Artykuły

Cztery flaszki płynu Żdanowa

W zamierzeniu mają to być uwagi na temat "Nastasji Filipowny" - ostatniej w 2013 roku jubileuszowej premiery Teatru Ateneum z okazji 85-lecia - ale najpierw słowo o działalności artystycznej Andrzeja Domalika zapisanej w annałach i w mojej pamięci. (Będzie nudno). Więc najpierw teza: Domalik jest obecnie (i od zawsze) największym i najbardziej konsekwentnym rusofilem polskiego teatru - Agnieszka Glińska dziesięć par butów zedrze na Czechowie, a i tak go nie dogoni.

Kiedyś, konkretnie w latach 90. ubiegłego wieku, pisywałam mnóstwo recenzji z Teatru Telewizji, który był wtedy, za dyrekcji Jerzego Koeniga, u szczytu rozkwitu. I pamiętam takie, może lekko chore wrażenie, że oglądam w kółko jedno przedstawienie rosyjskiej klasyki w reżyserii Domalika właśnie, przeważnie z Ewą Telegą w roli głównej. Tak mocno się wtedy przekaz ze szklanego ekranu odcisnął na masowej, a więc i mojej wyobraźni. '92 - "Płatonow"; '93 - "Dzieci słońca" (to Gorkiego - był taki autor, jak to piszą w Wikipedii, "wybitna postać rosyjskiego modernizmu"); '94 - "Wiśniowy sad"; '97 - "Sonata petersburska" wg "Idioty" Dostojewskiego; '98 - Płaszcz (adaptacja Gogola).

Andrzej Domalik jest zasadniczo reżyserem filmowym i spektakli stricte teatralnych ma na koncie średnio dużo, bo - licząc z dyplomami - raptem 25. Nie znam się na matematyce poza działaniami podstawowymi, ale z tej wiedzy skorzystałam, obliczywszy, że na owe 25 aż czternaście to były realizacje klasyki rosyjskiej (uzupełniające wobec Teatru Telewizji, a do "żywego" teatru też wtedy na wszystko chodziłam). Zatem mamy z grubsza bilans: '91 i '95 - "Mewa"; '95 - "Ożenek"; '96 - "Wesele by Czechow". Wkraczamy w wiek XXI. 2000 i 2005 - "Swidrygajłow", 2001 - "Trzy siostry" (wcześniej zrealizowane jako pretekst do filmu fabularnego "Łóżko Wierszynina" z 1997 roku); 2002 - "Rewizor"; 2004 - "Na dnie" (też Gorki); 2005 - "i tyle miłości" wg Czechowa plus "Mewa"; 2006 - "Wesele by Czechow", 2008 - "Trzy siostry"; 2011 - "33 omdlenia"; 2013 - "Nastasja Filipowna".

***

Żegnamy się z historią, wspominaną trochę lirycznie, trochę ironicznie, no bo każdy monopol - a Domalik przez dziesięć lat miał praktycznie monopol na Czechowa - budzi jednak instynktowny sprzeciw, choćby produkty były najlepsze na świecie.

Dziś Domalik, jako wciąż świeży dyrektor teatru, chciał znaleźć repertuar dla dwóch wybitnych czterdziestolatków będących na liście płac Teatru Ateneum. Marcin Dorociński - gwiazdor filmowy (równa czterdziecha) oraz dynastycznie obciążony aktorstwem teatralnym Grzegorz Damięcki (trochę starszy, ale dobrze wygląda). Jak trwoga, to do (już chciałam powiedzieć: Czechowa, żeby się z grubsza rymowało, ale padło na Dostojewskiego). Duet? Duet. Skontrastowany? Skontrastowany. Grają po równo? Po równo. A jeszcze w tle intrygujący, acz niewidzialny trup tytułowej Nastasji Filipowny, nakryty ceratą i białym prześcieradłem, obstawiony dymiącymi świecami i czterema butelkami dezynfekcyjnego płynu Żdanowa. Wajda zrealizował ten pomysł w 1977 roku z Jerzym Radziwiłowiczem i Janem Nowickim. Domalik chciał zrobić film o tym, jak krakowscy aktorzy grają Nastasję na Stawisku przed Jarosławem Iwaszkiewiczem i jego gośćmi. W książce Radziwiłowicza "Wszystko jest lekko dziwne" zostało opisane, jak po seansie nakryto aktorom stolik dla służby, dano kolację, postawiono pół litra i więcej się nimi nie interesowano. Radziwiłowicz uważa, że w sumie nie było to dziwne. Szkoda, że nie powstał ten film.

***

Gorąc straszny. Trup wprawdzie świeży, ale z każdą chwilą coraz mniej. Rogożynem (Dorociński) krzątającym się po domu co i raz targają mdłości. Wprawdzie to trup ukochanej do szaleństwa kobiety, ale cuchnie coraz bardziej. Gdy przybywa spodziewanie-niepodziewanie książę Myszkin, też nie czuje się w smrodzie domu Rogożyna komfortowo. Nie mówiąc o tym, że sytuacja jest co najmniej dwuznaczna, bo chora zapewne na chorobę dwubiegunową Nastasja od zawsze rozgrywała tych dwóch konkurentów przeciwko sobie. Zachęcony przez Rogożyna chce zwizytować śpiącą rzekomo damę. Po przylizaniu włosów, przybraniu przyjemnego wyrazu twarzy i wejściu do sypialni - płacze i rzyga, bliski ataku drgawek. Te naturalistyczne fizjologiczne reakcje to najwyraźniejszy, najbardziej pamiętny element spektaklu. W rozmowie obu szaleńców (Rogożyn, jak pisze Dostojewski, ma zapalenie mózgu, Myszkin poza nasilającymi się atakami epilepsji niebawem ostatecznie stoczy się w katatonię i zostanie wywieziony do Szwajcarii) pojawia się praktyczna troska, jak zachować bliskiego obu sercom trupa w znośnym stanie - może obłożyć kwiatami, ale skąd kwiaty? Może ukraść, bo przecież R. i M. nie chcą, by wykryto ich obecność.

Rogożyn nie pasuje do utrwalonego stereotypu postrzegania tej literackiej postaci. Jest dziwnie skupiony, mówi prawie szeptem. Raz tylko wybucha wściekłym rykiem, nad ranem, a potem zapada w półomdlenie. Myszkin traci kontakt z rzeczywistością, informacja o zadźganej Nastasji jakby do niego nie docierała, zaczyna o niej mówić w czasie teraźniejszym, snuje wizje jej szczęśliwego małżeństwa z Rogożynem. Obaj, jak w teatrze, odgrywają sceny z przeszłości, jak się poznali, jak Nastasja uciekała od jednego do drugiego, dlaczego tak postępowała, jak ją kochali ("kocham żałością, nie miłością" - powiada Myszkin). Rozmowę przerywają torsje, dym świec nie dość tłumi wszechogarniający fetor. Niby się nic nie dzieje, ot, rozmówcy siedzą profilem do widza na krzesłach. Rekwizytów jest mało, acz znaczące - biała suknia, nóż, który zakupił Rogożyn, dwa krzyżyki, którymi się wymieniają bohaterowie, wreszcie obraz, który podświetla się na ścianie, a przedstawia wyciągnięte kobiece zwłoki.

W ostatniej scenie - scenie piety, gdy Rogożyn kładzie głowę na kolanach siedzącego na podłodze Myszkina - obaj przejawiają symptomy choroby sierocej. Zwinięty jak embrion, wąchający suknie zmarłej Rogożyn, zmartwiały, kiwający się Myszkin. W pewnym momencie, gdy wiadomo, że seans nad zwłokami Anastazji nieuchronnie dobiega końca, Damięcki jakby oddziela się od roli, przechodzi w narrację trzecioosobową. Podmioty mówiące zamieniają się w przedmioty.

Wyznam, że tęsknię nieraz do takiego teatru, intymnego, psychologicznego, mówiącego o duszy niekoniecznie rosyjskiej. Skupiony, szeptany teatr, w którym niewiele się dzieje, w ogóle mnie nie nudzi, o ile nie operuje pustą retoryką, a aktorzy wierzą w to, co mówią. Dlatego, choć spektakl Domalika nie był dla mnie wielkim olśnieniem i nie przeszył mnie magnetycznym dreszczem, z empatią patrzyłam na tych pogubionych ludzi, usiłujących zatrzymać wbrew prawom fizyki i chemii niepiękną chwilę, w której trwają.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji