Artykuły

Chodzę ze sobą na wino. Rozmowa z Martą Guśniowską

- Poza tym ja bardzo lubię przekleństwa - dlaczego nie? O ile oczywiście nie robią nikomu krzywdy. Siła słów jest olbrzymia, trzeba bardzo uważać, ale jeżeli sprawa kończy się na podbijaniu emocji czy różnicowaniu języka - nie mam nic przeciwko. Poza tym uwielbiam wszelkie przełamania, wszelkie "na opaki". Jeżeli się przez tyle lat pisze bajki dla dzieci i jest się drobną, wielkooką brunetką, to jak się potem siarczyście przeklnie, efekt jest lepszy, niż gdyby zrobił to cały stadion - Justynie Jaworskiej opowiada Marta Guśniowska.

Justyna Jaworska: Sztuka, którą drukujemy, to chyba nie jest "Lis", którego w Białostockim Teatrze Lalek wystawił Piotr Tomaszuk?

Marta Guśniowska: Prawda jest taka, że Lisy są dwa. Jeden - tekst pierwotny - jest mój, drugi zaś - spektakl - jest nasz: trochę mój, bardziej Piotra Tomaszuka i chyba najbardziej Rysia Dolińskiego. Pierwszy powstał jako prezent dla mojego partnera Krzyśka Bitdorfa, aktora BTLu. Krzysiek ma urodziny w grudniu, a zima na Podlasiu bywa baaardzo mroźna - pomyślałam sobie, że jak mam wychodzić z ciepłego domu i łazić po śniegu w poszukiwaniu odpowiedniego prezentu, to lepiej zostać sobie pod kocem, gapić się na śnieg padający za oknem, popijać dobre wino i pisać, czyli robić wszystko to, co lubię najbardziej. I stąd wziął się "Lis". Marek Waszkiel, ówczesny dyrektor BTLu, postanowił wystawić tekst, Krzysiek zagrał rolę drugoplanową, "główniaka" dostał Rysio, a na reżysera wybrałam sobie - bo mogłam! - Piotra Tomaszuka.

I jak wam wypadło to spotkanie?

Próby były bardzo inspirujące - sposób pracy Piotra był dla mnie czymś nowym i wiele się od niego nauczyłam. Zaufałam mu całkowicie. Sceny powstawały na bieżąco - czasem Rysio wpadał w taki wir improwizacji, że ledwie udawało mi się to wszystko zapisywać. W nocy zazwyczaj przepisywałam te wariactwa własnymi słowami i nazajutrz scena była gotowa. Wyszedł jeden z moich ulubionych spektakli - choć nie jest to do końca mój "Lis", to mam do niego wielki sentyment.

Dla dorosłych piszesz trochę inaczej, byłam zdziwiona, że znasz tak brzydkie słowa! W pewnym momencie musieliśmy cię nawet ocenzurować...

Ależ pisarz powinien znać wszystkie słowa! I choćby niektóre znał tylko z widzenia, to znać musi. Poza tym ja bardzo lubię przekleństwa - dlaczego nie? O ile oczywiście nie robią nikomu krzywdy. Siła słów jest olbrzymia, trzeba bardzo uważać, ale jeżeli sprawa kończy się na podbijaniu emocji czy różnicowaniu języka - nie mam nic przeciwko. Poza tym uwielbiam wszelkie przełamania, wszelkie "na opaki". Jeżeli się przez tyle lat pisze bajki dla dzieci i jest się drobną, wielkooką brunetką, to jak się potem siarczyście przeklnie, efekt jest lepszy, niż gdyby zrobił to cały stadion. (śmiech) A ja takie rzeczy lubię.

Co jeszcze cię śmieszy? Pytam, bo słynęłaś z żartów słownych, a ostatnio sięgasz po gagi sytuacyjne, nawet po slapstick.

To prawda, rozkoszuję się ostatnio wymyślaniem sytuacji - a przy tym mam manię wykreślania tekstu, skreślam więcej, niż piszę! Możliwe, że to przez mój reżyserski debiut...

Dopowiedzmy: chodzi o przedstawienie "A niech to gęś kopnie!" z poznańskiego Teatru Animacji.

Właśnie. Tam też sporo powykreślałam, choć potem też sporo przywróciłam, na prośbę aktorów. Spytano mnie po premierze, czy Guśniowska reżyser kłóciła się czasem z Guśniowską autorką - odpowiedziałam, że tak, ale potem szły na wino i wszystko było dobrze. (śmiech) Ostatnio mam wrażenie, że kłócą się coraz częściej ... ale są to też coraz bardziej inspirujące i konstruktywne kłótnie, obie się czegoś od siebie uczą. Finał jednakże wciąż jest ten sam. (śmiech). A co mnie śmieszy? Najbardziej, od lat, niezmiennie i na zawsze: Monty Python, Zielona Gęś, Kabaret Starszych Panów. Humor nie może być płaski, musi być podbity ironią, absurdem, przewrotnością, mądrością, czasami liryzmem - musi mieć drugie dno. Jak wszystko.

Podobno twoi "Muszkieterowie", parodia Dumasa, mają komplety w Opolu. Wzięłaś się do przerabiania klasyki?

Traktuję to jak opowiadanie znajomym zasłyszanej historii, kiedy każdy dodaje coś od siebie i opowieść brzmi różnie w ustach poszczególnych ludzi. Tak samo jest z literaturą - lubię opowiadać znane historie po swojemu. Na naszych czytaniach w BTLu prezentujemy znane bajki w najnowszej odsłonie, na przykład w "Czerwonym Kapturku" akcja idzie dwutorowo: z jednej strony z domku wychodzi Kapturek (żegna się z mamą, trochę kłóci, bo wkracza we wcześniejszy okres dojrzewania), a z drugiej wychodzi Wilk, który żegna się z własną nadopiekuńczą mamą. Problem ma jeden i drugi bohater - jak w życiu. Wilk wcale nie musi być zły z zasady, może po prostu ma zły dzień lub ciężką sytuację w domu? A wracając do pytania, przerabianiem klasyki zajmuję się odkąd pamiętam.

I pamiętasz, ile miałaś premier?

Nie mam pojęcia. Ale duuuużo... Można by spytać Halinkę Waszkiel, moją przyjaciółkę i specjalistkę od dramaturgii teatru lalek. Pewnie z pięćdziesiąt - nie liczę, nie o wszystkich też pewnie wiem. (śmiech) Na niektóre udaje mi się pojechać, na większość niestety nie. Zawsze się jednak ekscytuję - kiedyś myślałam, że po tych dwudziestu, trzydziestu premierach człowiekowi przejdzie, że jest się już wtedy zblazowanym, pykającym fajkę starym wyjadaczem, ale nic z tego. Myślę, że z tymi moimi premierami jest jak ze śniegiem - niby co roku pada, a i tak co roku cieszę się jak dzieciak i biegnę lepić bałwana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji