądz, to wam powie". I przyszedł ksiądz, i powiedział: "Bardzo wam chciałem podziękować. Widzicie, ja to wszystko zawsze mówię do moich wiernych, tylko nikt mnie nie słucha".
DWORAK: O tym samym przedstawieniu inny ksiądz napisał na swoim blogu, zresztą bardzo pozytywnie. Wydaje nam się, że nasze sztuki w ogóle nie są antyklerykalne, one są przeciwko obłudzie religijnej.
WOLAK: Chcieliśmy popatrzeć na sprawy Kościoła raczej z perspektywy księdza Bonieckiego. Dzisiaj na scenie niewiele trzeba - wystarczy, jak to było w naszej "Drodze śliskiej od traw", że ksiądz wyciągnie pilota do samochodu i na sam dźwięk otwierania auta ludzie już się śmieją. Zaraz myślą, że to atak. A my nie atakujemy. Pokazujemy tylko, że człowiek potrafi być podły albo słaby niezależnie od instytucji, którą reprezentuje. Nasz najnowszy tekst "Wierna wataha" jest w największym skrócie o tym, jak ludzie się zatracili w obrządku, zapominając o prawdziwej istocie wiary.
DWORAK: Religia powinna w swoim założeniu pomagać nam odróżniać dobro od zła. A często przez źle pojęty kult zapominamy o tym, że Bóg głosił przede wszystkim miłosierdzie, a nie ślepe zapatrzenie w obrzędowość.
WOLAK: Nie potrafimy już nawet czytać Pisma Świętego, może jest za grube? Nawet ludzie, którzy się niby na nim znają, traktują je wybiórczo. Jakby to była sałatka jarzynowa w majonezie: tu groszek, tu kukurydza, tu marchewka... Bywają takie marudne dzieci, które wydłubują, co im pasuje, a resztę produktów zostawiają na talerzu. I nawet chwalą, że pyszne, tylko że to już nie jest ta sama sałatka.
Do "Wiernej watahy" trafiło chyba sporo inspiracji biblijnych?
WOLAK: Ważny był dla nas Psalm Pięćdziesiąty, o składaniu fałszywych ofiar. Ojciec Serafin, Gruzin, pięknie zaśpiewał go po aramejsku dla papieża Franciszka, można to wykonanie znaleźć w internecie. Najpierw uderzyła nas melodia, słów oczywiście nie rozumieliśmy, ale wysłaliśmy link do Jacka Hałasa, kompozytora naszego spektaklu, żeby nam zrobił oprawę w podobnym stylu. I właśnie on odkrył, że to ten psalm. Ten, o którym w gruncie rzeczy robimy przedstawienie.
DWORAK: Psalm Pięćdziesiąty jest o tym, czy można ofiarami odwrócić uwagę Boga od swoich czynów.
WOLAK: Bóg w nim mówi, że nie potrzebuje całopalnych cielców ani kozłów, które mają go przebłagać, bo i tak wszystko wokół należy do niego.
Rozmawiamy o religii, tymczasem jedna z naszych komentatorek zestawiła "Wierną watahę" ze "Smutkiem tropików" Levi-Straussa i wyszło jej, że wszystko tam działa jak u brazylijskich Indian: twarde prawa i struktura...
DWORAK: To dobrze, jeśli można nasz tekst czytać uniwersalnie. Nie chcielibyśmy absolutnie robić spektaklu o jednej wierze - w końcu to, w co wierzymy, jest uwarunkowane miejscem, w którym się akurat urodziliśmy. Chcieliśmy z Pawłem opowiedzieć o skrawku ziemi, który Bóg wyrwał i położył nie wiadomo gdzie. Nie określamy też czasu, wydarzenia mogą się dziać dawno temu albo i w przyszłości.
WOLAK: Wie pani, ile jest religii na świecie? Od czterech do dziesięciu tysięcy. Mają w sumie podobne przesłanie, ale namnożyło się osobnych kultów, bo kult daje władzę.
To powiedzmy jeszcze parę słów o formie tekstu. Klimat ma niczym z horroru...
DWORAK: Wolę określenie: mroczna baśń. Dla dorosłych. Mam nadzieję, że z przesłaniem.
A więc klimat mrocznej baśni, a język ludowej opowieści?
DWORAK: Ten język wchodzi w krew: rytmy, szyk przestawny... Ostatnio na próbie powiedziałam do Pawła: "Światła zgaście, mniej będzie", co wywołało ogólną wesołość.
WOLAK: Jako aktorzy jesteśmy słuchowcami, nasz zawód daje wyczulenie na melodię słów. Stąd też sposób zapisu, który jest już gotową partyturą dla aktora: podpowiada, jak rozłożyć akcenty.
Tu się musimy przyznać, że popsuliśmy ten zapis. Tekst oryginalny szedł w słupku, bardzo krótkimi frazami, jak wiersz. Musieliśmy go "ściągnąć" do tradycyjnych kwestii, w przeciwnym razie sztuka nie zmieściłaby się nam w numerze.
WOLAK: No trudno, może te rytmy pozostaną dla odbiorcy czytelne. My w każdym razie wolimy pisać "w pionie", bo wtedy słowa nabierają energii, napędzają się lawinowo, jakby pod własnym ciężarem.
DWORAK: Nazwałabym taką formę schyłkowym wierszem. Wolimy dać słowom więcej przestrzeni, żeby zachować ich magię.
Ciekawe, jak to wybrzmi na scenie. A co dalej?
WOLAK: Teraz kończymy już następną rzecz, to dla nas eksperyment. Bierzemy rodzinę i zamykamy ją w dwóch czy trzech pokojach, z zachowaniem jedności czasu, miejsca i akcji. Nikt nie będzie latał na miotle.
Taka grzeczna, mieszczańska sztuka?
DWORAK Oj, nie wiem, czy grzeczna, a już na pewno nie mieszczańska. (śmiech)
WOLAK: Zastanawiamy się, jaki teatr odważyłby się ją wystawić. My jesteśmy otwarci na propozycje.