Artykuły

Radosna strona żegna, zapraszamy ponownie. Rozmowa z Maliną Prześlugą

- Wszystko zaczęło się od ławeczki na przystanku PKSu. Kiedyś bardzo długo czekałam zimą na takim przystanku na uboczu małej, bieszczadzkiej wsi. Było okropnie - ciemno, zimno, wulgarne napisy sprejem i zamrożona kupa. Na ścianie tego ohydnego przystanku wisiała wypłowiała i pomarszczona od wilgoci reklama Coca-Coli z hasłem: "Witaj po radosnej stronie życia" - Justynie Jaworskiej opowiada Malina Prześluga.

Justyna Jaworska: Miejscowość Żabki Małe z twojej sztuki kojarzy się z piosenką Przybory "Taka gmina": "ni wyżyna, ni nizina, ni krzywizna, ni równina...". A dalej: "Płacze dzieciak, wyje psina, gdzieś ktoś kogoś czymś zarzyna". Miałaś jakieś straszne doświadczenia związane ze wsią?

Malina Prześluga: Jestem dzieckiem wielkiej płyty i moją codziennością była zacinająca się winda na dziesiąte piętro i trzepak przy ulicy. Ze wsią miałam bardzo niewiele do czynienia, jedynie we wczesnym dzieciństwie, w wiejskiej chacie pradziadków, gdzie bywałam parę razy w roku. Pamiętam przebłyski. Że gonił mnie kogut. Że z chlewika śmierdziało. Że nad rzeką rosły kaczeńce. Że jak się zjada marchew z pola, to ziemia trzeszczy w zębach. W dorosłym życiu wieś dla mnie to z jednej strony reportaże "Dużego Formatu", czy takie filmy jak "Dom Zły" i "Wesele" Smarzowskiego; a więc brud, bieda, patologia, obciach i smutek, a z drugiej marzenie mieszczucha, czyli mały, bielony domek pod lasem, płotek drewniany, malwy i grusze w pakiecie "weekend za miastem". Takie dwa bieguny nieprawdy. Brak we mnie wsi prawdziwej, nie mam pojęcia, jaka jest dziś. Tęskno mi do niej, bo mam wiejskie korzenie, a nie mam z nią żadnych doświadczeń, ani dobrych, ani złych.

Grasz za to stereotypami.

W ogóle często wiejskie skojarzenia, nie tylko moje, są stereotypowe. Pegeery, gumofilce, wsadzanie Rozalki na trzy zdrowaśki do pieca, braki w uzębieniu, wódka, krowie łajno - to z jednej strony, z drugiej agroturystyka, miejskie dzieci, które odkrywają, że mleko pochodzi od krowy, a nie ze sklepu, białe małe kózki, zapach chleba i ognisko po kuligu.

Ale w twoim tekście jest więcej warstw. Jak nad nim pracowałaś?

Wszystko zaczęło się od ławeczki na przystanku PKSu. Kiedyś bardzo długo czekałam zimą na takim przystanku na uboczu małej, bieszczadzkiej wsi. Było okropnie - ciemno, zimno, wulgarne napisy sprejem i zamrożona kupa. Na ścianie tego ohydnego przystanku wisiała wypłowiała i pomarszczona od wilgoci reklama Coca-Coli z hasłem: "Witaj po radosnej stronie życia". Wymyśliłam sobie wtedy, że ten plakat jest rodzajem przejścia. Z drugiej strony ściany wiaty powinno być napisane: "Radosna strona życia żegna, zapraszamy ponownie". I tam zaczyna się jakaś prawda. Ta refleksja była dla mnie punktem wyjścia. Potem do tego zimna, do tej paskudnej wiaty dopisała się Wanda, kobieta, która dźwiga potężną tragedię, i Piotr - przedstawiciel radosnej strony życia. I to nienaturalne, wymuszone nietypowymi okolicznościami spotkanie dwóch światów. Cały tekst osadziłam na takim niemożliwym spotkaniu, w którym przenika się to, co nie ma prawa się przenikać, w którym jest jakaś ogromna chęć poznania drugiej strony, a przyczyny są przeróżne: od fascynacji nieszczęściem, przez tęsknotę za wsią spokojną, wsią wesołą, chęć ucieczki, konfrontacji ze sobą, po wypaczoną potrzebę egzotyki rodem z Iwony, księżniczki Burgunda.

Bohaterów wymyśliłaś wyrazistych...

Bardzo dobrze pracowało mi się nad postaciami. Po "Garniturze prezydenta" i "Pustostanie", dramatach, gdzie postaci są typowo figuratywne, napisałam prawie równolegle "Czułość" i "Nie ma"; w obu tych tekstach podjęłam próbę maksymalnego uczłowieczenia postaci, chciałam, by same w sobie były jak najbardziej realne, prawdziwe w swoich emocjach i działaniach. Taki psychologizm rządzi się swoimi prawami, trudniej w takich tekstach o jakiś eksperymentalny postdramatyzm, bo uporządkowana struktura narzuca się sama, jest jakby wynikową osób dramatu. W przypadku "Nie ma" to postacie i relacje między nimi mnie niosły. I mimo pewnego ich przerysowania, jak w przypadku języka Gosi czy postaci Martwej Matki Hanki, i tak czułam, jakbym obcowała z żywymi ludźmi i starała się poznać ich ukryte pragnienia, przyjrzeć się ich cierpieniu. Nie ma chwilę temu było realizowane jako teatr telewizji w ramach projektu Teatroteka w reżyserii Natalii Sołtysik i muszę z satysfakcją przyznać, że mimo cudownie absurdalnej, pojechanej konwencji, jaką przyjęła Natalia, postaci zachowały ten psychologiczny rys, jakiś autentyzm, na którym mi zależało.

A jak rozumieć tytuł?

Czułam się tak fajnie bezkarna, pisząc o wsi, o której nie mam pojęcia. Usprawiedliwiłam się tym, że jej przecież nie ma, że Żabki Małe nie istnieją i dlatego mogę sobie pozwolić na wszystko, pobawić się zarówno konwencją jakiegoś takiego smutnego brutalizmu jak z filmów Smarzowskiego właśnie, jak i naiwną wiarą mieszczucha w wiejską idyllę, bo ani jednego, ani drugiego naprawdę nie ma i nikogo nie oszukuję, przyznając się do tego w tytule.

Za to w finale mamy (jak w wiejskim dramacie Rostworowskiego) "niespodziankę".

Trudno mi odpowiedzieć, dlaczego akcja sztuki potoczyła się tak, a nie inaczej. Zadział się mechanizm, który znam z pisania dla dzieci, to znaczy fabuła potoczyła się sama, postaci poprowadziły mnie do takich rozstrzygnięć, a ja dałam się zaskoczyć, że wszystko się ze sobą samoistnie skleja. To bardzo fajny tryb pracy, ma się poczucie, że ktoś za mnie odwalił brudną robotę. Ja tylko zapoznałam bohaterów ze sobą, każdemu zadałam temat i włożyłam ich w taki umowny, stereotypowy świat.

Język i styl miastowych łapiesz fantastycznie: facet przyspawany do własnej komórki, dziewczyna, która już nie umie się zwyczajnie wysiusiać w plenerze... Natręctwa, nerwice. Z kolei ci wsiowi nie mówią (na szczęście) gwarą. Celowo?

No tak. Język miastowych łapię i przetwarzam w karykaturę, bo to mój świat, mój język. Bałam się zrobić to samo z językiem wsi, bo nie mam do niego uprawnień. Zresztą wszystko dobrze tłumaczy Martwa Matka Hanki w finałowym monologu. Nie chciałam pchać się w szyk przestawny, bardzo mnie to drażni we wszelkiego rodzaju reportażach o wsi, to całe: "Cebulę pokroiłam, kurę oskubałam, błoto zaschnięte z obory wymiotłam...", czy naprawdę dzisiaj ludzie na wsi nałogowo stawiają orzeczenie na końcu zdania, jak w osiemnastym wieku? A tak wygląda zapis w wielu publicystycznych tekstach w prasie. Na takich uproszczeniach my, ludzie z miasta, budujemy sobie wyobrażenia. Oddzielamy "naszych" od "tamtych". A tamci, czyli nie my, mają brud za paznokciami, zamykają zdanie orzeczeniem, głosują na PiS i PSL i bawią się przy disco-polo i denaturacie. Tym rozbrajamy ich inność, osadzamy ich w getcie. Język jest jednym z podstawowych narzędzi takiego odgradzania się od siebie. Nie chciałam na nim żerować. Nie wiem, czy mi się udało, ale zabawiłam się tylko znaną mi gwarą miejską, język wsi zostawiając samemu sobie - z szacunku chyba.

Na czym więc polega ta "wiejskość"?

Na potrzeby tej sztuki wymyśliłam sobie takie pojęcie (zresztą pewnie istniało wcześniej) - pseudorealizm. Może to jest klucz do reprezentantów wsi w "Nie ma". Nie zastanawiałam się, na czym ta ich wiejskość polega. Postawiłam przed nimi takie, a nie inne problemy i starałam się traktować ich serio. Bardziej serio niż postacie z miasta. I nie chcę jakoś celowo stawiać w opozycji tych z miasta do tych ze wsi, bo choćbyśmy nie wiem jak starali się to maskować, wszyscy mamy wieś we krwi. Historycznie ogromna większość z nas pochodzi ze wsi, tak zwana Polska szlachecka to był promil społeczeństwa. Tymczasem wciąż uparcie tę wieś od siebie odsuwamy, wyśmiewamy, zakłamujemy. Słoma z butów wystaje nam mimo to i udawanie, że jej nie ma, jest bez sensu. Artyści także próbują wykreować jakiś nieistniejący, nieprawdziwy obraz wsi, najczęściej obrzucają ją błotem i wkładają w nią wszelkie nasze miejskie strachy, demonizując jej mieszkańców. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Może wynika to stąd, że sztuka narratywna tworzy się przede wszystkim w mieście? Film, teatr, literatura - to miejskie twory, nawet jeśli aspirują do bliskich wsi - ich głównym i życzeniowym odbiorcą też jest miasto. I tak, w bezpiecznym, sterylnym grajdołku sami sobie opowiadamy o wieśniakach jak o kosmitach - niby to zanurzając się w ontologię, niby z szacunkiem, a tak naprawdę często wychodzi z tego monstruarium, w którym Zenek z wesela jest współczesną wersją kobiety z brodą. I ja podszyłam się swoim tekstem pod prawdę, chcąc zdemaskować nieprawdę...

Wyrobiłaś sobie markę, pisząc dla dzieci, tymczasem "Pustostan" miał kolejną premierę w Bielsku, "Stopklatka" miała już cztery wystawienia, "Garnitur prezydenta" dwa, słowem płyniesz na wysokiej fali jako autorka dla dorosłych i młodzieży. Pewnie często słyszysz to pytanie, ale w którą cię teraz niesie stronę?

W tej chwili nastawiam się prawie wyłącznie na odbiór. Mam czteromiesięcznego syna i chwilowo ograniczam pisanie - to taka fajna, uzasadniona przerwa. Ale dużo czytam, nadrabiam zaległości - teraz mogę w końcu poczytać współczesną dramaturgię, bo gdy jestem w procesie pisania (a byłam w nim nieustannie), bałam się podczytywać, żeby niechcący się nie zainspirować cudzym językiem czy pomysłem. Mam na tapecie jeden duży tekst dla dorosłych. Na tyle duży i na tyle rozgrzebany, że dobrze mu robi takie podskubywanie go z rzadka i z doskoku. Jedyne, co aktualnie piszę, to piosenki. Na taką krótką formę znajduję czas i energię. Ale za parę miesięcy mam zamiar rzucić się na wszystko, bo głód pisania rośnie. Mnożą się pomysły. Dziecko, nawet tak maleńkie, jest niezwykle inspirujące i to nie tylko w ten oczywisty sposób - do pisania dla dzieci, ale w ogóle. Inaczej patrzy się na świat, inaczej postrzega detal, na innych sprawach skupia się uwaga. Wszystko jest przez to jakby nowe. Ciągnie mnie w stronę pisania dla dorosłych, bo mam coraz więcej do powiedzenia i odkrywam coraz to nowe sposoby na to, jak chcę mówić. A pisanie dla dzieci na tę chwilę stawiam sobie jako wyzwanie: by odkryć jakiś nieznany dotychczas sposób komunikacji, poeksperymentować z formą i z własną wyobraźnią. Chcę sobie utrudniać, chcę mieć pod górkę. Tej dramaturgii moim zdaniem potrzebny jest eksperyment, coś, co rozwali system. Będę tego szukać, choć nie wiem, czy znajdę. Może Leoś, mój syn, mi pomoże.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji