Artykuły

Granice wierności

Recepta na udany musical dla dzieci wydaje się prosta: wystarczy przetłumaczyć na język wokalno-taneczny którąś z nieśmiertelnych bajek lub żelaznych pozycji lekturowych. Z tej recepty dwukrotnie w tym sezonie skorzystał Cezary Domagała, wystawiając na scenie warszawskiej Komedii Korczakowskiego Króla Maciusia Pierwszego, zaś w Teatrze Syrena - Pinokio Carla Collodiego. W obu wypadkach jest autorem scenariusza i piosenek, do których muzykę napisał Tomasz Bajerski, a choreografię ułożył Tomasz Tworkowski. W obu przypadkach w świat scenicznych przygód bohatera wprowadza widzów narrator-gawędziarz, który jest zarazem komentatorem wydarzeń, a co ważniejsze - porte parole autora.

Co więc sprawiło, że Król Maciuś... stał się artystycznym sukcesem, zaś Pinokio - spektaklem zaledwie poprawnym? Rzecz po pierwsze - w klasie pisarskiej autora i w jego stosunku do młodego odbiorcy, po drugie zaś - w umiejętności adaptatora przełożenia na język i wrażliwość współczesnego dziecka przesłania autorskiego sprzed 70. czy 100. lat. Janusz Korczak w Królu Maciusiu... to szlachetny moralista, który zadaje dziecięcemu czytelnikowi trudne pytania, traktując go partnersko i z najwyższą powagą. Taki też jest jego porte parole w spektaklu Cezarego Domagały, Stary Doktor - królewski piastun, który po latach wertuje album z dawnymi fotografiami i wspomina niewesoły los dziecięcego króla, wygnanego przez dorosłych na bezludną wyspę.

Natomiast Carlo Collodi w Pinokiu to pełen dydaktycznej pasji wiktoriański moralizator, widzący w dziecku jedynie przedmiot zabiegów wychowawczych. Te cechy odziedziczył też jego sceniczny rzecznik w teatrze Syrena - Gadatliwy Świerszcz, który z jednej strony tłumaczy i dopowiada zawiłą, pełną dramatycznych przygód akcję, z drugiej zaś obficie nasyca ją XIX-wiecznym pierwiastkiem moralizatorskim. Nieustanna obecność tego strofującego i pouczającego bohaterów narratora sprawia, że obraz jest tu ciągle dublowany komentującym go słowem. Osłabia to dynamikę akcji i wywołuje na widowni szybkie uczucie znużenia, chociaż sceny zmieniają się jak w kalejdoskopie. A przecież nieszczęśliwe przypadki drewnianego pajaca są dostatecznie wymowne, by najmłodsi nawet widzowie sami wyciągnęli z nich stosowną naukę. Wieszany, przypalany, przypiekany, bity, topiony, gryziony, trzymany na łańcuchu, zamieniony w osła, pożarty przez rekina, docenia na koniec uroki nauki i ciężkiej pracy dla innych. Wszelki komentarz jest tym bardziej zbędny, że w ujęciu Cezarego Domagały wszystkie te nieszczęścia są przedstawione jako zły sen zamienionego w Pinokia niegrzecznego chłopca, który po przebudzeniu obiecuje solenną poprawę.

Dydaktyczny thriller dla niegrzecznych dzieci okazał się także nie najlepszą inspiracją dla autorów piosenek, które w dość przypadkowych rytmach - od boogie-woogie po Skrzypka na dachu - powtarzają prawdy stare jak świat: że przyjaciół poznaje się w biedzie, że ryby tylko pozornie głosu nie mają, a uwiązane na sznurkach marionetki marzą o wolności. Jakże inną temperaturę mają żarliwe protest songi bohaterów Króla Maciusia..., oddające intensywność niespokojnej Korczakowskiej myśli. Bo też problemy, jakie Stary Doktor zadał pod rozwagę swoim współczesnym, nabrały w końcu tysiąclecia szczególnej aktualności i drapieżności: trudna, wręcz niemożliwa sztuka rządzenia, oscylująca między anarchią i dyktaturą, niebezpieczne związki między światem dzieci i światem dorosłych, ludzkie ułomności i wady urastające do rangi problemów międzynarodowych, owocujące wojnami, zamachami stanu i manipulowanymi procesami.

Jakże przejmująco brzmi protest-song o niszczącej sile władzy, śpiewany najpierw przez Smutnego Króla (Jan Bzdawka), zaś w finale powtórzony przez małego Maciusia jeszcze o jedną oktawę emocjonalną wyżej. Jakże zmienia się sens dziecięcej piosenki: "To jest tylko taka gra", gdy śpiewają ją dorośli, królewskim dekretem zamienieni w dzieci. Wszystkie te songi harmonijnie wplecione w dynamiczną akcję na tyle klarownie oddają Korczakowską myśl, że formułowane expressis verbis komentarze scenicznego Starego Doktora są już niepotrzebne i brzmią nazbyt mentorsko. O sukcesie Króla Maciusia... zadecydował także bardzo wyrazisty scenariuszowy pomysł, by bohaterem zbiorowym uczynić prasę, czyli czwartą władzę, zdolną wynosić i obalać królów. Postać podstępnego Dziennikarza wprowadza nutę grozy i drapieżności, zaś wszechobecni gazeciarze, skandujący nagłówki gazet, doskonale dynamizują i rytmizują sceniczną akcję.

Mocnym atutem obu spektakli jest scenografia. W Pinokiu oszczędna, sprowadzona nieomal wyłącznie do pełnych fantazji, barwnych kostiumów Anity Stachowicz-Błażejewskiej. Zaś w Królu Maciusiu... - niezwykle funkcjonalna, autorstwa Małgorzaty Treutler, pozwalająca w oka mgnieniu przekształcić kameralny miejski pejzaż w sute wnętrze sali tronowej. Siłą obydwu przedstawień jest także zawarta w nich duża doza humoru. W Pinokiu to najczęściej humor rodem z filmowej burleski z jej nieodłącznymi gonitwami. Natomiast w Królu Maciusiu... są najróżniejsze jego odmiany - od humoru językowego, np. w scenie translatorskich perypetii w krainie ludożerców, po sytuacyjny, np. w etiudzie podwórkowo-pałacowej, gdy piłka wybita podczas ulicznej zabawy dzieci znika w lewej kulisie, by w tym samym momencie z prawej kulisy wpaść przez okno do królewskiej komnaty. Jest to po trosze także komedia charakterów z pełną vis comica Ireną Kwiatkowską w roli premiera Maciusiowego rządu.

Wyrównane aktorstwo dorosłych i dziecięcych wykonawców oraz niezwykła dynamika i spontaniczność tych ostatnich zadecydowały, że najmłodsi widzowie znaleźli w Królu Maciusiu... nie tylko atrakcyjny, mądry spektakl, lecz zarazem rówieśnego bohatera, z którym mogą się utożsamić. Trudno to natomiast powiedzieć o dłużącym się, pozbawionym aktorskich indywidualności Pinokiu. Tym razem Cezary Domagała paradoksalnie stał się ofiarą własnej adaptacyjnej wierności i rzetelności - zaufawszy XIX-wiecznemu moralizatorowi i jego dydaktycznym ideałom, stworzył anachroniczną opowieść o dobrym wychowaniu. A wystarczyłaby odrobina ironii i dystansu do gadatliwego porte parole Collodiego, by powstała bliższa współczesnej wrażliwości opowieść o mądrym wychowaniu. Tak jak w wypadku Króla Maciusia..., budzącego zarazem refleksję i śmiech, podszyty dreszczem niepokoju.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji